„Nie zaszkodzą, a może pomogą” – tak myślimy, łykając suplementy jak cukierki. Doktor habilitowany Jarosław Woroń, kierownik zakładu farmakologii klinicznej Uniwersytetu Jagiellońskiego, mówi inaczej: „Pomóc nie muszą, zaszkodzić mogą”.
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 9/2025.
Magda Rosłaniec: Suplementy zażywa 89 proc. dorosłych Polaków, a ponad 50 proc. regularnie. Czym się różnią od leków?
Jarosław Woroń: Suplement według definicji jest żywnością. To produkt, który ma na celu uzupełnienie niedoborów diety. W przeciwieństwie do leku przed wprowadzeniem go na rynek nie ma obowiązku żadnych badań, nie trzeba mieć dowodów na to, że działa. Nie wiadomo nawet, czy cokolwiek z tego suplementu się wchłania. Na producencie nie ciąży obowiązek monitorowania bezpieczeństwa produktu. Skład preparatu jest deklarowany, nie musi być zgodny ze stanem faktycznym.
Czyli to kupowanie kota w worku?
Tak, ale to już jest problem tych, którzy zbyt łatwo ulegają marketingowym obietnicom i masowo kupują suplementy.
Wielu ludzi regularnie łyka coś, czego w ogóle nie potrzebuje. Wolą kupić tabletki zamiast zmienić dietę. Wydają pieniądze na coś, co ma wątpliwy skład i często nie ma prawa działać. A jeszcze może wywoływać efekty niepożądane.
Przecież chcą dobrze, sięgającym po suplementy zależy na tym, żeby poprawić swoje zdrowie, kondycję, wygląd. Może prawo jest złe, że dopuszcza do obrotu produkty wątpliwej jakości?
Suplementy nie podlegają szczególnym regulacjom prawa farmaceutycznego, tak jak jest w przypadku produktów leczniczych. Są żywnością, a na półkach w sklepie też leży mnóstwo śmieciowego jedzenia. Dlatego kupując żywność, sami musimy krytycznie podchodzić do tego, co wrzucamy do koszyka. Wydając pieniądze na suplementy, przede wszystkim powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego chcemy to przyjmować. Mamy jakieś objawy, dysfunkcje?
Pojawiają się mody na suplementy, ludzie podpowiadają sobie nawzajem, co łykać, bo u nich rzekomo działa. A przecież każdy potrzebuje czegoś innego, każdy organizm jest inny, inaczej reaguje. Musimy sami o siebie zadbać, ale myśląc krytycznie. Żadna regulacja prawna nie zwalnia nas z rozsądnego osądu. Jeśli ktoś w kwestiach zdrowotnych ufa blogerom, influencerom i celebrytom, to jego ryzyko.
Ciekawy jestem tylko, czy na przykład powierzyłby tym blogerkom i influencerom 100 tysięcy złotych swoich oszczędności, gdyby obiecali mu podwojenie kwoty. Systemowo powinniśmy zadbać o rzetelną edukację dotyczącą diety i zdrowia od najmłodszych lat.
Suplementami obdarowujemy też bliskich z okazji dnia matki, dziadka i babci, bo chcemy im podarować to, co najcenniejsze – zdrowie.
To jest fatalny pomysł. Osoby starsze najczęściej mają jakieś choroby, zażywają leki, które wchodzą w interakcje z suplementami, powodując wiele różnego rodzaju działań niepożądanych, choćby groźne dla seniorów ze względu na ryzyko upadku zawroty głowy. Suplementy mogą też zmienić przyswajalność leków. Ale, co ciekawe, kiedy pojawiają się powikłania, co jest odstawiane? Lek, nie suplement diety.
Sprawa interakcji suplementów z lekami jest poważnym zagadnieniem również w przypadku osób młodych zażywających leki przeciwdepresyjne, przeciwlękowe, nasenne, a tych jest coraz więcej. Połączenie wielu substancji w takich przypadkach powoduje wiele różnego rodzaju powikłań.
Panuje paradoksalne przekonanie, że z jednej strony suplementy mają moc i mogą zdziałać cuda, z drugiej na pewno nie działają na tyle, żeby zaszkodzić. Na zasadzie: może pomoże, a na pewno nie zaszkodzi.
A zasada jest zupełnie inna: pomóc nie musi, zaszkodzić może. I tu jest największy problem z suplementami – ryzyko zupełnie nie jest znane, bo produkty nie są przebadane. W przypadku leków jest inaczej – rejestracja każdego produktu opiera się na stosunku korzyści do ryzyka. Korzyść z zastosowania leku musi znacząco przekraczać ryzyko. Dla suplementu wyznaczenie tego stosunku jest niemożliwe.
Co na przykład może się stać?
Witaminę D, którą przyjmuje znaczna część populacji, można przedawkować. Kompleks witamin B, popularny nie tylko wśród wegetarian, nieprawidłowo stosowany może wywołać neuropatię obwodową, a zatem cierpienie. Miłorząb japoński, stosowany w leczeniu zawrotów głowy i na polepszenie pamięci, może spowodować krwawienia. Podobnie żeńszeń.
Różeniec górski zwiększa ryzyko rozkręcenia bólu neuropatycznego. Ashwagandha może doprowadzić do wystąpienia różnych dziwnych objawów niepożądanych ze strony psychiki. A kurkuma wchodzi w ogromne ilości interakcji z lekami – to substancja, która hamuje ich metabolizm, powodując zmianę ich bezpieczeństwa, ale także skuteczności. Nawet zdrowe siemię lniane, produkujące śluz i zażywane razem z lekami, może zmniejszyć ich wchłanianie. Są też substancje, które mogą wpłynąć na wynik badań diagnostycznych, na przykład biotyna może zmienić wyniki badania hormonów tarczycy.
Podobne przekonanie panuje o ziołach – niewinne, bezpieczne, sama natura i zdrowie, mogą jedynie pomóc.
Wiele roślin i ziół ma udowodnione działanie lecznicze. Jest też klasa produktów ziołowych zwanych good established use, czyli tak zwane preparaty o ugruntowanej praktyce, dla których nie ma żadnych badań, ale ich stosowanie jest związane z długotrwałym doświadczeniem. Rośliny i zioła to także silne substancje.
Znana psycholożka Ewa Wojdyłło wielokrotnie, również na naszych łamach, zwracała uwagę na łatwość, z jaką sięgamy po różnego rodzaju tabletki – dosyć brutalnie mówi, że jesteśmy krajem ćpunów, a apteki pełne suplementów są na każdym rogu ulicy.
Z badań przeprowadzonych w 2022 roku wynika, że ponad 70 proc. ludzi nie jest w stanie odróżnić suplementu od leku. Uważają, że jak coś kupują w aptece, to jest lekarstwem. Ale jeszcze więcej niż aptek mamy w Polsce sklepów monopolowych [12 440 aptek, 121 000 punktów sprzedaży alkoholu – przyp. red.] i co by pani chciała z tym zrobić?
Uregulować i ograniczyć. Zakazać na przykład sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych.
Zgadzam się z panią, ale vox populi, vox Dei [łac. głos ludu jest głosem Boga – przyp. red.]. Ludzie tego chcą. Pragną być wciąż silni, piękni, sprawni seksualnie na zawołanie. I suplementy mówią – możemy ci to dać. Bez wysiłku, wystarczy łyknąć tabletkę. Jak jedzie pani z Warszawy do Krakowa, to w okolicach Grójca widzi pani reklamę z hasłem „Jabłka z Grójca przywracają młodość”. I w świetle prawa producent ma prawo tak powiedzieć, bo to jest jego osobista opinia. Może rzeczywiście czuje się młodszy po tych jabłkach.
„Nie wzięłam ani jednego leku, postanowiłam się wyleczyć jedyną skuteczną metodą, czyli bardzo zdrową dietą i suplementami” – mówi Doda w filmie reklamującym jeden z produktów jej linii suplementów. To żelki zawierające jod, selen i witaminę D, które rzekomo pomogły piosenkarce wyleczyć tarczycę i rozprawić się z chorobą Hashimoto. Sprawę bada prokuratura, dlaczego?
Główny Inspektorat Sanitarny uznał, że takie twierdzenie jest sprzeczne z prawem farmaceutycznym, ponieważ przypisywanie suplementom działania leczniczego jest zakazane. Absolutnie nie wolno ich reklamować w kontekście choroby. Sprytny producent nigdy nie koreluje suplementu z chorobą, tylko mówi o działaniu pomocniczym, uzupełniającym, takim, siakim czy owakim, używa mnóstwa eufemizmów, żeby nie powiedzieć o działaniu leczniczym. Żeby wyjaśnić przykład Dody – ona ma prawo mówić o swoich doświadczeniach, może opowiadać, że nie wzięła
nigdy żadnego leku, leczy się dietą i suplementami, ale może to mówić jako Dorota Rabczewska koleżankom czy nawet na ulicy trąbić przez megafon, ale nie może z takim przekazem występować w reklamie suplementu, ponieważ suplementy nie leczą, co więcej – mogą być przeciwwskazane u pacjentów z różnymi chorobami współistniejącymi.
Doda nie jest jedyną osobą publiczną, która weszła na rynek suplementów. W 2022 roku modelka Sandra Kubicka reklamowała suplement dla kobiet w wieku rozrodczym. Produkt zawierał kwas foliowy i probiotyk, za 120 tabletek trzeba było zapłacić 149 złotych.
Kupiłaby pani ode mnie truskawki po 140 złotych za kilogram?
Nie są tyle warte, choć bardzo lubię truskawki.
I to jest mój komentarz do suplementów tej celebrytki. I druga sprawa: pani Sandra Kubicka nie ma żadnych dowodów na to, że to działa. A kwas foliowy dostępny w formie leku kosztuje dużo mniej.
Mam kolejny przykład: w 2020 roku Blanka Lipińska, autorka książki „365 dni”, reklamowała suplement na smutek i lęk. Każdy taki przykład oburza pod kątem merytorycznym i etycznym psychologów, lekarzy i wielu zwykłych ludzi. Niektórzy czują się nabici w butelkę, ale ten biznes się kręci. Łatwo wprowadzić na rynek suplement?
Wystarczy zgłosić wprowadzenie produktu do obrotu do Głównego Inspektora Sanitarnego. Nie trzeba uzyskiwać pozwolenia – wystarczy powiadomienie. W zgłoszeniu wymagany jest m.in. wzór etykiety produktu oraz pełny skład (substancje aktywne, dodatki, nośniki), informacje o sposobie użycia, dziennej porcji i przeznaczeniu. GIS nie bada fizycznie suplementu przy zgłoszeniu, analizuje jedynie dokumentację, zgodności składu z przepisami UE i Polski pod kątem dozwolonych dawek witamin, minerałów i niedozwolonych w suplementach substancji leczniczych. Natychmiast po zgłoszeniu do GIS można rozpocząć sprzedaż, nie trzeba czekać na zatwierdzenie ani opinię. Odpowiedzialność za jakość i bezpieczeństwo spoczywa w stu procentach na producencie czy dystrybutorze. GIS ma prawo cofnąć produkt z rynku lub nakazać korekty etykiety, jeśli coś wzbudzi zastrzeżenia, czyli coś złego się wydarzy, pojawią się zgłoszenia od konsumentów.
Jest pan przeciwnikiem suplementów?
Nie, nie mówię, że one są złe. Martwi mnie jedynie, że z taką łatwością ludzie zamieniają najlepsze dla siebie rozwiązanie, jakim jest zdrowa dieta, na często nieefektywne łykanie tabletek, które mogą nie działać. To jest złe. Suplementy są potrzebne tam, gdzie dieta sobie nie radzi w związku z indywidualnymi, specjalnymi i konkretnymi potrzebami. Jeśli ze względów zdrowotnych musimy stosować wykluczenia, albo mamy specjalne potrzeby w związku z chorobami, albo czujemy, że nasz sposób odżywiania nie jest najlepszy, idziemy do lekarza lub dietetyka, żeby ustalić dietę, która będzie spełniała kryteria zdrowotne oraz nasze indywidualne, smakowe. Niewykluczone, że konieczne będzie włączenie suplementacji, ale pierwszym krokiem powinna być odpowiednia dieta.
Jak się pani zepsuje kran, wzywa pani hydraulika, prawda? Kiedy czujemy, że mamy niedobrą dietę, trzeba poprosić o pomoc dietetyka. Jeżeli okaże się, że dieta nie jest wystarczająca, to wspólnie z lekarzem zastanawiamy się, jakie suplementy warto zastosować. W niedoborach konieczne jest uzupełnianie. Na przykład B12 przyjmują z automatu nie tylko weganie i wegetarianie, ale też pacjenci z chorobą przewlekłą, na przykład cukrzycą typu II, biorący leki jak metformina czy leki z grupy inhibitorów pompy protonowej.
Stosowanie suplementów zależy od konkretnych wskazań i należy je dobrać do współistniejących ograniczeń czy przeciwwskazań.
A jeśli czuję, że moja dieta jest całkiem w porządku, ale nie jem wystarczająco dużo ryb, to powinnam suplementować kwasy omega?
A dlaczego pani nie je ryb? W świeżym czy wędzonym halibucie ma pani gwarancję, że kwasy na pewno się wchłoną.
Tak samo jak witamina C z naturalnej róży, papryki, czy cytrusów. Jest różnica, bo w naturalnych produktach witamina C występuje razem z innymi naturalnymi substancjami, m.in. bioflawonoidami, enzymami i antyoksydantami, które ułatwiają wchłanianie w jelitach i przedłużają jej działanie w organizmie. A w witaminie C z tabletki ma pani kwas askorbinowy, który nie wiadomo, czy jest biologicznie czynny i w jakiej ilości się wchłonie.
Czuję, że zmierza pani do usprawiedliwienia schematu „Nie chce mi się iść do rybnego, łatwiej wziąć kapsułkę z omega-3”. A ja mówię temu: nie. Przekonywałbym panią, żeby zamiast tabletki jednak iść po tłustego halibuta. A jeśli nie lubi pani halibuta, to proszę znaleźć rybę, którą pani polubi i zapewni pani organizmowi dostarczenie cennych składników.
Czy pan przyjmuje jakieś suplementy?
Dwa. Pierwszym jest mikronizowany pyłek pszczeli, naturalny – nie jest to suplement wyprodukowany laboratoryjnie, tylko oryginalna substancja pochodząca od pszczół, która zawiera 500 nieosiągalnych inną drogą witamin, minerałów, białek czy enzymów pozytywnie wpływających na nasze funkcjonowanie. Miałem przyjemność współpracować z prof. Ryszardem Czarneckim, twórcą apiterapii, który uważał pyłek pszczeli za esencję naszego życia.
Drugi suplement nazywa się spermidyna, to również naturalna substancja, która indukuje autofagię, czyli proces usuwania uszkodzonych lub zbędnych składników komórkowych. Działanie to może spowalniać proces starzenia się.
Ponieważ suplementy diety są zdefiniowane jako żywność, można je dość kreatywnie reklamować.
Oczywiście. Proszę zwrócić uwagę, że w reklamach suplementów wszyscy są zawsze uśmiechnięci. I szczęśliwi, bez względu na to, czy są młodzi, w okresie menopauzy czy senioralnym. Za reklamą suplementów zawsze kryje się jakaś fantastyczna obietnica.
Podobnie jak z reklamą jogurtu z kulturami bakterii na odporność czy margaryną, która obniża poziom cholesterolu. Większość ludzi nie jest w stanie merytorycznie zweryfikować prawdziwości tych haseł. Przyjmują to jako prawdę objawioną. I tak ten biznes się kręci.
Dr hab. n. med. Jarosław Woroń kierownik Zakładu Farmakologii Klinicznej Katedry Farmakologii Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.