Najbardziej spektakularny debiut literacki ostatnich lat. Ponad 120 tysięcy sprzedanych egzemplarzy pierwszych dwóch powieści. Już nie miesiące, a lata na listach bestsellerów Empiku. Blisko 300 tysięcy fanów na Facebooku. O kim mowa? O Piotrze C. – autorze książek „Pokolenie Ikea” i „Pokolenia Ikea. Kobiety” - postaci równie tajemniczej co kontrowersyjnej. W październiku ukazała się jego najnowsza powieść pt. „Brud”.
Jak na polskie warunki osiągnąłeś niebywały sukces literacki. Wg danych podawanych przez magazyn Forbes średnia sprzedaż debiutującego autora w Polsce to ok. 500 egzemplarzy, Ty sprzedałeś do tej pory 70 tysięcy „Pokolenia Ikea”, czyli Twojego literackiego debiutu. Powiedz, jak to się robi?
Amerykanie mają takie powiedzenie: „Sukces jest jak ciąża. Wszyscy ci gratulują, ale nikt nie wie, ile razy trzeba było dać się wydymać, aby to osiągnąć”. To znaczy wszyscy widzą efekt, ale drogę, którą trzeba było przejść do tego momentu, już nie. Czyli piszesz książkę, ktoś ją drukuje, a później to ona się w tajemniczy sposób sprzedaje, a autor odbiera miliony kruzejros i stringi od zafascynowanych bibliotekarek. I pewnie są takie przykłady, ale u mnie tak, cholera jasna, nie było. Żałuję.
„” napisałem, bo chciałem sobie coś udowodnić. Dowartościować się? No, ba. To przecież takie zajebiste napisać własną książkę, prawda? Ale z drugiej strony zwyczajnie dobrze się przy tym bawiłem. Śmiałem się jak hiena, czytając niektóre fragmenty, co przyznaję - może być uznane za zaawansowaną fazę grafomanii. Później dumny i drżący wysłałem „Pokolenie” do dziesięciu największych wydawnictw w kraju. I nawet od połowy z nich dostałem listy w których bardzo miło mi pisali, że nie są zainteresowani.
Innymi słowy przeanalizowałem sytuację, skróciłem książkę i postanowiłem wyłożyć na wydanie „Pokolenia” własne pieniądze. Dogadałem się z gdyńskim , które wniosło swój wkład, i założyłem bloga do jej promocji, a później fan page na Facebooku, gdzie żebrałem o lajki. To nie był żaden nokautujący sukces. Ta sprzedaż rosła kawałek po kawałku. Pięćdziesiąt sztuk. Pięćset. Tysiąc, pięć tysięcy itd. Czytelnicy od razu podzielili się na dwa obozy. Jak się komuś „Pokolenie” podobało, to się podobało bardzo. Jak się nie podobało, to też się bardzo nie podobało. Pierwszy przełom był kiedy Novae Res zawarło porozumienie z tygodnikiem „Angora” i książka zaczęła być tam drukowana w odcinkach. Bez wydawnictwa mógłbym co najwyżej się po dupie podrapać, mimo że dla budowania postaci i mitu taka wersja byłaby dużo lepsza. No i chcę jednak wierzyć, że napisałem coś, co ludzi bawi. I jakoś tam porusza.
Pomimo niezaprzeczalnego sukcesu wolisz pozostać anonimowy. Dlaczego?
To, czym zajmuję się na co dzień, nie do końca współgra z pisaniem beletrystyki. Nie chcę mieszać tych dwóch światów. Jest sporo osób, które posiadają znacznie większe parcie na rozpoznawalność, więc grzecznie przepuszczam ich przodem.
Prowadzisz bloga o nazwie Pokolenie Ikea, który obecnie jest jednym z najpopularniejszych w Polsce. Po co to robisz? To dalej metoda na sprzedaż książek, a może bardziej hobby lub sposób na życie?
Pisanie jest po prostu częścią mnie. I nie ma tu znaczenia, czy robię to na blogu czy w książce. Chcesz mnie czytać za darmo? Czytaj. Chcesz kupić moją książkę w księgarni? Proszę bardzo. Oczywiście do bloga finansowo dokładam, bo coś tam kosztuje domena czy miejsce na serwerze, ale mam z czego, bo zarabiam na książkach. I to oczywiście miłe jest móc zarabiać na pisaniu, ale pisałbym nawet wtedy, gdybym nie miał z tego ani grosza. Pisałbym, gdybym miał dziesięć razy mniej czytelników. Sto razy mniej czytelników. Pisałbym nawet na opakowaniu proszku do prania, jeśli nie miałbym innej możliwości.
Twoja nowa powieść pt. „Brud” ukaże się – jak pozostałe dwie – nakładem wydawnictwa Novae Res, a jej premiera będzie miała miejsce na jubileuszowych 20.Targach Książki w Krakowie. O czym jest ta książka i dlaczego warto po nią sięgnąć?
To książka o samotności. O czymś, co może jest miłością, i o strachu przed śmiercią. To chyba tak w skrócie. A w dłuższej wersji? U nas się wydaje, tak z grubsza, cztery typy książek. Jeden to mniejszości narodowe, seksualne, feminizm, traumy wojenne i powojenne etc. Nie mam tu nic do powiedzenia. Drugi to kryminały - bohaterski komisarz albo pracownik policji, koniecznie alkoholik albo były alkoholik. I pasję do alkoholu rozumiem, ale nie byłbym w stanie czegoś podobnego napisać. Trzeci nurt to historie, w której kobieta piecze ciasto i podaje je z herbatą, szuka faceta i znajduje, a później wszyscy żyli długo i szczęśliwie. A ja nie znam się na herbacie. Kawę wolę. Wreszcie podróże. Jakieś Słowenie, Gruzje, Albanie i o czym może myśleć rybak siedzący w porcie. Chuja tam wiem, o czym może on myśleć. Mnie interesuje, co dzieje się w umysłach ludzi tu i teraz, w moim mieście. I interesuje mnie, co dzieje się w głowie tej pozornie doskonałej kobiety, która podaje to ciasto. Jaką zagadkę skrywa? Jaką tajemnicę? Czego pożąda? Bo nie wierzę, że jest nudną pindą z doniczkowym kwiatkiem.
W mojej książce wszystko pozornie jest doskonałe. Jest wspaniały ojciec, adwokat z własną kancelarią. Piękna żona. Czarujący syn. I pies. Do momentu, aż spojrzysz głębiej i zeskrobiesz ten lukier. Bo każdy kryje jakiś brud. Każdy. Kochankę. Kochanka. Sekretnie oglądane porno, eksplozje wściekłości, ploty, plotki, alkohol, narkotyki, środki nasenne, modły, aby sąsiad miał gorzej, radość, że komuś się nie powiodło. Tylko do tego się nie przyznajemy. Wewnątrz wrzeszczymy z przerażenia, na twarzy mamy maskę. Gramy, że jesteśmy idealni. Otóż nie jesteśmy.
Skąd pomysł na taką właśnie, a nie inną fabułę? Czemu chcesz pisać o tym, co w nas brzydkie, czego się wstydzimy, boimy, co chcielibyśmy ukryć? Czy nie lepiej pisać łatwą rozrywkę? Czy nie tego potrzebujemy bardziej?
Ale ja piszę łatwą rozrywkę. Chcę, żeby ludzie, którzy mnie czytają, śmiali się i płakali, czytając. Jeśli to nie jest rozrywka, to nie wiem, jak to nazwać.
Wielu czytelników zarzuca Ci, że na swoim blogu i w książkach uprzedmiotawiasz kobiety – sprowadzasz je do roli obiektu seksualnego pożądania, do „cycków 7/10 i fajnej dupy”. Z drugiej strony najbardziej zagorzałą grupą śledzącą Twoją twórczość są właśnie kobiety. Czy to nie oczywista sprzeczność?
Ja uwielbiam kobiety. I wiem, że tym, co je napędza, są emocje. One chcą, aby mężczyzna je chciał i potrafił to pokazać. Kobiety chcą, aby ktoś się nimi zaopiekował, a żyjemy w czasach, kiedy to mężczyźni potrzebują opieki od nich. Tęsknią więc za dziką, pierwotną męskością. Za facetami, którzy potrafią powiedzieć: pożądam cię. Tu i teraz. Nie wciskają jakiegoś piętrowego kitu, żeby tylko pójść z nimi do łóżka.
W swoich powieściach posługujesz się wieloma wulgaryzmami. Pierwsza część „Pokolenia Ikea” przestała być przedrukowywana w Angorze właśnie ze względu na cotygodniowe listy zbulwersowanych czytelników. Czemu ma służyć tak dosadna forma ekspresji? To brak warsztatu i nieznajomość synonimów czy celowy zabieg, mający w założeniu wiernie odwzorować świat warszawskiej palestry?
Na pewno są prawnicy, którzy nie klną. Tylko ja mam pecha, że takich nie znam. A tak serio, nie jestem specjalistą od opisów przyrody. Nigdy nie będę, bo mnie to nudzi. Męczę się, czytając coś podobnego. Nie jestem artystą. Lubię emocje.
Lubię dialogi. Katuję się serialami. To przekłada się na mój sposób narracji.
Ludzie kiedy rozmawiają w naszym kraju, posługują się mieszanką języka parlamentarnego i nieparlamentarnego. I nie ważne, czy chodzi tu o robotników budowlanych, adwokatów, polityków, pracowników banku czy księgowych. „Kurwa” to nasze zawołanie plemienne.
Przykład: Kiedyś u mojego kolegi ekipa budowlana wymieniała płytki na balkonie. Panowie przyszli, rozłożyli swoje graty i zniknęli na kilka godzin się przewietrzyć, czyli na piwo. Kolega w końcu się zaniepokoił. Zadzwonił do ich szefa. Szef przybiegł do kolegi, wyciągnął telefon i dzwoni do swoich pracowników. - Gdzie jesteście? - pyta. - No w tym mieszkaniu w którym mieliśmy być. - A wy wasza, kurwa mać!!! - zaczął szef i wyliczał przez kilka minut ich wady oraz defekty intelektualne. Skończył, sapnął, rozłączył się i powiedział: z nimi, kurwa, inaczej nie można, po czym dwornie się pożegnał, całując rączki kolegi małżonki.
Życie. A ja staram się być w swoich opowieściach blisko życia, toteż moi bohaterowie mówią jak mówią.
Brud – jak wspominaliśmy - ukaże się jesienią. Jakie są Twoje dalsze plany pisarskie?
Nie wiem. Nie chcę stąpać po własnych śladach. Chcę, aby każda moja kolejna książka była dla czytelników zaskoczeniem. Gdybym podchodził do pisania w sposób rynkowy, co roku wypuszczałbym nową. Bo inaczej się wypada z obiegu, bo ludzie cię zapominają. Ja niestety tak nie potrafię. Po „” przez kilka miesięcy nie byłem w stanie napisać ani kawałka prozy. Byłem jałowy jak grunty szóstej kategorii. Pisałem więc różne historie na bloga, aż w końcu w odruchu desperacji wpadłem na pomysł, że napiszę romans. Taki biurowy, gdzie zamężna kobieta siedzi koło żonatego mężczyzny i obydwoje mają na siebie ochotę. Co myślą? Co czują? Jak reagują? Czy ona, kiedy się ubiera rano, ubiera się dla siebie, czy dla niego? Ale zacząłem pisać, przeczytałem kawałek i wyszło mi, że piszę trzecią część Pokolenia Ikea. Zedytowałem więc całość klawiszem delete, choć przyznaję, że zrobiłem to z pewnym bólem. W głowie została mi jednak idea: a gdyby tak napisać książkę o tym, co ludzie kryją pod swoją idealną powierzchnią? Co się stanie, kiedy zajrzymy im pod maskę? Tak narodził się „Brud”.