1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Filmy
  4. >
  5. Potrzebujemy wolności? Wolne żarty! Yórgos Lánthimos pokazuje nam, że wcale tak nie jest. Recenzja filmu „Rodzaje życzliwości”

Potrzebujemy wolności? Wolne żarty! Yórgos Lánthimos pokazuje nam, że wcale tak nie jest. Recenzja filmu „Rodzaje życzliwości”

„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)
„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)
Mistrz kina kostiumowego kręconego za duże pieniądze, z pierwszoligową obsadą i z mnóstwem oscarowych nominacji – tak właśnie kojarzy się szerokiej publiczności Yórgos Lánthimos od czasu, kiedy nakręcił „Faworytę”. Równie głośne „Biedne istoty” tylko potwierdziły (co do słowa!) tę opinię o reżyserze. Tymczasem nie minął nawet rok, a my znowu możemy oglądać jego nowy film. Tak inny od tych wspomnianych. I tak podobny. Oto nasza recenzja filmu „Rodzaje życzliwości”.

Na początek ostrzegam, że „Rodzaje życzliwości” to dla Greka zdecydowanie powrót do korzeni. Do czasów, kiedy Lánthimos – nie bez powodu uważany za jednego z najbardziej ekscentrycznych reżyserów współczesnego kina – snuł mocno surrealne filmowe opowieści, swobodnie łamiąc najróżniejsze, wydawałoby się nienaruszalne, reguły. Chociaż nie, jednak cofam to stwierdzenie dotyczące powrotu do korzeni, bo tylko w połowie jest prawdziwe. Gdyby nie praca Lánthimosa w Hollywood, czy w ogóle czas spędzony w Stanach, jego najnowszych „Rodzajów życzliwości” zwyczajnie by nie było.

„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures) „Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)

Bezgwzględnie

Wbrew tytułowi, akurat życzliwości w nowym filmie greckiego reżysera jest jak na lekarstwo. Albo nie ma jej wcale. To dla Lánthimosa typowe: jedną z cech, jakie charakteryzują znakomitą większość występujących w jego filmach postaci, jest raczej bezwzględność. Jeśli na ekranie widać kogoś, kto wyznaczył sobie (albo jemu wyznaczono) jakiś cel czy zadanie, można mieć pewność, że ta osoba zrobi absolutnie wszystko, by dopiąć swego. Cena, ofiary, najpotworniejsze nawet konsekwencje nie będą miały znaczenia. A że „Rodzaje życzliwości” to aż trzy filmy w jednym, to i dawka bezwzględności jest proporcjonalnie większa. I tak, w pierwszej z trzech filmowych nowel (w każdej z nich oglądamy niemal identyczną obsadę, w tym m.in. Emmę Stone i Jesse’a Plemmonsa) bezwzględny jest szef korporacji. To człowiek, który decyduje o każdym kroku swojego podwładnego (Plemons), włącznie z codzienną dietą czy z życiem seksualnym. Poddaje go też nieustannie próbom lojalności i wierności. Co, jak się pewnie domyślacie, nie może się skończyć dobrze.

„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures) „Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)

Z kolei w opowieści drugiej mamy policjanta (kompletnie tym razem odmieniony Plemons). Pogrążonego w rozpaczy, jako że w ekspedycji naukowej zaginęła jego żona (Stone). I z początku łagodnego jak baranek, wkrótce przekonacie się jednak, że i on potrafi nie mieć żadnych skrupułów.

„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures) „Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)

No i wreszcie trzecia opowieść – członkowie tajemniczej sekty szukają po całych Stanach kobiety z darem wskrzeszania umarłych. Zadanie arcytrudne i, jak się okaże, dość niewdzięczne, ale oni, oczywiście, zrobią wszystko, żeby owo zadanie wykonać. Brzmi wariacko? W końcu mówimy o Lánthimosie, który nawet w swoich najbardziej przystępnych filmach (czyli opartych na cudzych scenariuszach „Faworycie” i „Biednych istotach”) potrafi pojedynczą sceną, dialogiem, ujęciem wprawić publiczność w osłupienie. A że najnowsze „Rodzaje życzliwości” to jego pomysł od początku do końca, także na papierze (reżyser wrócił do pracy ze swoim ulubionym współscenarzystą Efthymisem Filippou) znajdziemy tu wszystkie te elementy, o jakich recenzenci zwykli pisać, że są kwintesencją Lanthimosowskiego stylu i wyobraźni.

„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures) „Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)

Wolność? Jaka wolność?!

Kręcąc przed kilkunastu laty bezkompromisowy, kameralny „Kieł” – film, który przyniósł mu międzynarodową rozpoznawalność i pierwszą w życiu nominację do Oscara, tyle że wtedy w kategorii „najlepszy film zagraniczny” – grecki reżyser zadziwił publiczność, pokazując dom i rodzinę, gdzie z pozoru wszystko jest na opak, przeinaczone, poza normą. Ojciec, głowa rodziny, przy milczącej zgodzie żony wychowuje swoje córki i syna w całkowitej izolacji. Wszystko, co ta młodociana trójka wie o zewnętrznym świecie, ludzkiej naturze, relacjach, zostało im opowiedziane. Z tym, że ojciec manipuluje faktami: nadaje różnym słowom całkowicie inne znaczenia („karabin” ma być na przykład gatunkiem ptaka, z kolei „kot” jedną z najniebezpieczniejszych bestii na Ziemi). A przy tym snuje mroczne opowieści, które mają być drogowskazami na życie. Jedna nich traktuje o tym, że można opuścić dom rodzinny, tylko kiedy wypadnie ci kieł, i to właśnie ta wskazówka doprowadzi do krwawego finału.

„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures) „Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)

Podobnie „na opak” wygląda rzeczywistość w „Zabiciu świętego jelenia”. Albo w „Lobsterze”, pierwszej produkcji reżysera z aktorskimi sławami w obsadzie. Colin Farrel, Rachel Weisz czy Léa Seydoux zagrali w historii absolutnie nieprawdopodobnej. Mamy tu bowiem hotel samotnych serc, a każdy singiel lub singielka, która tam się zamelduje, ma 45 dni, żeby znaleźć miłość. Inaczej zamieni się w zwierzę i trafi do lasu, gdzie trwa regularne polowanie. Ponury żart, mroczna baśń, kompletnie surrealna opowieść? Tak, jasne. Tylko dlaczego chwilami odbiera się ją tak osobiście? Dlaczego podsuwa pytania o nasze własne relacje i zachowania, o to, do jakich społecznych norm, zasad i odgórnych nakazów sami gotowi jesteśmy się nagiąć? A także o to, co w ogóle uznajemy za normę i dlaczego.

„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures) „Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)

Lánthimos uwielbia prowokować do refleksji nad osobistą wolnością. A właściwie nad zniewoleniem, i to bardzo często dobrowolnym. Wolność jest nam potrzebna? Dążymy do niej? Zabiegamy o nią? Wolne żarty! Nieważne, czy chodzi o więzi rodzinne, o pracę w korporacji czy o wspólnotę religijną, potrzebujemy, żeby mówiono nam, co mamy robić, co nam wolno, a czego nie. Nawet angielska królowa (chodzi o „Faworytę” z oscarową Olivią Colman) szuka w życiu kogoś, kto by nią kierował. Chyba tylko Belli z „Biednych istot” udaje się wyzwolić spod kieratu oczekiwań i nakazów, ale ona z założenia jest eksperymentem, jej nie dotyczą zasady dotyczące reszty ludzkości.

Stany, Stany

W zaliczanych do nurtu greckiej Nowej Fali starszych filmach Lánthimosa różne rzeczy nam się nie zgadzają, powodują konsternację, dezorientują – a to podczas small talku pada jakieś dziwaczne czy zbyt osobiste pytanie (a po nim pada odpowiedź równie nie na miejscu), a to komuś grozi przemiana w zwierzaka. W tym całym rozgardiaszu jest metoda. Reżyser modyfikuje znaną nam rzeczywistość, zamienia różne puzzle tak, żeby całość wydawała się odrealniona, do tego po mistrzowsku nasuwa skojarzenia z baśniową narracją, z motywami biblijnymi (ojciec, szef czy guru sekty zachowuje się jak boska istota, decyduje o twoim życiu i śmierci).

„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures) „Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)

Jego bohaterowie i bohaterki dziwnie mówią, chodzą, dziwnie uprawiają seks, mają zaskakujące zwyczaje i priorytety. Tak jest także z „Rodzajami życzliwości”. I tu nie zgadzam się z niektórymi recenzentami, że to głównie popis reżyserskich umiejętności, granie na nosie hollywoodzkiej branży filmowej pod hasłem „Patrzcie, potrafię wszystko!”. A w domyśle: „Nie dałem się pożreć komercji, potrafiłem zrobić dwa kinowe hity, po czym wrócić do niezależnego kina”. Nawet jeśli to jeden z motywów, którym się reżyser kierował, ten film to coś więcej niż popis. Lánthimos i tym razem potrafi opowiadanymi na ekranie historiami dotknąć. Do żywego.

„Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures) „Rodzaje życzliwości” (Fot. materiały prasowe Searchlight Pictures)

A co do samego Hollywood i Stanów, to jednocześnie najbardziej amerykański z jego filmów. Garściami czerpiący z tamtejszej popkultury. Choćby Emma Stone jako wyznawczyni sekty, przemierzającą Stany wszerz i wzdłuż, zatrzymującą się w tanich motelach, driftująca swoim wyścigowym autem po sennych słonecznych ulicach – przypomina płatną morderczynię, postać z któregoś z filmów Quentina Tarantino. „Rodzaj życzliwości” to trochę kpina z Hollywood i amerykańskiego snu, ale widać tu także fascynację. Co razem tworzy wybuchową mieszankę. Przy okazji mamy tutaj, jak przystało na Lanthimosowskie kino, niezły paradoks. Bo to jednocześnie stary dobry Lánthimos. Ale również Lánthimos, który znowu wszystkich zaskoczył.

„Rodzaje życzliwości” w reżyserii Yórgosa Lánthimosa w kinach od 6 września.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze