1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Seriale
  4. >
  5. „Potwór: Historia Eda Geina” to festiwal okrucieństwa i kontrowersji, ale i tak nie można oderwać wzroku od ekranu. Recenzja serialu

„Potwór: Historia Eda Geina” to festiwal okrucieństwa i kontrowersji, ale i tak nie można oderwać wzroku od ekranu. Recenzja serialu

„Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix)
„Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix)
Słynna seria „Potwory” wróciła i znów króluje na Netflixie, okupując szczyt listy TOP 10 seriali. Po Jeffreyu Dahmerze i braciach Mendendez przyszła jednak pora na jeszcze mroczniejszego bohatera – niejakiego Eda Geina, który w latach 50. XX wieku dopuścił się serii przestępstw, w tym brutalnych morderstw. Wraz z premierą nowego sezonu jak bumerang powraca również dyskusja: kiedy w końcu przestaniemy idealizować seryjnych morderców? Ekipa Ryana Murphy’ego po raz kolejny zaprasza nas bowiem na festiwal okrucieństwa i wybielania przestępców. My natomiast nie chcemy już dłużej udawać, że nam się to podoba.

Październik z nowym serialem grozy od Ryana Murphy’ego i jego ekipy to już niemalże jesienna tradycja. Zaczęło się w 2011 roku od antologii „American Horror Story”, której każdy sezon odpowiada zupełnie inną historię z dreszczykiem. Kiedy jednak pomysły na coraz to wymyślniejsze fikcyjne opowieści się wyczerpały, twórcy zaczęli czerpać z prawdziwych wydarzeń, które – jak się okazuje – robią na widzach o wiele większe wrażenie, niż te zrodzone jedynie w umysłach scenarzystów (w końcu życie pisze nie tylko najlepsze, ale też najbardziej przerażające scenariusze). I tak w 2016 roku światło dzienne ujrzała seria „American Crime Story” przyglądająca się sprawom kryminalnym, które wstrząsnęły Ameryką, a następnie, w 2022 roku, kolejna antologia – tym razem skupiająca się na seryjnych mordercach i kulisach dokonywanych przez nich zbrodni.

Koncepcja okazała się strzałem w dziesiątkę, bo historie z cyklu „Potwory” (pierwszy sezon opowiadał o niesławnym „kanibalu z Milwaukee”, czyli Jeffreyu Dahmerze, drugi – o braciach Menendezach, którzy ze szczególnym okrucieństwem zamordowali swoich rodziców), osiągały w 2022 i 2024 roku nierealne wyniki oglądalności. Trzecia odsłona serii autorstwa bliskich współpracowników Murphy’ego – scenarzysty Iana Brennana („Makabreska”) i reżysera Maxa Winklera („American Horror Story”) – która przygląda się wstrząsającej historii Eda Geina, zadebiutowała na Netflixie 3 października i również błyskawicznie stała się przebojem, a zajęcie pierwszego miejsca na liście najchętniej oglądanych seriali platformy zajęło produkcji niecałą dobę.

Kim zatem był Ed Gein? Z pozoru cichym mężczyzną o łagodnej naturze, nieszkodliwym odludkiem uwikłanym z skomplikowaną relację z matką. W rzeczywistości – jednym z najgorszych zwyrodnialców w historii Ameryki i symbolem wypaczonego obłędu. Nazywano go „rzeźnikiem z Plainfield” i „cmentarną hieną”. Netflix znalazł jednak dla niego inny przydomek – „ojciec chrzestny seryjnych zabójców”.

„Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix)

Ed Gein był prostym farmerem żyjącym na odludziu w Wisconsin w latach 50. wraz z despotyczną matką – fanatyczką religijną, która wychowała syna izolując go od świata zewnętrznego i przestrzegając przed kontaktami seksualnymi z kobietami. Gdy kobieta zmarła, do głosu doszła nieleczona schizofrenia mężczyzny. Izolacja, psychoza, tłumione popędy, seksualna psychopatia i bałwochwalcze uwielbienie dla matki dały początek perwersyjnym zbrodniom: morderstwom, ale też wykradaniu ludzkich szczątek z pobliskiego cmentarza i zdzieraniu z nich skóry w celu wykonania z niej przedmiotów codziennego użytku. Co więcej, podejrzewano go również o kanibalizm.

Czy poddany przez całe życie matce Gein w ten sposób rekompensował sobie jej brak? A może jego zbrodnie to wynik fiksacji na punkcie damskiej intymności? Jego działania do dziś podlegają różnym interpretacjom. Jedno jest jednak pewne: Ed Gein to nie tylko jedna z najbardziej przerażających postaci w historii, ale także pierwowzór kultowych filmowych złoczyńców i archetyp mordercy z horroru. Jego brutalne zbrodnie zainspirowały bowiem twórców klasyków kina, którzy wykorzystali później na ekranie nie tylko jego zaburzenia związane z wpływem dominującej matki („Psychoza”), ale też zamiłowanie do noszenia kostiumów uszytych z ludzkiej skóry („Teksańska masakra piłą mechaniczną”, „Milczenie owiec”). Najnowszemu serialowi o jego życiu do miana „kultowego” nieco jednak brakuje. Oto nasza recenzja.

„Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix)

Czytaj także: Seryjni mordercy na ekranie. Dlaczego fascynują nas takie seriale jak „Dexter” czy „Hannibal”?

„Potwór: Historia Eda Geina”: recenzja serialu Netflixa

Wygląda na to, że twórcy antologii nie wynieśli żadnych lekcji z tego, jak poprzednie sezony zostały przyjęte przez widownię i po raz kolejny robią to, za co już dwukrotnie stanęli w ogniu krytyki. Czy „Potwór: Historia Eda Geina” to jednak całkowicie nieudany serial? I tak, i nie. Temat jest bardziej złożony, niż może się wydawać.

Przede wszystkim, jak na historię opartą na faktach, fabuła zawiera zbyt wiele niezgodności z rzeczywistymi wydarzeniami, w tym mnóstwo przekłamań i zmyślonych wątków. To bardziej fikcja pozbierana ze strzępków rzeczywistości, niż rzetelne zekranizowanie prawdy. Przykład? Serial zakłada, że do pierwszych zbrodni popchnęły Geina zdjęcia zwłok z obozów koncentracyjnych i historie o Ilse Koch, żonie komendanta Buchenwaldu, której przypisuje się makabryczne eksperymenty z ciałami ofiar Holocaustu. Tymczasem nie ma żadnych dowodów na to, że Ed w ogóle wiedział o jej istnieniu. Wątek z bratem również jest przeinaczony, a mówimy tylko o zdarzeniach z pierwszego odcinka. Najwyraźniej twórcom nie chodzi o prawdę, a tanią sensację.

Oczywiście, „Potwory” są z założenia fabularyzowanymi opowieściami na podstawie prawdziwych zdarzeń, jednak trzecia część antologii zakrzywia rzeczywistość w stopniu, który ciężko zaakceptować, a fani opowieści true-crime, którzy od podszewki znają historię Geina, na pewno się ze mną zgodzą. Takie podkręcanie i tak przerażającej historii dla uciechy gawiedzi, jest po prostu niedopuszczalne.

„Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix)

Po drugie: chociaż twórcy zawsze podkreślają, że ich celem nie jest gloryfikowanie, romantyzowanie czy fetyszyzowanie morderców oraz ich czynów, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest... zupełnie odwrotnie. Kwestią, która nie pomaga im w odpieraniu tych zarzutów (i która powraca za każdym razem, gdy nowe „Potwory” pojawiają się na Netflixie), jest casting. W tym uniwersum role najobrzydliwszych i najokrutniejszych zabójców zawsze przypadają bowiem w udziale najbardziej konwencjonalnie atrakcyjnym aktorom, którzy posiadają rzeszę całe fanek lub potencjał na to, aby za chwilę je mieć. W końcu Evan Peters, który zagrał Jeffreya Dahmera, od lat jest ulubieńcem żeńskiej części publiczności, a wcielający się w braci Menendez przystojniacy Nicolas Alexander Chavez i Cooper Koch w mig po premierze serialu stali się nowymi symbolami seksu.

W trzecim sezonie sytuacja się powtarza: niegrzeszący urodą Charlie Hunnam, znany z takich produkcji jak „Synowie Anarchii”, „Hooligans” czy „Dżentelmeni”, już w pierwszym odcinku serialu prezentuje się widzom w pełnej krasie, eksponując idealnie wyrzeźbioną sylwetkę i nieziemski sześciopak. To powoduje pewien dysonans poznawczy, bo jak potępiać zachowanie mordercy na ekranie, skoro wygląda on tak świetnie? Z drugiej strony – dlaczego dobry aktor miałby zostać odrzucony tylko ze względu na zbyt idealną fizjonomię? To kwestia, która już chyba zawsze pozostanie tematem sporów. Patrząc wstecz, jego poprzednicy dali przecież fenomenalne występy, które doceniono później licznymi nagrodami. Czy będzie tak w przypadku Hunnama? Szanse na Złoty Glob i Emmy są całkiem spore, bo utalentowany Brytyjczyk jeszcze nigdy nie wspiął się na takie aktorskie wyżyny. To wybitna kreacja i nie są to słowa na wyrost. Ci, którzy mają już seans za sobą, wiedzą, o czym mowa: aktor po prostu stuprocentowo znika za postacią, przybierając jej mimikę, sposób poruszania się, a nawet charakterystyczny, wysoki głos.

Wracając do problematycznych kwestii: kontrowersyjny jest również sposób prezentowania na ekranie wszelkich aktów przemocy, które przybierają tu formę obscenicznego spektaklu, a twórcy podkręcają temat bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – zupełnie tak, jakby przyglądanie się „dziełom” mordercy przynosiło im niebywałą przyjemność, żeby nie powiedzieć rozkosz. Festiwal okrucieństwa, jakiego jesteśmy tu świadkami, obejmuje więc m.in. hiperrealistyczne rekwizyty, mnóstwo krwawych detali, niekomfortowe zbliżenia kamery, niesmaczne przeciąganie drastycznych scen... Im dłużej, mocniej i bestialsko, tym lepiej. Jasne, nie da się opowiedzieć historii mordercy bez pokazania skali okrutności jego czynów, tu jednak jest to niesamowicie niewygodne i uciążliwe w odbiorze, nawet dla widzów odpornych na tego typu treści.

Serial sprawia też wrażenie nieustannie uczłowieczać i na siłę usprawiedliwiać czyny mordercy, pokazując jego perspektywę i motywy, nad którymi widzowie – w zamyśle twórców – mają się zatrzymać i pomyśleć: „Rozumiemy go, miał prawo tak postąpić”, lub – co gorsza – „Zrobilibyśmy tak samo”. To podejście jednocześnie dehumanizuje i odwraca uwagę od ofiar, które są tu jedynie narzędziem do realizacji celów oprawcy. Tym samym produkcja staje się po prostu kolejną laurką złożona przez ekipę Murphy’ego dla seryjnego mordercy i nie sposób nie myśleć o tym podczas seansu – podobnie jak o tym, że taki styl narracji może mieć naprawdę daleko idące konsekwencje, jeśli chodzi o sposób myślenia zarówno o przestępcach, jak i pokrzywdzonych.

„Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Potwór: Historia Eda Geina” (Fot. materiały prasowe Netflix)

W „Potworze: Historii Eda Geina”, jak i pozostałych odsłonach serii, jest jednak coś, co sprawia, że możemy oderwać wzroku od ekranu. W efekcie pochłaniamy cały sezon na raz, nie myśląc nawet o dzieleniu go na pojedyncze odcinki. Pomimo nagminnego naginania rzeczywistości i ubarwiania jej na wszelkie możliwe sposoby oraz nadmiernego i bezrefleksyjnego epatowania przemocą, wciąż jest to sprawnie napisana, świetnie poprowadzona i rozpisana na poszczególne epizody fabuła – nieco słabsza niż ta o Dahmerze, ale zdecydowanie lepsza niż historia Menendezów. Twórcy świetnie radzą sobie też z wielowątkową narracją, sprawnie przeplatając losy Geina z kulisami powstania „Psychozy” oraz wątkiem sadystycznej Wiedźmy z Buchenwaldu, co ogląda się naprawdę dobrze i z pożądanym przy tego typu seansach niepokojem.

Zdjęcia, dźwięk, montaż, muzyka, scenografia, kostiumy – wszystkie te kwestie są tu również na najwyższym poziomie: przygotowane pieczołowicie i z niebywałą dbałością o każdy szczegół. Werdykt nie mógłby być więc inny: to wciąż jedna z najsolidniejszych produkcji o seryjnych mordercach ostatnich lat – brawurowo zagrana i znakomicie zrealizowana, wciągająca i skutecznie eliminująca nudę w jesienny wieczór. Szkoda tylko, że aż tak problematyczna z moralnego punktu widzenia, a Pan Murphy, do którego wciąż mam sentyment za pierwsze sezony „American Horror Story”, wciąż nie może powstrzymać się od patrzenia na seryjnych morderców inaczej, niż tylko z podziwem i niezdrową fascynacją.

Czwarty sezon, tym razem poświęcony oskarżonej o zamordowanie ojca i macochy Lizzie Borden, już jest na etapie produkcji. Czy twórcom uda się w końcu przerwać ten szkodliwy schemat? Wierzymy, że to zadanie niełatwe, ale na pewno nie niemożliwe.

Serial „Potwór: Historia Eda Geina” dostępny jest na platformie Netflix.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE