1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Nie ma jednego wzorca depresji. Każdy człowiek przeżywa ją inaczej”. Różne twarze choroby odsłania psycholożka kliniczna

„Nie ma jednego wzorca depresji. Każdy człowiek przeżywa ją inaczej”. Różne twarze choroby odsłania psycholożka kliniczna

Jeżeli ktoś fatalnie się odżywia, nie ma ruchu, w dzień śpi, a w nocy funkcjonuje – jest to bardzo depresjogenne. (Fot. EyeEm Mobile GmbH/Getty Images)
Jeżeli ktoś fatalnie się odżywia, nie ma ruchu, w dzień śpi, a w nocy funkcjonuje – jest to bardzo depresjogenne. (Fot. EyeEm Mobile GmbH/Getty Images)
Spowolnienie i zmęczenie albo nerwowość. Poczucie winy albo niesprawiedliwe osądzanie. Brak apetytu albo objadanie się... Ta niejednoznaczność utrudnia diagnozowanie depresji i sprzyja powstawaniu mitów krzywdzących dla dotkniętych nią osób. Różne twarze choroby odsłania przed nami psycholożka kliniczna Milena Karlińska-Nehrebecka.

Mamy do czynienia z przedostaniem się różnych słów z nomenklatury psychiatrycznej do słownika pojęć popularnych. W związku z tym pod etykietką „depresji” kryją się różne objawy skorelowane z ludzkim cierpieniem. Jak klinicyści definiują to pojęcie?
Depresja przejawia się tym, że człowiek wycofuje się z tego, co kocha, i zaczyna myśleć o sobie w sposób potępiający, krytyczny. Pojawiają się zaburzenia snu, anhedonia, czyli utrata przyjemności, można powiedzieć „smaku życia”. Nie chce nam się jeść albo odwrotnie – jemy dużo za dużo.

Bywa, że pojawia się rodzaj spowolnienia, ale nie zawsze – czasami jest to nerwowość, rozdrażnienie. Mamy też kłopoty z koncentracją uwagi czy poczucie permanentnego zmęczenia. Jesteśmy niesprawiedliwie osądzający wobec siebie albo przepełnieni nonsensownym poczuciem winy. Ostatnim wymiarem depresji – nie zawsze obecnym – są myśli rezygnacyjne albo myśli, tendencje, zamiary lub plany samobójcze. Te objawy muszą trwać minimum dwa tygodnie, żeby zdiagnozować zaburzenie. Warto powiedzieć, że nie ma jednego wzorca depresji. Każdy człowiek przeżywa ją inaczej. Każdy ma swoją unikalną dynamikę bycia depresyjnym.

Czy często dzieje się tak, że osoby w depresji potrafią zachowywać fasadę i pomimo choroby funkcjonować na wysokich obrotach?
Przyjrzyjmy się jednej z teorii depresji, którą rozwinęli konstruktywiści, Vittorio Guidano i Giovanni Liotti, ojcowie terapii kognitywnej. Uważają, że jej rdzeniem poznawczym jest nieświadome, nabyte w pierwszych latach życia przeświadczenie: „nie da się mnie kochać”, czyli „coś jest ze mną nie tak”. Przeciwko temu bardzo dramatycznemu i smutnemu przekonaniu człowiek broni się, wypracowując pewne mentalne zabezpieczenia. Na przykład – jeśli jednak będę ciężko pracował, miał niezwykłe osiągnięcia albo będę nieustannie wesoły i będę wszystkich wkoło rozbawiał, albo będę niekłopotliwy i nie będę sobą obciążać – to może uniknę katastrofy porzucenia i osamotnienia.

Korzenie depresji zawsze umocowane są w dzieciństwie?
Tak, to się kształtuje we wczesnym okresie życia, kiedy tworzy się podstawowy zrąb osobowości.

Czyli możemy mówić o czymś takim jak predyspozycja do depresji?
Jest coś takiego jak osobowość skłonna do depresji, ale to wcale nie znaczy, że taka osoba będzie miała permanentną depresję. Odnosi się natomiast do tego, że jeżeli coś pójdzie nie tak, ta wspomniana fasada, adaptacja czy kompensacja upada. Wtedy moneta odwraca się na stronę rewersu i pojawia się obraz, który jest opisywany jako wyuczona bezradność.

Chodzi o rezygnację z życia?
Oraz o wycofanie w poczuciu, że nie ma się kontroli nad tym, co nam się przytrafia. To są dwie twarze osobowości skłonnej do depresji. Póki możemy realizować kompensacyjne działania, póty jesteśmy immunizowani na depresję. Natomiast jeżeli na przykład tracimy kogoś bliskiego, pracę, do której jesteśmy przywiązani, czy doznajemy klęski życiowej, ta kompensacja się rozsypuje. Wtedy mówi się, że człowiek się załamał.

Jak dochodzi do tego, że ktoś rozwija taką osobowość?
Wedle koncepcji Guidana i Liottiego, która oparta jest na pogłębionych obserwacjach klinicznych, wspólnym mianownikiem osób o takim profilu jest bycie wychowanym przez niedostępnego emocjonalnie rodzica. To może być dorosły, który sam ledwo się trzyma, bo na przykład jest depresyjny lub zdysocjowany. Albo chory somatycznie; lub ktoś, kto wyjeżdża do pracy za granicą, więc siłą rzeczy go nie ma.

Czyli to tendencja przekazywana z pokolenia na pokolenie?
Bardzo prawdopodobne. Obserwujemy też taką prawidłowość, że rzadko się zdarza, żeby ktoś był bardziej szczęśliwy niż jego rodzice. Można powiedzieć, że mamy taki wewnętrzny kompas czy żyroskop, który wie, że aby należeć do danej rodziny, musimy być podobni do jej członków. Musimy więc włożyć ogrom pracy w to, żeby móc wyemancypować się z poziomu cierpienia i poczucia nieszczęśliwości właściwego dla swojej rodziny.

Jeśli mamy niedostępnego rodzica, to nasza osobowość zawsze jest przez tę sytuację zdeterminowana czy jest jakiś parasol ochronny?
Tym, co może chronić przed wytworzeniem się takiej osobowości, jest wychowanie się w środowisku, które będzie uzupełnieniem rodziców. Taką quasi-rodzinną wspólnotą mogą być dziadkowie, ciocie, harcerstwo czy uprawianie sportu. Istotny jest też rozmiar naszej „wioski”. Mówi się, że do wychowania jednego dziecka potrzeba całej wioski, więc im większa ona jest, tym zwiększa się szansa na to, że nuklearna rodzina nie wywrze aż takiego determinującego wpływu na dziecko.

To niezbyt pozytywna konstatacja, gdy zważy się na pogłębiającą się indywidualizację zachodnich społeczeństw. Można powiedzieć, że jeszcze nigdy nie było tak dobrych czasów, w których ludzie tak źle się czują. To paradoks, że przy rosnącej dostępności psycho­terapii i farmakoterapii poziom depresji wcale się nie zmniejsza, o ile się nie zwiększa.

Pomijając te osobowościowe predyspozycje, można powiedzieć, że depresja jest buntem naszego organizmu przeciwko temu, iż źle kierujemy naszym życiem?
Kiedy nie realizujemy w życiu naszych centralnych wartości, wtedy depresja jest sygnałem od nas do nas – od naszej nieświadomości do świadomości. Organizm komunikuje nam to ponad naszymi świadomymi preferencjami czy pomysłami na to, co powinniśmy robić. Do tej definicji „złego życia” włączyłabym także sytuację, w której próbujemy ominąć jakieś ważne zadanie rozwojowe, nie odrabiając przy tym emocjonalnej lekcji. Bo staramy się przeskoczyć nad trudnymi emocjami, na przykład nad rozpaczą.

Jak wtedy, kiedy wypieramy żałobę po stracie bliskiej osoby?
Każda taka okoliczność, jak utrata ukochanej osoby czy poważna zmiana w życiu, choćby wyprowadzenie się dzieci z domu, to nasze zadanie rozwojowe. Emocja smutku czy rozpaczy pomaga nam pójść dalej i rozwiązać nitki łączące nas z tą osobą, po to, żeby przytwierdzić je do innych ludzi, czyli przeorganizować nasze więzi z minionych na aktualne. To nieodrabianie lekcji może też być tkwieniem w związku, w którym nie powinniśmy być. Albo byciem w relacji, w której mamy bardzo dużo zahamowanej wściekłości lub mściwości wobec partnera. W końcu taki chroniczny konflikt kończy się tym, że jedna ze stron rozwija depresję – mówiąc pół żartem, pół serio – żeby nie zabić swojego małżonka. To wcale nie jest rzadkie.

Jakie inne uwarunkowania wpływają na depresję?
Systemowe, na przykład utrata rodzica czy rodzeństwa w początkach życia. Może to być również mechanizm opisywany jako trauma transgeneracyjna, czyli „noszenie ciężaru swoich przodków”. Mamy ponadto uwarunkowania płynące ze stylu życia. Jeżeli ktoś fatalnie się odżywia i nie ma ruchu aerobowego, a do tego w dzień śpi, a w nocy funkcjonuje – jest to bardzo depresjogenne.

Czyli znów wracamy do motywu nieodpowiedniego życia.
Badania przeprowadzone w latach 70. wskazały, że jeśli kobiety nie mają partnera (albo jest on niewspierający), nie mają zatrudnienia, wcześnie straciły matkę i mają troje dzieci poniżej 14. roku życia – to w 100 proc. cierpią na depresję. Z tego możemy wywieść, że te krytyczne czynniki społeczne są skorelowane z większą podatnością na depresję.

A jak powinniśmy postrzegać depresję poporodową, naszego nastoletniego dziecka czy rodzica seniora?
W przeciwdziałaniu depresji poporodowej pomaga przede wszystkim zapewnienie opieki ze strony innych kobiet. Co do nastolatka, warto sobie przypomnieć siebie samego z okresu młodzieńczego, swoje malownicze wybryki i mroczne nastroje, by się nieco urealnić. Biologia powoduje, że stajemy się dorośli i tracimy status nieodpowiedzialnego dziecka. To bolesna strata, którą jako osoby młode nieświadomie opłakujemy. Nasza dziecięca więź z rodzicami się kończy, co powoduje młodzieńczą melancholię. Adolescenci mają więc upodobanie do poezji i smutnych piosenek o miłości. Na YouTubie można znaleźć 70 playlist pod hasłem „smutne piosenki”, ewidentnie kierowanych do młodzieży. Zatem nie ma się co czepiać nastolatka, że jest melancholijny.

Jeżeli jednak ktoś ma faktyczną depresję w młodym wieku?
Wtedy najlepiej pracować terapeutycznie z całą rodziną, bo w tym wieku depresja jest zwykle mocno uwarunkowana problemem w rodzinie. Natomiast jeżeli chodzi o osoby starsze, mamy do czynienia z indywidualnymi uwarunkowaniami. To może być samotność, nieodrobienie ważnych życiowych lekcji czy właśnie złe życie. Co ciekawe, osoby starsze są generalnie zdrowsze psychicznie niż adolescenci.

Wiemy, że farmakologia nie leczy przyczyn depresji. Jedynym antidotum na jej wyleczenie jest więc psychoterapia?
Psychoterapia, oczywiście, pomaga, przy czym trzeba pamiętać, że ona wcale nie jest idealnym panaceum. Badania pokazują, że kilkanaście procent psychoterapeutów literalnie szkodzi, a nie pomaga. Poza tym psychoterapia sama w sobie też może powodować, że człowiekowi się pogarsza, bo powoduje konfrontację z naszymi przywarami i z tym, na co często wolelibyśmy nie patrzeć. Każdy, kto będzie próbował skorzystać z psychoterapii z powodu depresji, będzie musiał się skonfrontować z tym, co Carl Gustav Jung nazywał cieniem.

Bynajmniej nie jest to łatwy, „pluszowy” proces.
To kontrakt na poważne zobaczenie prawdy o sobie i swojej sytuacji życiowej, co zwykle jest bardzo trudne.
Media pokazują nam obrazy depresji, na których człowiek jest smutny. Natomiast dorobek psychoanalityków mówi nam, że niekoniecznie tak jest. W latach 60. przeprowadzono pewien eksperyment. Zwykli ludzie mieli dzwonić do osób ze zdiagnozowaną depresją i tych niedepresyjnych. Okazało się, że w trakcie rozmowy ankieterzy zaczynali pocieszać depresyjnych, sami natomiast stawali się depresyjni, lękowi, wrodzy wobec siebie, a potem rezygnowali z kontaktu z tymi osobami.

O czym to świadczy?
Że osoby depresyjne często mają w sobie dużo wrogości i manipulują innymi. Jeżeli się tego nie rozumie, to pomysł, żeby pocieszać osobę depresyjną, jest niezbyt przytomny, bo nie odnosi się do tego, co naprawdę przeżywa ta osoba. Oczywiście, bywają klimaty depresji, które są nostalgiczne czy smutne. Ale w większości są one nacechowane ukrytą wściekłością, która jest przekierowana głównie na siebie samego, choć chętnie też emitowana na otoczenie.

Taka osoba wyzwala więc poczucie winy i poczucie odpowiedzialności w otoczeniu?
Tak, nosi w sobie urazę, wymusza opiekę, ale bez wdzięczności. Dlatego często ludzie, którzy pocieszają bliskich w depresji, w gruncie rzeczy mają ich dość. Badania pokazują też, że taki nieadekwatny feedback – gdy się osoby depresyjne pociesza i upewnia, że jest inaczej, niż naprawdę jest – wcale nie pomaga.

Masz uniwersalną radę dla osób, które podejrzewają u siebie depresję?
Najpierw powinniśmy zająć się swoją biologią. Odżywiać się zdrowo, iść pobiegać, co najmniej godzinę w ciągu dnia być na dworze, kupić sobie lampę antydepresyjną i dbać o rytmy dobowe. Bardzo pomaga robienie czegoś dobrego dla innych, medytacja, praktykowanie wdzięczności. Jeśli to nie pomoże, poszukajmy psychoterapeuty.

Milena Karlińska-Nehrebecka, certyfikowana psychoterapeutka, superwizorka, psycholożka kliniczna. Współzałożycielka Polskiego Instytutu Psychoterapii Integratywnej, prezes Polskiej Federacji Psychoterapii.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze