To nazwisko trzeba zapamiętać, bowiem Anna Bilińska-Bohdanowicz była jedną z pierwszych Polek, które osiągnęły międzynarodowy sukces w świecie sztuki. Zdobyła solidne wykształcenie, wystawiała swoje obrazy w najważniejszych galeriach Europy, a nawet została nagrodzona medalem na paryskim Salonie! I to wszystko w czasach, w których większość kobiet mogła jedynie marzyć o profesjonalnej karierze malarskiej.
Za sukcesem artystki kryje się jednak opowieść o wielkich stratach, samotności i walce z ograniczeniami. Los nie był łaskawy dla Bilińskiej - śmierć ojca, narzeczonego i bliskiej przyjaciółki pogrążyły ją w rozpaczy. Ukojenie w cierpieniu przynosiła wyłącznie sztuka - malowanie stało się nie tylko pracą, ale i formą przetrwania. Gdyby nie zmarła przedwcześnie, prawdopodobnie stanęłaby w jednym szeregu z największymi malarzami przełomu XIX i XX wieku. Niestety, jej historia wciąż pozostaje nieco w cieniu. Najwyższy czas to zmienić.
Urodzona w 1854 roku w Złotopolu na terenie dzisiejszej Ukrainy, Anna Bilińska dorastała z dala od dużych ośrodków kulturalnych. Jej talent ujawnił się dosyć wcześnie - już jako dwunastolatka uczyła się rysunku u znanego rysownika, Michała Elwiro Andriollego. Prawdziwą artystyczną edukację rozpoczęła jednak w Warszawie, gdzie w 1877 roku trafiła do pracowni Wojciecha Gersona. Tam poznała Zofię Stankiewiczównę i Klementynę Krassowską, które odegrały ważną rolę w jej życiu.
W stolicy prowadziła własną pracownię malarską przy ul. Nowy Świat 2, gdzie nie tylko szlifowała swój talent, ale też wykonywała portrety na zamówienie, zasilając tym samym niewielki rodzinny budżet. Jej pierwsze prace wzbudzały uznanie wśród nauczycieli - sam Gerson przepowiadał jej wielką przyszłość. Przełomem okazała się jednak półroczna podróż po Europie z Klementyną Krassowską i jej matką w 1882 roku.
Zwiedzając Monachium, Wiedeń, Padwę oraz Wenecję, Bilińska chłonęła atmosferę sztuki i kształtowała swój własny styl. Nie bała się spacerować po zmroku ani wyruszać w samotne wyprawy do innego miasta, co w tamtych czasach uchodziło za zachowanie nieprzystające młodej damie. Swoje wrażenia na bieżąco opisywała w dzienniku, który do dzisiaj stanowi bezcenne źródło wiedzy o jej życiu.
Zainspirowana zagranicznymi wojażami, Anna Bilińska podjęła decyzję o wyjeździe do Paryża, ówczesnej stolicy światowej sztuki. Tam zapisała się do Académie Julian, jednej z najlepszych uczelni artystycznych, w których mogły studiować kobiety.
Pracowała intensywnie, często w prowizorycznych warunkach – jej mikroskopijna pracownia malarska wymuszała kucanie przy sztalugach i używanie stołu jako podpory pod płótno. Ten “styl pracy” przedstawiła w formie karykatury na obrazie „Akt męski w półpostaci” z 1885 roku. Liczne trudności nie wpłynęły negatywnie na rozwój artystyczny. Wręcz przeciwnie – twórczość Bilińskiej zaczęła zyskiwać coraz większe uznanie na paryskich salonach.
Sztuka to nie wszystko – w tym okresie niezwykle ważna była dla niej relacja z malarzem Wojciechem Grabowskim, który rozbudził w niej zarówno romantyczne uczucia, jak i artystyczne ambicje. Choć dzieliła ich odległość, utrzymywali kontakt listowny. Niestety nie było im dane doczekać wspólnej przyszłości – jego przedwczesna śmierć w 1885 roku była dla Anny ciosem, z którego długo nie mogła się otrząsnąć.
W ciągu trzech lat artystka straciła narzeczonego, ojca i najbliższą przyjaciółkę, Klementynę Krassowską. Po tych osobistych tragediach niemal przestała tworzyć. Porzuciła też prowadzenie dziennika - pozostawiła jedynie kilka dramatycznych zapisków, sugerujących brak dalszych chęci do życia.
Od myśli samobójczych odwiodła ją koleżanka ze studiów, malarka Maria Gażycz, zabierając w podróż do Normandii. To właśnie tam powstał jeden z najbardziej przejmujących obrazów w dorobku malarki – „Nad brzegiem morza” (1886). Utrzymany w szaroniebieskiej tonacji, ukazuje kobietę i dziecko zwrócone tyłem do widza. Oddzielone emocjonalnie i fizycznie od siebie, wydają się być pogrążone we własnym smutku, tak bardzo odległym od typowych przedstawień miłości macierzyńskiej.
W dochodzeniu do równowagi psychicznej pomocna okazała się… praca. Bilińska powróciła do Académie Julian jako opiekunka pracowni, gdzie zajmowała się m.in. wybieraniem modeli na zajęcia i udzielaniem wskazówek technicznych uczennicom. Z czasem odzyskała siły i zaczęła coraz częściej udzielać się w życiu artystycznym Paryża. Przełom nastąpił w 1887 roku, w momencie stworzenia słynnego „Autoportretu z paletą”.
Na tym obrazie Bilińska przedstawiła siebie w czarnej sukni, z rozwichrzonymi włosami i pękiem pędzli w dłoni. Spogląda na widza bez kokieterii, jednak z godnością i smutkiem. Uwagę zwraca także sposób przedstawienia - kobieta-artystka nie próbuje się ani upiększać, ani stylizować na kogoś innego. Pokazuje siebie taką, jaką była w tamtym trudnym czasie: cierpiącą i zmęczoną, ale też świadomą własnej wartości. To odejście od konwencji sprawiło, że obraz został nagrodzony medalami - złotym na Salonie Paryskim i srebrnym na Wystawie Światowej w 1889 roku. Dzięki temu Bilińska zyskała prawo wystawiania swoich prac „hors concours”, czyli bez ograniczeń.
Anna Bilińska-Bohdanowicz – autoportret z paletą
Anna Bilińska-Bohdanowicz – autoportret z paletą (Fot. Heritage Art/Heritage Images via Getty Images)
Po paryskim triumfie kariera Anny Bilińskiej nabiera rozpędu. Zaczyna się okres największej aktywności twórczej – malarka portretuje elity, ponadto wystawia swoje płótna w Londynie, Berlinie i Krakowie. Jej realistyczne portrety – jak „Portret George’a Greya Barnarda” (1890) czy „Kobieta z japońskim parasolem” (1888) – zachwycają krytyków na całym świecie.
Sukces artystyczny idzie w parze z sukcesem finansowym, co pozwala malarce na wynajęcie większego atelier. Może tam na nowo zanurzyć się w pracy, zapominając o bólu i zmęczeniu. W tym czasie, w kręgach francuskiej Polonii, poznaje przyszłego doktora, Antoniego Bohdanowicza, którego poślubia w czerwcu 1892 roku. Nowożeńcy planują powrót do Warszawy, gdzie Anna ma zamiar otworzyć szkołę malarską dla kobiet. Niestety, życie pisze inny scenariusz – malarka umiera rok później, z powodu wrodzonej wady serca, mając zaledwie 39 lat.
Jej ostatni obraz - „Portret młodej kobiety z różą” – pozostaje niedokończony. Zamówiony przez hrabiego Ignacego Korwin-Milewskiego do prestiżowej kolekcji autoportretów, trafia na wystawę pośmiertną malarki, z czarną szarfą przypiętą na znak żałoby.
Bilińska pisała w swoim dzienniku, że „będę niewymownie szczęśliwa, jeśli uda mi się chociaż jednej kobiecie w rozterce pomóc, wskazać drogę”.
Patrząc na zachowane prace, można śmiało stwierdzić, że to marzenie się spełniło. I choć malarka nie zdążyła z uruchomieniem pracowni malarskiej, to pozostawiła po sobie coś trwalszego - historię kobiety, która otworzyła drzwi kolejnym pokoleniom artystek.
Dziś twórczość Anny Bilińskiej-Bohdanowicz wciąż nie jest tak rozpoznawalne jak najsłynniejsze obrazy Claude’a Moneta czy najsłynniejsze obrazy Fridy Kahlo. A przecież jej malarstwo w niewątpliwie wyjątkowy mówi o emocjach równie silnie – o bólu, tęsknocie i wewnętrznej odwadze. Przez lata jej płótna leżały w cieniu historii, jakby należały do zakazanych dzieł sztuki, których nie wypadało pokazywać. Dziś wracają na należne im miejsce, przypominając, że talent i prawda w sztuce nie znają płci ani czasu.