1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Filmy
  4. >
  5. Najemy się wstydem. „Dziennik z wycieczki do Budapesztu” dociera do sedna naszych narodowych kompleksów [Recenzja]

Najemy się wstydem. „Dziennik z wycieczki do Budapesztu” dociera do sedna naszych narodowych kompleksów [Recenzja]

„Dziennik z wycieczki do Budapesztu” (Fot. materiały prasowe)
„Dziennik z wycieczki do Budapesztu” (Fot. materiały prasowe)
„Co za matka zabiera swoje dziecko na taką wycieczkę?!” – krzyczy Klara Bielawka w roli jednej z pasażerek autobusu do Budapesztu. Brzmi absurdalnie. Zwiedzanie obcych krajów to doświadczenie pozytywne dla młodego człowieka. Ale nie w PRL-u. Film Rafała Kapelińskiego „Dziennik z wycieczki do Budapesztu”, który na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni bierze udział w Konkursie Perspektywy, przypomina o czasach, kiedy przeprawa przez granicę dla kilku par nylonowych rajstop była naszą największą ambicją i prawdziwym cyrkiem na kółkach.

Jest rok 1981, przeddzień stanu wojennego. Hanna (Agnieszka Judycka) przygotowuje słoik pomidorowej dla męża (Piotr Rogucki), żegna się z nim i wraz z synem Irkiem (Mykyta Liashchenko) wsiada do autobusu zakładów rolnych. Praca kadrowej umożliwiła jej zagraniczną wycieczkę, która dla wielu jest całkowicie poza zasięgiem. Kobieta twierdzi, że chce pokazać synowi Budapeszt, lepszy świat, który rozbudzi w nim ciekawość. Nikt jej jednak nie wierzy. Pasażerowie, ojciec chłopca, a nawet sam Irek przeczuwają, że jest to podróż w jedną stronę. Zanim jednak bohaterowie znajdą się w stolicy Węgier muszą wykazać się ponadludzką determinacją. Autobus nie ma ogrzewania, benzynę trzeba oszczędzać, całonocne koczowanie na granicy grozi odmrożeniami, w czechosłowackim hotelu biegają karaluchy, a kierowca jest kapusiem, który ma donosić władzy o wszelkich niesubordynacjach i próbach przemytu. Uczestnicy wycieczki nie tracą ducha. W walizkach zamiast ubrań wiozą towar na handel. Nadrzędny cel wyprawy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem z Budapesztu przywiozą rzeczy pożądane w Polsce. Żeby zarobić, ubrać i wykarmić rodzinę. Jednak po przyjeździe do celu okazuje się, że męczarnie podróży nie mają końca. Tymczasem Hanna wymyka się na spotkanie z dawnym kochankiem, który proponuje jej wspólny wyjazd do Paryża.

„Dziennik z wycieczki do Budapesztu” (Fot. materiały prasowe) „Dziennik z wycieczki do Budapesztu” (Fot. materiały prasowe)

Film Rafała Kapelińskiego jest zanurzony w estetyce retro, ale spojrzenie jest w nim całkowicie współczesne. Kolory podciągnięte, scenografia estetyczna, kostiumy pstrokate i stylowe, a niedorzeczność bohaterów oczywista. Na styku przeszłości z teraźniejszością tworzy się groteskowe widowisko. Bohaterka wkładająca za drzewem dziesięć par rajstop, jedną na drugą, celowo dewastująca nowe buty w obawie przed konfiskatą, bohater puchnący od zjedzonego naprędce przed granicą pęta kiełbasy – te obrazy wprawnie balansują na granicy śmiechu i smutku. Pobłażania i współczucia. Choć dziś, w rozhulanym kapitalizmie, motywacje pasażerów autobusu są nam obce, wciąż ogarnia nas wstyd, gdy węgierski szatniarz odbiera ich płaszcze z wyrazem obrzydzenia lub gdy kelner odmawia obsłużenia. Kapeliński dociera dokładnie tam, gdzie nas boli.

Bohaterowie „Dziennika z wycieczki do Budapesztu” lubią sobie pogawędzić nad setą i galaretą, ale największą siłą filmu jest to, co nie zostaje wypowiedziane na głos. W świecie cierpiącym na brak sprawczości, gdzie o swoich pragnieniach nie można mówić otwarcie, najbardziej dynamiczne działania odbywają się pomiędzy słowami. Planujący ucieczkę Zenek (Bartłomiej Firlet) mierzy się na znaczące spojrzenia z podstawionym przez władzę kierowcą (Krzysztof Szczerbiński). Jeśli unoszącą się nad stołami podczas zakrapianych posiadówek zasłonę z dymu papierosowego przekroczy jakaś tajemnica, zaraz jest bagatelizowana. Wewnętrzna walka Hanny dzieje się na naszych oczach, a jednak jej prawdziwe motywacje do końca pozostają tajemnicą. Do tego stopnia, że dość długi metraż filmu nie był dla mnie wyzwaniem. Subtelna gra Agnieszki Judyckiej ma tutaj kluczowe znaczenie. Duma i upór wpisana w jej kamienną twarz wydają się jedynym sposobem na zachowanie godności podczas licznych upokorzeń.

„Dziennik z wycieczki do Budapesztu” (Fot. materiały prasowe) „Dziennik z wycieczki do Budapesztu” (Fot. materiały prasowe)

Ostatecznie Hanna nalega, by Irek nigdy nikomu o wycieczce nie wspominał. Kształt jaki przybrała wyprawa jest daleki od tego, czego życzyłaby sobie dla syna. Ale mam wrażenie, że Irkowi podróż i tak się podoba. Bez względu na to, czy akurat wypraszają go z Grand Hotelu, czy częstują czekoladą na kwaterze, czy szuka mamy w pogrążonym w mroku Budapeszcie, czy zwraca zawartość żołądka po zjedzeniu zbyt dużej ilości przeraźliwie słodkiego ananasa w syropie. Wycieczka do Budapesztu to przygoda. Moment, który go kształtuje i rozpoczyna proces dojrzewania. I staje się przygodą również dla widza. Punkt widzenia 11-letniego Irka podbija uczucie nostalgii do czasów, do których tak naprawdę nie tęsknimy. Rafał Kapeliński romantyzuje PRL, nie wpychając bródu, smordu i ubóstwa do szuflady meblościanki. A to niełatwa sztuka. Jak mówią pasażerowie: „co by nie było, przynajmniej zakupy były udane”.

„Dziennik z wycieczki do Budapesztu” bierze udział w Konkursie Perspektywy na 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE