Mamy mnóstwo rytuałów na początek relacji: wieczory panieńskie, kawalerskie, zaręczyny, ślub, wesele. A na zakończenie? Rozstanie to jedno z najtrudniejszych doświadczeń w życiu - zazwyczaj jest pełne bólu, lęku i niepewności, ale może też być ulgą i początkiem czegoś nowego.
Fragment książki „Sztuka rozstania”, Dawid Krawczyk, Robert Kowalczyk, Agata Stola, wyd. Agora
Dawid Krawczyk: Większość par przychodzi pewnie na terapię po to, żeby poprawić jakość swojej relacji. A czy zdarzają się takie, które zapisują się do was z założeniem, że chcą się rozstać?
Robert Kowalczyk: Rzadko jest to wysłowione tak wprost zaraz po przejściu przez próg. Ale tak, przychodzą do nas też takie pary, które mają głębokie przekonanie, że chcą się rozstać. Skupiamy się wtedy na pracy nad tym, jak dobrze ją zakończyć.
I jak to zrobić?
R.: Integrując różne podejścia teoretyczne, mówimy w psychologii o procesie rozstania czy też adaptacji po rozstaniu.
Po pierwsze: uznanie rzeczywistości, czyli zaakceptowanie, że związek się kończy.
Po drugie: ustalenie zasad rozstania. Na jakiej podstawie się rozstajemy, jak to ma wyglądać, co to dla obojga oznacza, nie tylko emocjonalnie, ale też praktycznie.
Po trzecie: praca nad emocjami związanymi z zakończeniem relacji.
I wreszcie po czwarte: rozpoznanie, co z tej relacji wynoszę, żeby nie przenieść niepotrzebnego „posagu” do kolejnych związków.
Agata Stola: W takim procesie, podczas którego dąży się do rozstania, szczególnie istotne jest ustalenie priorytetów – zwłaszcza jeśli w grę wchodzą dzieci. Wtedy mówimy już nie o psychoterapii, ale raczej o pracy interwencyjnej. Nie terapeutyzujemy relacji, tylko skupiamy się na zadaniach: co trzeba zrobić, by to rozstanie przeprowadzić w sposób bezpieczny i sensowny dla obu stron.
Technicznie rzecz biorąc, to chyba nie są długie terapie? Nie wyobrażam sobie, żeby to trwało dwa lata.
A.: W praktyce mówimy o kilku spotkaniach będących formą interwencji kryzysowej połączonej z psychoedukacją.
A czy wyobrażacie sobie, że para, która jest tak zdeterminowana, żeby się rozstać, może po takich kilku spotkaniach jednak zmienić zdanie?
R.: Nie zakładałbym, że kilka spotkań zmieni bieg całej historii i nagle para się ze sobą pogodzi. Te rozmowy mają przede wszystkim pomóc zrozumieć, dlaczego do rozstania w ogóle doszło i jak można przeżyć je z szacunkiem – do siebie i do tej relacji. Ale z drugiej strony nie zdziwiłbym się, gdyby w trakcie takich spotkań wróciły dobre emocje. Kiedy coś się oddala, zaczynamy czuć, że nam na tym zależy – to bardzo ludzka reakcja. Wyobraź sobie: para siedzi w gabinecie, każde z nich przyszło już z decyzją. Ale w którymś momencie ona mówi: „Nigdy nie powiedziałeś mi, że się bałeś. Ja myślałam, że ci nie zależy”. On milknie. Nagle nie ma kłótni, nie ma zarzutów. Jest cisza, ale pełna emocji. I ta cisza potrafi zdziałać więcej niż tysiąc słów – ponieważ czasem właśnie w momencie rozstania ludzie po raz pierwszy naprawdę się słyszą. To nie znaczy, że zostaną razem. Ale może pierwszy raz od dawna powiedzą sobie coś autentycznego. A to już bardzo dużo.
A.: Czasem wystarczy wyobrazić sobie tę nową codzienność po rozstaniu, żeby pojawiła się ponowna chęć i energia do naprawienia związku. Co innego mówić, że się rozstajemy, a co innego realnie się rozłączyć. Osoby zaczynają jeszcze raz weryfikować swoje przekonania dotyczące tej decyzji. Może się pojawić przestrzeń na zmianę w sobie, na refleksję, na gotowość do pracy nad związkiem, której wcześniej brakowało. Szczególnie jeśli dużo konfliktów dotyczyło prób zmiany jednej z osób w życiu codziennym albo zaangażowania w życie rodzinne. Uświadomienie sobie, że po rozstaniu utracę całkowicie wpływ na to, jak mój partner będzie spędzał czas z naszym dzieckiem czy jak partnerka będzie opiekować się naszym psem, często ma magiczną moc…
I ludzie zawracają z tej ostatniej prostej przed rozstaniem?
R.: Wcale nie muszą zawrócić, żeby to był proces zakończony powodzeniem. Czasem rozstanie jest właśnie tym sukcesem, zwłaszcza jeśli pozwala zdobyć nową wiedzę, którą zabiera się do następnego związku. Zdarza się, że ktoś dopiero po rozstaniu uświadamia sobie, co miał – mówiąc żargonowo – do przepracowania. I zabiera się do tego. Już nie dla tej relacji, która dobiegła końca, ale dla siebie i swoich przyszłych związków.
A.: Ale rzeczywiście są też pacjenci, którzy prawie od wejścia do gabinetu mówią: „Chcemy się rozstać”, a dla nas od razu staje się jasne, że tu się na rozstanie nie zanosi.
Jak to? To po co zaczynają od takich słów?
A.: Kontrola sytuacji przez szantaż emocjonalny może mieć w zamyśle reanimację związku – taki defibrylator. W ciągu pierwszych 50 minut rozmowy zdążą już ustalić podział majątku, opieki nad dziećmi, wszystko. Ale my czujemy, że to wcale nie o to chodzi. Bardziej przypomina to teatr niż prawdziwą rozmowę, celem jest albo przestraszenie drugiej strony, albo pokazanie siły, a nie faktyczna chęć rozstania.
R.: Kiedy para przychodzi w buncie, w emocjach, to często jest jeszcze o co walczyć. A kiedy rozstanie nie wywołuje między partnerami żadnych wzruszeń, to może być znak, że warto pójść własnymi drogami.
A.: Czasem czujemy, że para przyszła w zasadzie sprawdzić, czy naprawdę to już koniec – jakby w domu mieli już spakowane walizki, a my jesteśmy ostatnim przystankiem na drodze do rozejścia się. Wtedy naszą rolą jest nie zatrzymywać ich na siłę, tylko pomóc im odejść w sposób dojrzały.
Dla niektórych samo słowo „rozstanie” ma w sobie taki silny ładunek, że nie potrafią go wypowiedzieć. Może przychodzą do was z nadzieją, że padnie w końcu z waszych ust?
A.: A to to na pewno, fantazja o tym, że terapeuta podejmie za mnie decyzję, cały czas ma się świetnie. Łatwiej byłoby zrzucić na nas tę odpowiedzialność. Jest sporo takich procesów, w których jedna osoba właściwie już podjęła decyzję, ale skonfrontowanie się z nią zostawia na terapię par, z nadzieją, że ten temat sam wypłynie.
A jeśli myśl, żeby jednak się rozstać, wyklaruje się w czasie sesji? Gabinet terapeutyczny to dobre miejsce, by zakończyć związek?
A.: Przeżyłam kilka takich sytuacji i szczerze mówiąc, to nie uważam, żeby gabinet był najlepszym miejscem na taką deklarację. Zdarza się jednak, że osoby – szczególnie te, które noszą w sobie dużo lęku – czują się bezpieczniej w obecności terapeuty i decydują się ogłosić rozstanie właśnie w trakcie sesji.
Ale nawet wtedy staram się taką parę zostawić na chwilę samą – rozstanie to moment intymny, dlatego wymaga przestrzeni, która pozwala obojgu przeżyć emocje w sposób bezpieczny. A kiedy podczas rozstania obecny jest terapeuta, to zwiększa się szansa, że ten moment stanie się czymś w rodzaju rozliczenia. Mam wtedy wrażenie, że terapeuta staje się zakładnikiem, który swoją obecnością ma pełnić funkcję kontrolną – żeby nie doszło do awantury, emocjonalnej eksplozji czy wylania całego żalu na zakończenie.
R.: Z podobnych powodów ludzie umawiają się, żeby ważne rzeczy omówić w miejscu publicznym – liczą na to, że obecność otoczenia złagodzi napięcie. Kawiarnia, park, ulica – to wszystko staje się scenografią konfrontacji, która w domowym zaciszu mogłaby przybrać zbyt gwałtowną formę. Publiczność, choć bierna, ma działać jak „zewnętrzny hamulec” – powstrzymać płacz, krzyk, oskarżenia. Ale to, co daje pozorny spokój, często odbiera intymność.
A.: Rozstanie podczas sesji jest wygodne dla osoby podejmującej decyzję o końcu relacji – może to zrobić w bezpiecznych warunkach, bez pełnych konsekwencji emocjonalnych, które niesie taki krok.
Co masz na myśli, mówiąc o konsekwencjach?
A.: Powiedzenie komuś bliskiemu, że się go zostawia, może wywołać silne i trudne emocje. Wyobraź sobie taką sytuację. Siedzi w gabinecie para. Ona nie spodziewa się końca, stara się, próbuje ratować ten związek. Z kolei on na jednej z pierwszych sesji indywidualnych powiedział, że nie zamierza się angażować w naprawianie relacji, ponieważ ma już kogoś innego. W końcu mówi: „Chcę się z tobą rozstać”. A ona dosłownie rozpada się na kawałki. On wychodzi, bo właściwie nie ma już nic więcej do dodania, a sesja właśnie dobiega końca, więc w swoim odczuciu zachowuje się zgodnie z zasadami terapii. Ona zostaje w gabinecie, by się wypłakać, ochłonąć, jakoś pozbierać. Gdyby to się wydarzyło w domu, to miałaby dostęp do swojego bezpiecznego miejsca: do sypialni, do własnego rytmu przeżywania, mogłaby zacząć na niego krzyczeć czy próbować go zatrzymać…
R.: Ale jestem w stanie sobie też wyobrazić, że ktoś decyduje się na oznajmienie decyzji o rozstaniu w czasie sesji, ponieważ w danej chwili nie ma zasobów, żeby zrobić to w warunkach domowych. Potrzebuje tego wsparcia, poczucia bezpieczeństwa, które daje obecność terapeuty. Możemy wtedy być obok, dać przestrzeń na zaistnienie emocjom. Ale nie jesteśmy tam po to, by przejąć odpowiedzialność za to, jak ktoś żegna się z kimś bliskim. Rozstanie to akt odwagi – i musi być własny, nawet jeśli jest trudny.
Jeśli nie w gabinecie, to gdzie?
A.: Dobre rozstanie powinno się odbyć w przestrzeni, która daje obu stronom możliwość przeżycia tej sytuacji w sposób intymny i bezpieczny. I o ile uważam, że gabinet psychoterapii nie jest takim miejscem, o tyle po rozstaniu warto jeszcze przyjść na ostatnią sesję – szczególnie jeśli w praktyce nie oznacza ono całkowitego rozłączenia, bo są dzieci, zwierzęta czy inne wspólne zobowiązania. Sam moment zakończenia relacji lepiej jednak przeżyć we dwoje.
A co to w zasadzie znaczy „dobre rozstanie”?
A.: Według mnie wystarczająco dobre to takie, które jest przeprowadzone do końca. Jeśli nie ma dzieci, wspólnych zobowiązań czy spraw, które nas łączą, to warto kilka razy się zastanowić, czy jest sens podtrzymywać kontakt po zerwaniu – czyli taką relację postrelacyjną. Widzę po doświadczeniu pacjentów, że często utrudnia to przepracowanie rozstania, a potem wejście w nowe związki. Pozostawanie w kontakcie często daje złudne poczucie bliskości i podtrzymuje emocjonalną zależność. W takich przypadkach dobre rozstanie to całkowite rozstanie – z szacunkiem, ale bez powrotów i pozostawania w odwodzie w roli koła zapasowego.
R.: Dobre rozstanie to takie, w którym udało się nazwać to, co przez lata było przemilczane. Nie trzeba przeprowadzać wiwisekcji każdej najmniejszej kłótni, ale warto zadbać o to, żeby nie zostawiać niedopowiedzianych zadr i żali, które będą ciążyć jeszcze długo po zakończeniu relacji. Lepiej zdobyć się na koniec na to, żeby te trudne tematy wybrzmiały. W ten sposób zwiększamy szansę, że uda się skutecznie domknąć ten rozdział życia.
Czytaj także: Tęsknota za byłym – daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz
Coś trudno mi uwierzyć, że ktoś, kto unikał konfrontacji przez cały związek, zbierze się do takiej rozmowy na koniec. Łatwiej skorzystać z jednego z tych dyżurnych zdań kończących związek, na przykład: „Jesteś dla mnie za dobry/za dobra”.
R.: No to wybrałeś zdanie! Niestety, znam je zbyt dobrze z gabinetowych opowieści pacjentów. W mojej opinii to jedno z najbardziej manipulacyjnych stwierdzeń. Co to właściwie znaczy? Co mam zrobić z takim feedbackiem? Mam stać się gorszy, mniej wartościowy, żeby zostać?
Oznajmującego chroni przed konfliktem, adresat zostaje z problemem, mieszaniną poczucia winy i bezradności. Znacząco utrudnia to sposób przeżycia pożegnania, pozostawia zamęt i frustrację. Jasno podsumowując to w perspektywie psychologicznej, to chęć uniknięcia konfrontacji, często chęć zachowania kontroli nad narracją wynikająca z poczucia winy, lęk przed ujawnieniem realnych przyczyn, a także maskowanie rozczarowania czy nawet gniewu. Taki komunikat może wyrządzić znacznie więcej szkody niż szczera, empatyczna rozmowa.
Jeśli miałbym wskazać jedyny gorszy sposób, to byłoby to nagłe zniknięcie – bez słowa, bez rozmowy, z zostawieniem kartki na stole: „Żegnaj”. Ghosting nie dotyczy już tylko znajomości z Tindera po dwóch wiadomościach – zdarza się też w kilkuletnich związkach.
Przynajmniej była kartka.
A.: Nagła wyprowadzka, brak kontaktu, nieodbieranie telefonów, brak odpowiedzi na wiadomości, zniknięcie z mediów społecznościowych. Ghosting właśnie tak może wyglądać. Dla osoby, która zostaje tak „zghostowana”, to nie tylko bolesne, ale też głęboko dezorientujące doświadczenie. Nie wiadomo, co się właściwie wydarzyło. Psychologicznie rzecz biorąc, coś takiego może doprowadzić do emocjonalnego kryzysu, załamania, może pozostawić trwały ślad na naszym zdrowiu psychicznym. Jedyna sytuacja, kiedy takie rozstanie ma uzasadnienie, to związek, w którym dochodzi do przemocy, wtedy odejście bez słowa wynika z lęku i bezradności. W innych przypadkach jest dodatkowym skrzywdzeniem osoby, z którą się rozstajemy. I oczywiście ghosting to często lęk przed konfrontacją, forma unikania własnych emocji, ale jak dla mnie to słabe usprawiedliwienie.
Co można zrobić, żeby rozstać się w sposób mniej raniący?
R.: Czasem proponujemy coś takiego jak list pożegnalny. To narzędzie, które pozwala uporządkować emocje, nazwać to, co ważne, i zostawić drugiej osobie coś konkretnego. Słowa, które zamykają relację – z szacunkiem, refleksją, odpowiedzialnością.
Bardzo ładny zwyczaj. Swoją drogą to ciekawe, że mamy mnóstwo rytuałów na początek relacji: wieczory panieńskie, kawalerskie, zaręczyny, ślub, wesele. A na zakończenie?
R.: Niektórzy pacjenci decydują się po zakończeniu relacji na tzw. kolację rozstaniową. Tu potrzebne są jednoznaczne intencje odnoszące się do obu stron. Bo to nie ma być zakamuflowana randka, która ma odrodzić związek, tylko wspólne spotkanie już po rozstaniu. Taka kolacja ma być symbolicznym domknięciem. Często mają bardzo prosty przebieg – ludzie chcą sobie podziękować za wspólny czas, dobre chwile, które razem przeżyli.
A.: Znam pary, które pojechały na ostatni wspólny wyjazd. Ale zdecydowanie częściej słyszę jednak o... seksie na pożegnanie. Nawet w związkach, w których tej bliskości dawno nie było, nagle – przy rozstaniu – pojawia się pożądanie. I ten seks bywa zaskakująco inny niż wcześniej.
Inny, bo już nie z mężem czy żoną, tylko z kimś nowym – mimo że to ta sama osoba?
A.: W pewnym sensie podczas rozstania przestajemy być dla siebie tymi samymi osobami. Ale to też nie jest scenariusz dostępny dla każdego. Są osoby, które rozstają się z ogromnym ładunkiem emocji – złości, frustracji, zmęczenia – i wtedy nie ma mowy o żadnym ostatnim seksie ani kolacji. Często mówią: „Ja już nie wytrzymam ani jednego dnia, nie mogę na tę osobę patrzeć”. I to nie dlatego, że wydarzyło się coś konkretnego. Wszystko się wyczerpało. Są jednak pary, które mimo rozstania mają w sobie sentyment, nawet równolegle do złości i żalu. I stąd modne stały się te ostatnie wspólne wakacje. Mimo że już jest złożony pozew rozwodowy, para decyduje się jeszcze pojechać razem, czasem żeby stworzyć ostatnie wspólne wspomnienie dla dzieci, czasem dla siebie. Coś domknąć, poczuć ten koniec, że związek to nie był czas stracony, tylko ważny etap w ich życiu.
Czytaj także: Daj sobie szansę na dobre życie po rozstaniu
Widzę, że niektórzy nie potrafią się pożegnać. Na lotniskach czasem obserwuję takie sceny: kolejka do kontroli ciągnie się godzinę, samolot zaraz odlatuje, a para stoi w uścisku i nie może się puścić.
R.: A jednak w końcu trzeba się puścić. Urealnić sytuację. Po rozstaniu można jeszcze przez długi czas robić wszystko, żeby udawać, że do niego nie doszło – pisać ze sobą codziennie, spotykać się na kawy, a nawet jeździć razem na wakacje. Ale im szybciej staniemy twarzą w twarz z prawdą, że to już koniec, tym szybciej zacznie się proces żałoby, który jest niezbędny, żeby ruszyć dalej.