Zszedł z boiska, ale nie nacieszył się emeryturą, bo niedługo po odejściu z Juventusu Turyn zadzwonili do niego z FC Barcelona. Finał tej historii znamy. Wojtek Szczęsny, jeden z najbardziej rozpoznawalnych bramkarzy na świecie. Jednocześnie pełen pokory i dystansu do siebie facet. Najnowszy film dokumentalny „Szczęsny” przygląda się jego imponującej karierze.
Fragment wywiadu z miesięcznika „Zwierciadło” 11/2025. Całość możecie przeczytać w wersji papierowej „Zwierciadła”, dostępnej aktualnie w sprzedaży.
Angelika Kucińska: Dokument „Szczęsny” świetnie utrzymuje równowagę pomiędzy historią cenionego sportowca a opowieścią o człowieku. Jeśli ktoś zna cię tylko z boiska, to po obejrzeniu filmu cię polubi. Jeśli ktoś kojarzy cię tylko z memów, to po obejrzeniu filmu cię doceni. A ty wolisz być podziwiany czy lubiany?
Wojtek Szczęsny: Zdecydowanie wolę, kiedy mnie podziwiają, bo to znaczy, że jestem w czymś naprawdę dobry. Kiedy przez trzy miesiące byłem na piłkarskiej emeryturze, brakowało mi właśnie tego uczucia. A potem wróciłem na treningi. Jedna udana interwencja, druga i widzę, że chłopaki z klubu mnie doceniają. To buduje poczucie własnej wartości. Lubiany być lubię, ale tego nie potrzebuję.
Hiszpańskie media donosiły niedawno, że przyjąłeś nową nieformalną rolę w Barcelonie – jesteś mentorem dla młodszych zawodników, dbasz o dobrą atmosferę w szatni. Możesz to robić, bo cię lubią?
To raczej dowód na to, że jestem dojrzałym zawodnikiem. To najstarsi w drużynie są odpowiedzialni za relacje w klubie. Młodszym na tym nie zależy. Każdy młody zawodnik wchodzi do szatni i walczy o jak najlepszą przyszłość dla siebie. Starsi, którzy już większość kariery mają za sobą, skupiają się na kolektywie i na tym, żeby nie tylko wynik się zgadzał, ale też żeby w szatni fajnie się żyło. Spędzamy tam mnóstwo czasu. W tym sezonie nie jestem pierwszym bramkarzem klubu, tylko wspieram młodszego zawodnika, który ma przed sobą wielką przyszłość. Chciałbym swoim wsparciem dołożyć cegiełkę do jego sukcesu.
Chciałbyś się przydać?
Łatwo uznać, że jeśli ktoś siedzi na ławce rezerwowych, to jego przydatność w klubie jest mniejsza. A przecież szatnia piłkarska to jest energia i współżycie w ogromnej grupie ludzi. 25 zawodników plus drugie tyle sztabu szkoleniowego i zespołu medycznego. Ten, który jest odpowiedzialny za samopoczucie wszystkich, jest równie ważny jak ten, który strzela bramki.
Mówisz, że młodzi są skupieni na sobie, ale przecież futbol jest sportem zespołowym.
Gdy sam byłem młodym bramkarzem, cieszyłem się z wyniku 0:0, bo to oznaczało, że nie puściłem bramki. Nie chodziło o to, że moja drużyna nie wygrała, ale o to, że to ja wypadłem dobrze. Jeśli nie będę puszczał bramek częściej, to wynegocjuję sobie lepszy kontrakt, trener będzie mnie bardziej lubił, może przejdę do lepszego klubu… Z czasem zaczynasz bardziej cieszyć się z wyniku 6:3. Puszczasz trzy bramki, ale twój klub wygrywa.
Jestem spełnionym piłkarzem i teraz chcę przydać się klubowi. A czy obronię jeden strzał więcej czy mniej, nie ma już dla mnie takiego znaczenia. Niedługo skończę karierę i bez względu na to, czy Barcelona w tym roku wygra, przegra, czy się pogrążymy, czy będziemy wielkimi mistrzami – mam nadzieję, że każdy z tych młodych chłopaków z klubu pomyśli, że Wojtek był w porządku.
Czytaj także: Jak osiąga się mistrzostwo? Rozmowa z Igą Świątek i psycholożką Darią Abramowicz
Niedługo skończysz karierę, czyli kiedy?
Myślę, że to mój ostatni rok. Czuję, że z każdym jest coraz ciężej. Widzę, że muszę znacznie więcej czasu poświęcić na regenerację. Jestem zmęczony. Po prostu w wieku 35 lat czuję, że te 20 lat prowadzenia się w konkretny sposób ma swoje konsekwencje.
Robert Lewandowski chwali się, że ma 37 lat, a w testach na wiek biologiczny organizmu wychodzi mu 28. Ja bym sobie takiego testu nawet nie robił [śmiech]. Rozpoczął się właśnie 17. rok mojej kariery, licząc od wyjazdu do Anglii. Jestem wyjątkowo dumny, że tak długo udało mi się utrzymać tak wysoki poziom. Nie potrzebuję grać kolejnych dwóch lat, żeby się dowartościować.
Życie dopisało niezły zwrot akcji do filmu o tobie. To miał być dokument o piłkarzu na emeryturze, a skończyło się opowieścią o bramkarzu, który restartuje karierę, żeby grać w jednym z topowych klubów. Bałeś się, kiedy zadzwonili z Barcelony?
Miałem trzy dni na podjęcie decyzji, więc oddałem ją w ręce żony, o czym mówię w filmie. Przez te trzy dni próbowałem wywołać w Marinie zwątpienie. Bałem się, nie chciałem, uważałem, że to wcale nie będzie dla mnie dobry ruch. Byłem przekonany, że jestem już za długo na emeryturze i powrót do formy zawodowego sportowca będzie zbyt trudny. Myślałem, że skończy się tak, że pojedziemy na 10 miesięcy do Barcelony i wrócimy z niczym.
Zaczęliśmy już budować sobie nowe życie w Marbelli, a tu znowu przeprowadzka, reżim treningowy, znowu żona zostanie w domu sama z dwójką dzieci, bez mojej pomocy. Miałem nadzieję, że to ją przekona, żeby jednak nie jechać. Ale nie, Marina uważała, że to będzie wspaniała przygoda. Myślę, że po prostu nie zauważyła, jak bardzo przytyłem [śmiech]. Trzy miesiące to długo i trzeba czterech, pięciu kolejnych na odbudowę. Podpisałem kontrakt, ale nie grałem od razu, budowałem formę. Marina chyba nie zdawała sobie sprawy, jak to wygląda od środka.
Co czujesz teraz, kiedy już wiadomo, że Marina podjęła za ciebie słuszną decyzję?
Wdzięczność. Jestem wdzięczny żonie, że nie dała się złamać, kiedy próbowałem ją przekonać, że lepiej nie jechać. Jestem wdzięczny kolegom z klubu za historię, którą przeżyliśmy – i przeżywamy, bo przecież przedłużyłem kontrakt – i za trofea, które wygraliśmy. Jestem wdzięczny losowi, bo to był przypadek. Mnie się Barcelona przydarzyła. Byłem najlepszym zawodnikiem spośród tych, którzy nie byli nigdzie zatrudnieni, więc można mnie było szybko ściągnąć na zastępstwo.
Ale przecież – co doskonale widać w filmie, rzetelnie opowiadającym twoją historię – pracowałeś na to, żeby takie sytuacje mogły ci się przydarzać. Bez przesady z tymi przypadkami.
Pewnie, że tak. Przez całą karierę prezentowałem jakiś poziom, który sprawił, że pomyśleli o mnie, gdy Barcelona znalazła się w sytuacji awaryjnej po kontuzji ich pierwszego bramkarza. Według mnie jednak najważniejszą rolę odegrało coś, o czym często się zapomina. Kulisy mojego odejścia z Juventusu Turyn. Miałem ważny kontrakt, gdy klub stwierdził, że nie stać go na moje utrzymanie. Mogłem powiedzieć, że nie obchodzi mnie to, płacicie, aż kontrakt się skończy. Wolałem jednak zachować się honorowo. Dogadaliśmy się i dzięki temu byłem wolnym zawodnikiem, kiedy Barcelona potrzebowała bramkarza. To fajna lekcja, że życie nam odda, jeśli będziemy postępować według wartości i ideałów, w które wierzymy. Są po prostu ważniejsze rzeczy niż pieniądze. (...)
Cały wywiad z Wojciechem Szczęsnym możecie przeczytać w bieżącym numerze miesięcznika „Zwierciadło” dostępnym aktualnie w sprzedaży.
Wojciech Szczęsny rocznik 1990. Polski piłkarz, obecnie na kontrakcie w FC Barcelona – w sezonie 2024/2025 zdobył z klubem mistrzostwo Hiszpanii, Puchar Króla oraz Superpuchar Hiszpanii. W latach 2009–2024 bramkarz reprezentacji Polski. Grał też w Arsenalu Londyn i Juventusie Turyn. Jego żoną jest piosenkarka Marina Łuczenko (mają dwójkę dzieci: Liama i Noelię), jego ojcem – Maciej Szczęsny, były bramkarz reprezentacji Polski. Dokument „Szczęsny” można oglądać na Amazon Prime od 10 października.