1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Wieśniaczka i feministka? To się nie wyklucza – przekonuje Kamila Grudniewska, aktywistka i współzałożycielka Fundacji Edukacji i Aktywizacji Społecznej

Wieśniaczka i feministka? To się nie wyklucza – przekonuje Kamila Grudniewska, aktywistka i współzałożycielka Fundacji Edukacji i Aktywizacji Społecznej

Fot. Aga Bilska
Fot. Aga Bilska
Tak właśnie określa siebie 22-letnia Kamila Grudniewska, aktywistka i współzałożycielka Fundacji Edukacji i Aktywizacji Społecznej. Studiuje w Krakowie, ale dorosłe życie zamierza spędzić w maleńkim Bałtowie. Czego młoda kobieta może szukać na wsi? Czy to zapowiedź wielkiej ucieczki z miast, do której dojdzie w niedalekiej przyszłości?

Jakim miejscem jest Bałtów?
To mała miejscowość, leżąca na granicy województwa świętokrzyskiego i mazowieckiego. W ostatnich 20 latach Bałtów mocno się rozwinął i wiele osób dziwi się, że nie ma statusu miasta. Ale tu nie ma nawet nazw ulic. Rozwój Bałtowa wynikał z budowy kompleksu turystycznego, opartego na legendzie, jakoby na naszych terenach żyły kiedyś dinozaury. Z drugiej strony jesteśmy jedną z najszybciej wyludniających się gmin w regionie, całe Świętokrzyskie mierzy się z tym wyzwaniem. Młodzi ludzie nie chcą zakładać tu rodzin, wyjeżdżają. Bałtów – w którym mieszka nieco ponad 700 osób – przoduje, jeśli chodzi na przykład o starzenie się społeczeństwa.

Każdy, kto świadomie decyduje się na mieszkanie na wsi czy w małym mieście, mówi o potrzebie spokoju i zaletach życia na zwolnionych obrotach…
I tu takie życie jest możliwe. Mamy przestrzeń, ciszę, żyjemy pewnie nieco wolniej. Dobrze jednak, że – o czym rozmawiałyśmy w twoim podcaście „Kobiety objaśniają świat” – pojawia się literatura, która opowiada o realiach chłopskiego życia, na przekór romantycznym nastrojom. Polska wieś to nie wyidealizowana kraina malowana pastelami. Coraz mniej rodzin utrzymuje się wyłącznie z prowadzenia gospodarstwa rolnego. Często ludzie mają zachowane kawałki ziemi, ale mało kto uprawia je w sposób przemysłowy, raczej na własny użytek, a poza tym pracuje. Sielskie życie na wsi, które miałoby polegać na tym, że żyjesz tylko dzięki temu, co wyrośnie ci w ogródku, to bajka.

Fot. Aga Bilska Fot. Aga Bilska

Mimo wszystko taki własny ogródek brzmi całkiem miło. Co będzie rosło w twoim?
Koperek i natka pietruszki. Używam ich nałogowo, dodaję do wszystkiego. Ziemniaki nie istnieją u mnie bez koperku. I tak, jestem z domu, w którym koperek leżał w zamrażarce w pudełku po lodach. A jeśli nie było mrożonego, to znaczy, że był świeży – wystarczyło wyjść z domu i sobie zerwać.

Twoi rodzice prowadzili gospodarstwo?
Dziadkowie tak, rodzice już nie. Mimo że wychowałam się na wsi, nie chodziłam za dzieciaka na żniwa czy wykopki, nie robię tego teraz i myślę, że nie będę. Nie widzę już takiej przyszłości dla siebie. Zresztą mój partner nie jest ani kształconym, ani praktykującym rolnikiem, tylko, jak się śmieję, trochę mieszczuchem… Gdyby któreś z nas miało doświadczenie i wiedzę, to kto wie, może rozważylibyśmy taką gospodarkę.

Miastowy chłopak ucieszył się z wizji przeprowadzki na wieś?
Oczywiście! Mój partner dorastał w Gdańsku i choć jego rodzice też pochodzą z miasta, był wychowywany w szacunku do przyrody. Bliskość natury jest i dla niego ważna. Oboje chcielibyśmy życia, w którym nie ma szybkiego, sztucznie narzuconego tempa, stresu. Wiemy już, jak bardzo może szkodzić człowiekowi hałas, a w mieście dużo łatwiej o tego typu przebodźcowanie. Ja sama dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, jak obciążające może być sztuczne, miejskie światło. A w Bałtowie po północy gasną wszystkie lampy przy drodze.

Jakość powietrza to kolejna rzecz, która ma niebagatelny wpływ na nasze zdrowie. Gdy pojawiła się możliwość nauki w krakowskim liceum, dużo rozmawiałam z bliskimi o przeprowadzce. Często w rozmowach pojawiał się wątek smogu. Już wtedy było powszechnie wiadomo, że zła jakość powietrza skraca życie. Mimo to nie brałam na poważnie tego, że będę musiała się mierzyć z tym problemem. I choć nigdy nie osiadłam w Krakowie tak na stałe – chodziłam tu do liceum, a teraz studiuję – to jednak odczuwam wpływ powietrza na moją kondycję, na samopoczucie.

Fot. Aga Bilska Fot. Aga Bilska

Co bardziej dziwi twoich rówieśników: to, że chcesz mieszkać na wsi, czy to, że zamierzasz uczyć w szkole podstawowej?
To drugie. „Wydawało nam się, że jesteś rozsądniejsza”. „Mogłabyś robić coś więcej”. Słyszałam jeszcze, że „Przecież nauczycielką może zostać każdy”, że nie po to studiuję dwa kierunki, żeby potem uczyć w podstawówce.

Czyli to praca, która powinna urągać twojej ambicji?
Według niektórych powinna, w moim odczuciu w ogóle tak nie jest, wręcz przeciwnie. Bycie dobrą nauczycielką, pedagożką to szczyt moich ambicji. Bardzo wysoki szczyt. Pozostaje mi mieć nadzieję, że stosunek społeczeństwa do zawodu i pracy nauczycielki będzie się zmieniał. Będę na to pracować.

A dobrowolne mieszkanie na wsi kogoś zaskakuje?
Już nieszczególnie. Zwłaszcza znajomych z dużych miast. Może nawet mi teraz zazdroszczą, że mam taką możliwość.

Być może zorientowaliśmy się wreszcie, że tych nagród w postaci bezpiecznego ekonomicznie i wygodnego życia, które oferowały wielkie miasta jeszcze 20 czy 10 lat temu, już nie ma. Myślisz, że wkrótce coraz więcej osób podejmie decyzję o wyprowadzce na wieś?
To chyba nieuniknione. Rosną koszty życia, a w miastach zwyczajnie brakuje mieszkań. Moi znajomi, którzy wynajmują mieszkania w Krakowie czy w Warszawie, często znajdują coś o słabym standardzie i na obrzeżach, a i tak płacą absurdalne pieniądze za wynajem. Jeśli miasta nie zmienią swojej polityki, to za kilkanaście lat mieszkanie w miasteczkach czy na wsi nie będzie wyborem, tylko koniecznością dla młodych ludzi, którzy chcą założyć rodzinę. Szczęśliwie lub nie, rynek pracy coraz częściej daje taką możliwość. Coraz łatwiej można znaleźć pracę całkowicie zdalną albo wymagającą sporadycznych dojazdów.

Mówisz, że polska wieś się zmienia. Zmienia się też nasze podejście do niej. Akceptujemy swoje chłopskie pochodzenie i dziś to już nie jest wstyd być ze wsi, prawda…?
Być może mnie było łatwiej, bo nie pochodzę z rodziny rolniczej, nie mówię gwarą, nie kultywuję wielu zwyczajów, na przykład nie robię znaku krzyża na bochenku chleba, zanim go pokroję. Ale jeśli ktoś wywodzi się z tradycyjnego wiejskiego domu w regionie, gdzie tożsamość kulturowa jest silna, i jedzie do szkoły w mieście, to nie wątpię, że będzie musiał tłumaczyć rówieśnikom nawyki, sposób mówienia albo znaczenie jakiegoś słowa. Obawiam się, że dalej stygmatyzujemy ludzi ze wsi, może jedynie w mniejszym stopniu albo w inny, symboliczno-przemocowy sposób. Swoją drogą dzieciaki też potrafią być okrutne. Pamiętam pewien konkurs recytatorski o tematyce ludowej. Niby XXI wiek w rozkwicie, ale dwoje uczestników ze sporej szkoły z naszego miasta powiatowego traktowało nas z odczuwalną wyższością.

Wstydziłaś się wtedy, że jesteś ze wsi?
Nie. Chyba jestem dumną osobą. To zapewne kwestia wychowania.

Fot. Aga Bilska Fot. Aga Bilska

Wieśniaczka i feministka – to się nie wyklucza? Na wsi często obowiązują tradycyjny podział ról i konserwatywne pomysły na to, co wolno kobiecie.

Mama pokazała mi kobiecą siłę, jakkolwiek patetycznie to brzmi. Chociaż sama nie uważała się za feministkę, przekazała mi wagę samostanowienia o sobie i niezależności, również tej finansowej. Przez kilka lat łączyła wychowywanie czwórki dzieci z prowadzeniem własnej działalności. Bywała też mamą na pełen etat. Mimo to nasz dom nigdy nie stał się takim tradycyjnym domem, w którym kobieta stoi przy garach i nie ma niczego do powiedzenia. Dla mamy bardzo ważne było dbanie o ognisko domowe. Poświęcała całe dnie i noce na przygotowania do świąt. Ostatnia siadała do stołu i pierwsza od niego wstawała, żeby posprzątać. To dla mnie wymowny obraz.

Praca opiekuńcza kobiet wiąże się z ogromnym obciążeniem emocjonalnym, a często nie jest doceniana. Przecież mama nie czerpała przyjemności z tych godzin gotowania i sprzątania, a do tego pozbawiała się przestrzeni i czasu na duchowe przeżycie świąt – a była osobą wierzącą. Wydaje mi się, że z jednej strony mama akceptowała oczekiwania tradycyjnej społeczności, w której żyliśmy, ale z drugiej – i to już bardzo rezonuje z moją definicją feminizmu – miała dość partnerską pozycję w małżeństwie, brała odpowiedzialność za siebie i innych, podejmowała trudne decyzje i raczej była w nich nieustępliwa. Mówiła głośno, co jej się nie podoba. Również osobom sprawującym funkcje publiczne. I absolutnie nie uznawała, jakoby polityka była wyłącznie sprawą mężczyzn. To też mam po niej!

Fot. Aga Bilska Fot. Aga Bilska

Mama należała do Koła Gospodyń Wiejskich?
Nie. W naszej okolicy KGW sensu stricto pojawiły się dopiero niedawno, po 2018 roku. Swoją drogą wkrótce zarejestrujemy nasze, czyli Koło Gospodyń Wiejskich „Bałtowianki”. Jest nas kilkanaście, relatywnie młody zespół. Dawniej w kołach, a raczej zespołach ludowych, spotykały się głównie nieco starsze kobiety, bo często dopiero na rencie czy emeryturze można było sobie pozwolić na dodatkowe aktywności.

Jeśli ktoś czytał „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak, zdaje sobie sprawę, że tradycyjna wiejska kobieta, żona i matka dzieciom, nie zajmowała się wyłącznie domem, ale również pracowała w polu i oporządzała zwierzęta. Dziś jest inaczej. W naszych KGW pojawiają się młodsze kobiety, które pracują zawodowo – jednak już rzadziej w gospodarstwie. Ta forma zrzeszania się wiejskich kobiet została wreszcie zauważona. Powstają ogólnopolskie sieci kół, wojewódzkie czy powiatowe związki, a w budżetach znalazły się środki na wspieranie ich działalności. Kobiety nie tylko podtrzymują tradycje regionu, w którym działają, ale też wymieniają się wiedzą i doświadczeniami. Jeżdżą na warsztaty, uczą się od siebie.

Z danych GUS wynika, że w tym momencie funkcjonuje około 13 tysięcy zarejestrowanych Kół Gospodyń Wiejskich w całej Polsce i ich liczba rośnie. Zachęta w postaci różnych korzyści, jak dotacje, to jedno, ale zbieramy się w nich także dlatego, że towarzystwo innych kobiet jest dla nas ważne.
Powtórzę morał naszej rozmowy w „Kobiety objaśniają mi świat”: Koła Gospodyń Wiejskich to siostrzeństwo, może inaczej nazwane albo nieuświadomione. Może nas dzielić duża różnica wieku, może mamy inną wizję przyszłości czy poglądy polityczne, ale łączy nas miejsce, z którego pochodzimy. To jest naprawdę dużo. Wiemy, że działamy we wspólnym interesie. Bo tu nie chodzi tylko o te robótki ręczne czy śpiewanki ludowe i gotowanie – choć to też jest ważne, bo przyjemne i twórcze zarazem. Koła Gospodyń Wiejskich nie są wyłącznie ładnym tłem publicznych wystąpień wójta, ale mają realny wpływ na to, jak się w danym miejscu żyje. W ostatnich wyborach samorządowych koła z naszego regionu wystawiały swoje kandydatki do lokalnych władz. Potencjał wiejskich kobiet był długo niedostrzegany, wręcz ignorowany. A drzemie w nas ogromna siła, o której wszyscy powinni usłyszeć.

Oboje z partnerem chcielibyśmy życia, w którym nie ma szybkiego, sztucznie narzuconego tempa, stresu. W bliskości natury, z czystym powietrzem.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze