1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Justyna Steczkowska: „Nigdy nie chciałam śpiewać jak ktoś inny. Szukałam własnej drogi”

Justyna Steczkowska: „Nigdy nie chciałam śpiewać jak ktoś inny. Szukałam własnej drogi”

Justyna Steczkowska (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Justyna Steczkowska (Fot. Aleksandra Zaborowska)
Od ponad trzech dekad jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych artystek polskiej sceny muzycznej, ale ten rok jest dla niej wyjątkowy. Po udziale w tegorocznej Eurowizji wiele osób odkryło ją na nowo. A jak odczuła to ona sama? W jakim momencie życia jest Justyna Steczkowska?

Fragment wywiadu z miesięcznika „Zwierciadło” 11/2025. Całość możecie przeczytać w wersji papierowej „Zwierciadła”, dostępnej aktualnie w sprzedaży.

Zofia Fabjanowska: Nie mogłam oderwać wzroku, kiedy podczas naszej sesji okładkowej tańczyłaś w niebotycznych szpilkach swobodnie, jakbyś była w trampkach. Kto nauczył cię chodzić na tak wysokich obcasach?

Justyna Steczkowska: Nauczyłam się sama, ale pierwsze w życiu szpilki miałam po babci. Babcia przed wojną mieszkała w Pilźnie, miała z mężem piekarnię. Przedsiębiorcza, elegancka, nosiła płaszcz z futerkiem, kapelusz. Zachowały się zdjęcia. W czasie wojny straciła wszystko, zmarł też jej mąż – a mój dziadek – którego wyciągnęła z niewoli.

Miałam 17, może 18 lat, kiedy wystroiłam się w jej szpilki po raz pierwszy. Klasyczne czarne lakierki w szpic. Piękne! I właściwie można by powiedzieć, że szpilek nie zdjęłam do dzisiaj. Mam kilka par sportowych butów w domu, ale używam ich głównie do treningów i długich spacerów. Chyba że to spacery po łąkach i lasach, wtedy najczęściej chodzę boso, trzymając buty w ręce.

Prawdę mówiąc, ja, jeśli już od wielkiego dzwonu wkładam wyższy obcas, ryzykuję zdrowiem i życiem. Zastanawiałam się, co ta moja nieumiejętność i twoja wirtuozeria mówią o nas na innych polach, niekoniecznie związanych z modą i umiejętnością utrzymania równowagi…

Myślę, że to zwyczajnie jeden z wielu dowodów na to, jak bardzo my, kobiety, jesteśmy różne i fascynujące. Różne mamy potrzeby, sposoby ekspresji, wizje samych siebie i tego, jak chcemy być odbierane przez innych. Ja akurat należę do osób, które lubią podkreślać kobiece atrybuty i swoją sensualność, co jest zresztą bardzo typowe dla zodiakalnych lwic. Czuję się tak, jakbym się w szpilkach urodziła. Ani to źle, ani dobrze. Po prostu taka jestem.

A jakie znaczenie ma dla ciebie to, że piszą o tobie „diwa”? Sprawdziłam: kiedy w wyszukiwarkę internetową wrzuci się hasło „rozmowa z diwą”, dopiero gdzieś na szarym końcu pojawiają się artykuły poświęcone Marii Callas i Mariah Carrey. Większość wyników to wywiady z tobą.

Ciekawe… Nigdy tego nie sprawdzałam. Diwa? Traktuję to określenie z dużym przymrużeniem oka. Chociażby dlatego, że kiedyś prawo do tytułu diwy miały wyłącznie śpiewaczki operowe. Absolutnie zasłużenie, ale świat jest dzisiaj zupełnie inny niż za czasów Marii Callas. Diwy były niedostępne i każdy mógł snuć fantazje na temat ich życia. Dziś internet, media społecznościowe sprawiają, że to jest praktycznie niemożliwe. Trudno zbudować legendy, skoro łatwo można je skonfrontować z rzeczywistością. Poza tym jeśli już byłaś określana mianem diwy, ciążyła na tobie gigantyczna odpowiedzialność. Dla muzyki musiałaś poświęcić wszystko. Tak było z Callas czy z innymi śpiewaczkami, na przykład z Tebaldi, jej największą rywalką. Uwielbiam je obie. Tebaldi była niczym słowik – czystość dźwięku i nienaganna intonacja powalały na kolana, z kolei Callas to sopran dramatyczny i niezwykły talent do emocjonalnego wyrażania postaci. Obie wspaniałe i niepowtarzalne. Gdzie mi do nich? Jedyne, co mnie z nimi łączy, to koloratura, prezent od Boga czy Wszechświata – niech każdy wybierze sobie to, co czuje. Taki głos jest darem, ale i jednocześnie nieprzekupnym strażnikiem: jeśli chcesz czarować ludzi koloraturowym głosem, nie ma mowy o szaleństwie w trasach koncertowych, o papierosach, alkoholu i zabawie do białego rana. Ja potrafię trzymać się mocno w ryzach odpowiedzialności.

Przyzwyczaiłaś się do sytuacji, w których ktoś traktuje cię jak idolkę, kiedy ewidentnie kogoś onieśmielasz?

Znam to uczucie z drugiej strony, wiem, jak to działa. Pamiętam siebie, kiedy do Polski przyjechała wspaniała Jennifer Rush – myślę, że do tej pory większość z nas jeśli słyszy w głowie że w latach 90. nagrywałam płyty dla tej samej wytwórni, czyli EMI, do której należał też nasz polski Pomaton. Więc kiedy tylko się dowiedziałam, że Rush przyjeżdża i zaśpiewa koncert i że ówczesny szef firmy jedzie na spotkanie z nią, poprosiłam, żeby mnie ze sobą zabrał. Chciałam osobiście jej podziękować, powiedzieć, jak wzrusza mnie jej głos i osobowość. Podjechaliśmy pod hotel. Wchodzimy, czekamy z kwiatami w holu i nagle z windy wychodzi ona: drobniutka, delikatna. Zmierza w naszą stronę, a mnie uginają się kolana… Serce zaczęło walić tak, że nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Wszystko, co udało mi się wtedy powiedzieć, to Hello[śmiech]. Tak więc mogę sobie wyobrazić, że moi fani mają do mnie ogrom pięknych uczuć. Nie raz słyszałam, że moja muzyka pomogła komuś w trudnych momentach życia.

Justyna Steczkowska (Fot. Aleksandra Zaborowska) Justyna Steczkowska (Fot. Aleksandra Zaborowska)

Jako nastolatka miałaś idolki i idoli? Na kimś się wzorowałaś, kogoś chciałaś naśladować?

Miałam ukochanych wokalistów i zespoły, ale nigdy nie chciałam śpiewać jak ktoś inny. Szukałam własnej drogi. Eksperymentowałam też z modą: stroiłam się do szkoły, sama szyłam sobie ubrania z pieluch tetrowych, które wszyscy farbowaliśmy na różne kolory – trzeba pamiętać, że to były lata 80., u nas głęboki PRL i puste półki w sklepach.

Po babci odziedziczyłam nie tylko wspomniane szpilki, pozwalała mi też na przykład odcinać guziki od starych płaszczy i żakietów. Nikt takich guzików wtedy nie miał. Przyszywałam je do innych ubrań, w najdziwniejszych konfiguracjach. I regularnie chodziłam ze swoimi szalonymi pomysłami do krawcowych w Stalowej Woli. Do tej pory jestem związana z jedną z nich, Anią. Nadal dla mnie szyje, od lat wzajemnie się wspieramy. A niedawno wprowadziłam do sprzedaży swoją własną kolekcję razem z projektantką Angeliką Józefczyk. Obie z Angeliką cieszymy się naszym małym sukcesem z nadzieją, że to dopiero początek.

Podoba mi się twoje wspomnienie z dzieciństwa, którym podzieliłaś się w jednym z wywiadów. Opowiadałaś, jak na komunię twojej siostry został zaproszony fotograf. Miał zrobić rodzinne zdjęcie, ale przyszedł spóźniony aż kilka godzin. Innym dzieciom natychmiast się czekanie znudziło, poszły szaleć w ogrodzie. Ty nie. Dlatego na zdjęciu jako jedyna pozujesz z nienaganną fryzurą i w czystym eleganckim ubranku obok dzieci, po których widać ślady kilkugodzinnej dzikiej zabawy.

[śmiech] Tak, faktycznie. Jako dziecko byłam trochę… inna? Ku utrapieniu mamy ciągle coś cięłam, przerabiałam, szyłam. Nie chciałam chodzić do szkoły w standardowym fartuszku z tarczą [śmiech]. Potrafiłam być duszą towarzystwa, a jednocześnie jak kot chodziłam własnymi drogami. Byłam też bardzo samodzielna. Do tego stopnia, że mając niecałe siedem lat, pojechałam sama do babci, która wtedy mieszkała w Duląbce, w okolicach Jasła. Trzeba było wsiąść do pociągu w Rzeszowie, stamtąd przesiąść się do autobusu z Jasła na Folusz, a potem jeszcze iść dwa kilometry przez pola do babci. I było absolutnie jasne, że dam sobie radę. Że jak trzeba, to kogoś zapytam o drogę – cokolwiek by się działo, ja się ogarnę. Chyba zostało mi to do tej pory [śmiech].

A kiedy stało się jasne, że to już, że jesteś sławną wokalistką? Pamiętasz konkretny moment?

Dzień po mojej wygranej w Opolu [chodzi o rok 1994 i pierwsze miejsce w koncercie „Debiutów” podczas 31. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu – przyp. red.] chciałam mamie powiedzieć, co się stało. Aż do lat dwutysięcznych w domu u rodziców nie było telefonu, jeśli więc chciałam z nimi porozmawiać, dzwoniłam do sąsiadki, a ona szła do mojej mamy: „Pani Danusiu, ma pani telefon, córka dzwoni”.

Wtedy też sąsiadka przekazała mamie słuchawkę, tyle że mama nie do końca wiedziała, o czym mówię: „W Opolu? Na tym festiwalu?!”. „Tak, mamo, właśnie na tym”. „I co teraz?” „No nie wiem… Chyba jestem sławna” [śmiech]. Ile razy sobie tę sytuację przypomnę, uśmiecham się w duchu, bo za wygraną przyznano mi stypendium – przez 10 miesięcy dostawałam po 400 złotych. Dzięki temu mogłam wynająć pokój w Warszawie. Musiało minąć jeszcze trochę czasu, zanim pojawiła się w moim życiu „Dziewczyna Szamana”. Album był ogromnym sukcesem, sprzedało się ponad pół miliona egzemplarzy, ale moje honorarium wystarczyło zaledwie na naprawę dachu u rodziców i niewielki remont. 90 procent zarobków oddawaliśmy wytwórni, takie to były czasy.

Żałuję, że nie miałam wtedy tej wiedzy, co teraz. Nikt z nas jej nie miał. To na nas uczono się show-biznesu, finansowo oberwało się nam najbardziej, czego doskonałym przykładem jest chociażby historia Kasi Nosowskiej i zespołu Hey.

À propos, przypomniała mi się śmieszna historia, niedawno nawet opowiadałam ją Kasi. To się działo jakieś dwa, trzy lata przed moim debiutem w Opolu. Kasia z Heyem grała wtedy w katowickim Spodku, ja do Katowic przyjechałam z Wańką Stańką, rzeszowską grupą sceny alternatywnej, wystąpić na festiwalu Odjazdy. Byliśmy po nieprzespanej nocy, głodni. Tradycyjnie stać nas było tylko na bułkę z kefirem, usiedliśmy więc pod ścianą w hotelowym przedsionku – ukryci, żeby nikt nas nie wyrzucił za to, że przynieśliśmy własne jedzenie. Patrzymy, a tu nagle na śniadanie schodzi Hey. Usiedli sobie przy stole jak normalni ludzie, nie to, co my, biedaki, na podłodze, pokątnie. Pierwsza moja myśl: „Ale super! Może i mnie się kiedyś tak uda zjeść normalnie śniadanie po koncercie” [śmiech].

Rok 2025 postrzegasz jako przełomowy? Dla nas, mówię tu też w imieniu koleżanek z redakcji, twój udział w tegorocznej Eurowizji był czymś imponującym, nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek wcześniej z taką uwagą śledziły finał. Dlaczego w ogóle zdecydowałaś się na ten krok?

„Gaja” dzięki Eurowizji stała się prawdziwym hitem, ale warto też pochylić się nad słowami tej piosenki. To opowieść o podróży duszy i jej zmaganiu z materią, chciałam powiedzieć ludziom, że człowiek to nie tylko materia, ciało i energia Ziemi, z którą jest nierozerwalnie związany, bo tu mieszka. Od wydania płyty „Anima” [w 2014 roku – przyp. red.] czuję się w obowiązku wobec samej siebie, żeby – na tyle, na ile mogę – inspirować do poszerzania świadomości, zadawania sobie ważnych pytań.

Czytaj także: Smok, słupy ognia i słowiańskie agmy zrobiły swoje. Justyna Steczkowska w finale Eurowizji 2025!

Od kiedy je sobie zadajesz? Czytałam, że jako dziecko w wyniku wypadku przeżyłaś śmierć kliniczną. Czy to miało wpływ na twoje postrzeganie rzeczywistości?

Tak, w tamtym momencie zaczęłam widzieć pewne rzeczy inaczej. (...)

Cały wywiad z Justyną Steczkowską możecie przeczytać w bieżącym numerze miesięcznika „Zwierciadło” dostępnym aktualnie w sprzedaży.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE