1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Zawieszeni w „pomiędzy”. O szukaniu sensu w czasie po rozstaniu rozmawiamy z psycholożką Joanną Chmurą

Zawieszeni w „pomiędzy”. O szukaniu sensu w czasie po rozstaniu rozmawiamy z psycholożką Joanną Chmurą

Joanna Chmura (Fot. Łukasz Sokół)
Joanna Chmura (Fot. Łukasz Sokół)
Rozstania to nieodłączni towarzysze naszego życia. Kończą związki, przyjaźnie, współdziałanie czy pracę, ale nie kończą przecież życia. O tym, jak zamykać jedne rozdziały, żeby móc otwierać nowe, pisze w książce „To nawet lepiej” psycholożka Joanna Chmura.

Po rozstaniu, czy to w relacjach, czy w pracy, żyjemy przez jakiś czas w zawieszeniu. Ten moment nazywa pani w książce pustką. Co tam się wtedy z nami dzieje?
To trudny, ale ważny moment. Zauważmy, że końce są na ogół wyraźnie zaznaczone: ktoś z kimś zrywa, zostaje wyrzucony z pracy albo decyduje się na przeprowadzkę. Początki też mają taki charakter, że ich kontury czy granice można dokładnie wskazać: tu zaczęła się nowa praca, związek. Mam natomiast wrażenie, że za mało się mówi o tym, co pomiędzy, ja w książce nazywam to nawet „cholernym pomiędzy”, bo nie lubimy tego czasu, który jest jakby mostem między tym, co było, a tym, co jest.

Dlaczego nie lubimy?
Dlatego, że tam jest więcej pytań niż odpowiedzi, że tam jest dużo emocji, nieprzewidywalności, a my kochamy przewidywalność, kontrolę i poczucie bezpieczeństwa. W tym „pomiędzy” czasem się wykolejamy. Bo na przykład nie jesteśmy w nim wystarczająco długo, żeby dobrze wybrać kolejny początek. Jeśli kończymy relację, to bywa, że szybko wchodzimy w nową, zanim zdążymy wyciągnąć lekcję z poprzedniej albo zorientować się, co jest dla nas najważniejsze. Tymczasem ten moment przejścia jest bardzo istotny. Można porównać go do Wielkiej Soboty w triduum paschalnym. Sobota następuje po śmierci Chrystusa w Wielki Piątek, a poprzedza zmartwychwstanie w niedzielę. Religia katolicka w ten sposób manifestuje najważniejszy swój przekaz, że umierając, rodzimy się na nowo, ale między śmiercią a narodzinami jest właśnie ten czas pomiędzy. Zawsze jest coś pośrodku. Ale ono jest mało dookreślone i takie mało „seksowne”, dlatego go nie lubimy.

To, co jest pośrodku, zależy chyba od typu rozstania, bo są takie, które sami inicjujemy, i takie, które nam się funduje. Jak obsłużyć jedną i drugą sytuację?
Podoba mi się słowo „obsłużyć”, jest praktyczne, pokazuje, że da się coś zrobić. I w jednym, i w drugim przypadku trzeba przejść to „pomiędzy”. Mam wrażenie, że ten drugi rodzaj rozstań jest trudniejszy, bo do całego bólu kończenia dochodzi aspekt zaskoczenia. Zmierzenie się z nim to dodatkowe zadanie do wykonania, co nie jest łatwe. Przechodzimy wtedy swego rodzaju żałobę po tym, co się skończyło. Jeśli zachorujemy, to pojawia się żałoba po życiu, w którym byłam zdrowa. Jeśli zwolniono mnie z pracy, to przechodzę żałobę. Żałoba jest naturalną, organiczną emocją pojawiającą się dużo częściej, niż robimy na nią miejsce.

Ale ten pierwszy rodzaj rozstania, kiedy to my je inicjujemy, też nie jest łatwy, bo pojawia się odpowiedzialność za drugą stronę, obawa, czy jej nie krzywdzimy. Czy można złagodzić jakoś cierpienie drugiej osoby?
Trzeba oddzielić dwie rzeczy – czyli to, żeby nasza decyzja była jak najczystsza, od tego, żeby brać odpowiedzialność za kogoś. W pierwszym rozdziale książki piszę, że kiedy się rozstawałam, zdawałam sobie sprawę, że to wpłynie na moje życie, na życie partnera, naszych rodzin. Ale czułam, że moja decyzja jest podyktowana głębokim wewnętrznym pragnieniem. Gdybym je zignorowała i kierowała się odpowiedzialnością za partnera, mogłabym zaburzyć swój proces decyzyjny. Dlatego trzeba to oddzielić. Czyli najpierw zastanowić się, czego tak naprawdę chcę, a potem zmierzyć się z konsekwencjami tej decyzji: niezadowoleniem drugiej strony, bólem, cierpieniem, złością, zerwaniem kontaktów. Bo czasem zostajemy w związkach, w których nie chcemy zostać, albo w pracy, której już mamy dość właśnie dlatego, że nie oddzieliliśmy naszej czystej decyzji od brania odpowiedzialności za kogoś.

Rozumiem, że ta czysta decyzja jest podyktowana szczerością wobec siebie, chęcią życia w zgodzie ze sobą.
Tak jak na każdego z nas działa grawitacja, tak na każdego działają pewne powszechne mechanizmy psychologiczne. Im więcej o nich wiemy, tym łatwiej nimi zarządzać. Jeśli wiem, że na przykład działa na mnie mechanizm: „Zadowalaj innych, nie bądź problemem, bądź grzeczna”, to być może nie podejmę wielu decyzji właśnie dlatego, żeby nie wyrządzić komuś przykrości. I chociaż wiem, co chcę zrobić, to jak ten mechanizm na mnie działa, to się powstrzymuję. Czystość decyzji bierze się z niczym niezaburzonego procesu szukania odpowiedzi na pytanie, czego pragnę. Pomocne są tu – po pierwsze – samoświadomość, a po drugie – poczucie, że wiem, co jest dla mnie ważne, jakie są moje wartości. Pamiętam do dziś, jak po rozstaniu z partnerem siedziałam na promie ze Szwecji do Polski, jak było mi źle. Chociaż miałam świadomość, ile nieprzyjemnych rzeczy muszę zrobić po powrocie, to wiedziałam, że podjęłam właściwą decyzję. Bo chcę innego życia.

Często nie decydujemy się na odejście z pracy, na nierozstanie z partnerem, bo nie chcemy mierzyć się z tym, co trudne.
Jest tu do rozważenia dylemat: czy wytrzymam krótki dyskomfort teraz, związany z zakomunikowaniem mojej decyzji, z nadzieją, że będzie po niej lepiej, czy wybieram niepodejmowanie tej decyzji i zgodę na to, żeby w dłuższej perspektywie było trudno dłużej.

Żeby wybrać to pierwsze, trzeba się czegoś uchwycić w tym newralgicznym momencie pustki. Co to może być?
Przede wszystkim wróciłabym do powodu, dla którego podjęłam taką decyzję. Bo mijają miesiące i ten powód nam się zaciera. I może być tak, że wrócimy do osoby, z którą się rozstaliśmy, albo do tej samej firmy, czyli powielimy ten sam schemat. To trochę tak, jakby nam się ten powód przykurzył. Czyli pierwsza rzecz to pamiętać, dlaczego podjęłam tę decyzję, szczególnie kiedy nas kusi, żeby wrócić. A druga – żeby poszukać wsparcia.

Opisuję w książce, jak w trudnym momencie, kiedy byłam sama, przypomniały mi się słowa instruktorki jogi, że nigdy nie jestem sama, bo mam siebie. To brzmi banalnie, ale naprawdę wspaniale jest pomyśleć, że mogę na sobie polegać. Jednak nie wolno utknąć w tym poczuciu, bo to też jest pułapka. W trudnych momentach trzeba mieć odwagę sięgać po pomoc innych. Ja tego nie zrobiłam, gdy się rozwodziłam. Chciałabym się tego nauczyć, żeby nie zostawać w zmianach samotnie. Jeśli nie mamy akurat przyjaciół, rodziny, to warto sięgać po terapię, coaching, mentoring, duchowość.

Pisze pani, że w tym „pomiędzy” warto też sięgnąć po radykalną akceptację. Jak zaakceptować, w dodatku radykalnie, coś, co nas unieszczęśliwiło?
Zdaję sobie sprawę z tego, że to trudny do przyjęcia koncept, ale jednocześnie bardzo uwalniający, pomocny. Moja przyjaciółka trafnie go określiła: „Radykalna akceptacja to odpowiedź na to, co i tak już jest”. Bo jak się mierzymy z trudnymi sprawami, to chcemy, żeby ich nie było albo żeby się szybko skończyły. A one są: ten ból, ta złość, rozpacz – nie zmażemy ich gumką myszką. Pytanie więc, co mogę zrobić z tym, co jest, ale nie z tym, co chciałabym, żeby było. Myślę, że pierwszym krokiem radykalnej akceptacji jest odważnie zobaczyć, co jest, i że to boli. Mogę odwracać wzrok, udawać, że tego nie ma, ale to tylko wydłuża drogę, którą i tak będziemy musieli przejść, jeśli chcemy żyć zdrowo, a nie utknąć w udawaniu, pracoholizmie, używkach. Tak, to będzie trudne, niewygodne. W takich chwilach wpadamy często w pułapkę myślenia, że musiałam coś zrobić źle, skoro jest mi z tym źle. A natura rozstań jest dokładnie taka, że czynią nam co najmniej niewygodę, a czasem zabierają nas w otchłań rozpaczy, na przykład po śmierci bliskiej osoby. Nie dziwmy się więc, że jest nam trudno, zaakceptujmy to.

Angelina Jolie w jednym z wywiadów na pytanie, jak się mierzyć z trudnymi sytuacjami, odpowiedziała: „Po prostu wejdź w to, przejdź przez to i wyjdź po drugiej stronie”. Moja książka jest właśnie o nadziei i wierze, że przechodzenie przez trudności, a nie omijanie ich, jest dla nas najzdrowsze. Jest tylko jeden warunek: że przechodząc, nie utkniemy w paradygmacie ofiary.

Trudy rozwijają, a co z przyjemnościami? Warto ich szukać w tym „pomiędzy”?
Chciałabym być orędowniczką uczęszczania do dwóch szkół: trudności i przyjemności, chociaż rzeczywiście w sferze rozwoju osobistego więcej się mówi o czerpaniu lekcji z trudności. A ja mam taką obserwację, że na lekcjach przyjemnych nie zatrzymujemy się wystarczająco długo, nie badamy, czego to mnie uczy. W książce poświęciłam osobny rozdział sabotowaniu szczęścia. Czasami potrafimy strzelić sobie w kolano, bo tak się rozkochaliśmy w tym, że cierpienie uszlachetnia, że uważamy, że jak nie ma cierpienia, to nie staniemy się lepszymi ludźmi.

Pisze pani: „Co cię nie zabije, to cię urodzi”, trawestując słynne zdanie. Ale są rozstania, po których nie można się podnieść.
Chciałam w tej książce popatrzeć naprawdę na całą mapę życia, od tych pięknych momentów, po te najczarniejsze. Mam przed oczami koleżankę, która straciła dziecko, a to jedno z takich wydarzeń, które może nas zmieść z powierzchni. Co robić w takich chwilach? Szukać dowodów „na przeżycie” w biografiach, które namiętnie czytam. Wiele osób swoim przykładem pokazuje nam, że po ciężkich przeżyciach można się podnieść i urodzić na nowo. Zawsze mamy wybór, czy się poddać, czy transformować to w jakieś dobro. Bardzo chciałabym zachęcić nas wszystkich, żebyśmy w obliczu tych najtrudniejszych zdarzeń szukali kogoś, kto przypomina nam, że się da.

Co jest najważniejsze w przejściu trudnego rozstania? Siła mentalna? Odwaga? Wola życia?
Wszyscy znamy to trio „wiara, nadzieja i miłość”. One nie są od czapy, to jakości, których możemy się chwycić w najczarniejszych sytuacjach, jak uchwytów w autobusie wiozącym nas po płycie lotniska. Zależało mi, żeby pokazać w książce, że warto połączyć intelekt z sercem, ale też z cielesnością, że w trudnych momentach przechodzimy transformację na tych trzech poziomach. Ten czas „pomiędzy” zaprasza nas do tego, żeby skonfrontować, co właściwie myślę o sobie, świecie, o tym, jak przechodzę przez trudności, gdzie szukam pomocy. No i ważna jest miłość rozumiana jako zaopiekowanie się sobą, a także, niezmiennie, odwaga sięgania po pomoc, która przychodzi z zewnątrz.

Pisze pani, że poprzednie związki romantyczne doprowadziły do tego, że jest pani teraz mądrzejsza i docenia obecną relację.
Czasem mówimy: „a szkoda, że miałam trzy związki, bo jak bym od razu trafiła na niego, to bym miała inne życie”. Takie myślenie to pułapka. Żartujemy z moim aktualnym partnerem, że 20 lat temu nie moglibyśmy się w sobie zakochać, bo ja byłam pochowana pod zbrojami, nie wiedziałam, czego chcę, a on też był w innym miejscu. Chciałabym, żebyśmy ćwiczyli się w myśleniu, że wszystko ma sens, większy lub mniejszy, choć może nie od razu go widzimy. Doświadczenia z przeszłości, jeśli dobrze z nich skorzystamy, przygotowują nas na przyszłość.

I jeszcze jeden cytat z pani: „Wybieramy sobie takie relacje, dzięki którym się rozwijamy”. Wiele osób będzie z panią polemizowało.
Nie lubimy tego słyszeć. Łatwiej jest przyjąć, że wszyscy faceci są do bani albo że wszystkie kobiety są beznadziejne. To naturalny mechanizm kategoryzowania, przerzucania niewygody ze środka na zewnątrz, chwilowo dający ulgę. Jeśli jednak uwierzę, że faceci to świnie, to w każdym związku będę szukała potwierdzenia tego przekonania. Zachęcam wtedy do pomyślenia, jaka jest moja rola w tym, że ciągle nie udaje mi się stworzyć relacji, do dostrzeżenia, że to ja jestem jedynym wspólnym mianownikiem tych sytuacji, więc może zmianę zacznę od siebie, a nie od kolejnej zmiany partnera albo partnerki.

Temu „cholernemu pomiędzy” towarzyszy lęk, on nas powstrzymuje przed zmianą. Jak go wyrugować?
Wyrugować lęku bym nie polecała, bo to zdrowy mechanizm ochronny. W rozstaniach pomaga kreować scenariusze, rozpoznać zagrożenia. Problem tylko w tym, że pozwalamy mu rosnąć do wielkich rozmiarów. Ja też się bałam, i kończąc związki, i przeprowadzając się, i zmieniając pracę, i… oddając tę książkę. Rozmawiałam z lękiem: „Wiem, że chcesz mnie ostrzec: Asia, przyznając się do zaburzeń odżywiania, możesz za bardzo się odsłonić”. Odpowiadałam mu: „Taka jest moja decyzja, w ten sposób może pomogę innym osobom”. Chciałabym, żebyśmy nauczyli się negocjować z lękiem, czasem zapraszać go, a czasem mówić: „Nie musisz się bać za nas dwoje, poradzę sobie”.

Co jeszcze utrudnia nam przejście przez „pomiędzy”? Zbyt duże oczekiwania wobec nowego rozdziału?
Z jednej strony w oczekiwaniach nie ma nic złego w takim sensie, że one są o moich marzeniach, tęsknotach. Tylko że jak się zawieszę na tych marzeniach, że one mają być dokładnie takie, jak sobie opiszę, to wszystko, co będzie odstawać, wyda mi się rozczarowujące. Kiedy przychodzą do mnie ludzie na warsztaty, to mówię: „Na pewno przyszliście tu z jakimiś oczekiwaniami; to wspaniale, bo one was tu przywiodły. Ale porzućcie je, proszę, bo jak skupicie się tylko na tych oczekiwaniach, to możecie ominąć wszystko inne, co wam może dać ten warsztat”.

„To nawet lepiej” jest świetnym tytułem, ale jako zdanie, które ma pomóc w rozstaniach, wielu osobom wyda się pewnie kontrowersyjne. Jak je pani obroni?
Wybrałam to zdanie na tytuł książki, bo chciałam zaprosić do nawyku szukania sensu w każdej sytuacji, a szczególnie w tym ciemnym, niewygodnym i mrocznym miejscu, w jakim czasem bywamy. Na zdarzenia w naszym życiu nie zawsze mamy wpływ, ale na szukanie sensu – zawsze. Dużo osób mówi mi, że to zdanie na nich działa jak mantra. Chciałabym więc, żeby ono było takim ćwiczeniem intelektualnym, polegającym na nadawaniu sensu temu, co mi się przydarzyło. Może nie zadziała w trakcie tornada zmian, ale z perspektywy czasu już tak.

Joanna Chmura, psycholożka, twórczyni unikalnej platformy rozwojowej www.onmyway.pl, prowadzi warsztaty oraz wykłady, autorka kanału „Story to Tell” na YouTubie oraz platformach podcastowych. W marcu tego roku ukazała się jej pierwsza książka „To nawet lepiej”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze