Nowy spektakl Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego przenosi widzów w świat pełen przemocy i dynamicznych zmian legendarnej powieści „Król” Szczepana Twardocha.
Teatralny „Król” to sztuka bardziej Pawła Demirskiego niż Stefana Twardocha, ponieważ pisarz zgodził się na wszelkie zmiany w tekście i formie opowieści. Dobrze się stało. Powstała bowiem dynamiczna, współczesna wersja bardziej przypominająca film niż teatralne widowisko. Grana z rozmachem, chwilami brawurowo i niedająca widzowi chwili oddechu. Pierwszy akt wspaniale się toczy, zaskakuje co chwila nowymi pomysłami formalnymi: obrotowa scena, zaskakująca scenografia, piękne samochody, boks, bajeczne pojedynki w wersji slow motion (efekt uzyskany za pomocą zręcznej choreografii i świateł stroboskopowych) — dzięki czemu wielowątkowa opowieść z przeszłości i teraźniejszości toczy się jak szalona.
Eliza Borowska w roli Emilii Szapiro — żona głównego bohatera (Adam Cywka/ Andrzej Seweryn), od tego sezonu także aktorka Teatru Polskiego zwierzyła się w jednym z wywiadów, że dla niej ten spektakl przypomina megaprodukcje filmowe. „ W Królu Szczepan Twardoch stworzył świat jak z hollywoodzkiego filmu. Muszę przyznać, że przed próbami nie sądziłam, że można to pokazać na scenie. Kiedy czyta się książkę, każde zdanie buduje nowy obraz, jest wiele wątków, czuje się zapach tych miejsc, pijaństwo, boks. Jednak szybko przekonałam się, że jest szansa na ciekawe przeniesienie również w teatrze” — mówiła.
Rzeczywiście trudny do przeniesienia na deski teatru tekst udało się pokazać artystom zarówno w wersji luksusowej (piękne samochody, kobiety i alkohol, eleganckie ulice Śródmieścia Warszawy), jak i w świecie nędzy: biedna Wola, żebracy, więzienie, tortury i postępująca korupcja władzy. Jest i oczywiście wrzący tygiel narodowy: Polacy i Żydzi wraz z nurtującym tych drugich w 1937 roku pytaniem: „wyjechać czy zostać?”. Gangsterzy, dla których pieniądz i przemoc rządzą światem. Do tego jeszcze socjaliści kontra falangiści, media podsycające konflikt między agresorami. Burdele, procesy i wiele aktualnych do dziś problemów Polski.
Wielka narodowa epopeja znajduje finał w drugim akcie, w którym Andrzej Seweryn —Szapiro z Palestyny odkrywa z przerażeniem, kim naprawdę jest i dlaczego tylko on przetrwał. Seweryn jak zawsze precyzyjnie i szybko buduje postać starzejącego się boksera, „króla”, przed którym niegdyś drżał każdy rzezimieszek w mieście. Teraz, lekko powłócząc nogami, zrezygnowany i wycofany z życia zajada się resztkami przysmaków, które przynosi mu opiekuńcza i szydercza Ryfka (świetna Elżbieta Barszczewska). Nie opuszcza mieszkania, spisuje swoje wspomnienia, bojąc się wyjrzeć za okno. To przejmująca i wzruszająca postać. Adam Cywka — Szapiro ponad światami także poradził sobie z młodzieńczą wersją bohatera na scenie. Jest królem, bokserem, kochankiem, gangsterem i jednocześnie postacią tragiczną, złamaną wewnętrznie. Wszyscy zresztą aktorzy świetnie grają ( Jerzy Schejbal — prokurator Ziębiński, Marcin Bosak — doktor Radziwiłłek czy Krzysztof Dracz — kum Kaplica). Monika Strzępka zręcznie poprowadziła aktorów i ułożyła sceny zbiorowe. Dawno nie było w Teatrze Polskim tak dynamicznej, nasyconej społecznymi akcentami opowieści. Jedyne, czego mi brakował, to chwili oddechu, zadumy nad światem, który rozpadał się na moich oczach.
„Król”, Stefan Twardoch, scenariusz i adaptacja: Paweł Demirski , reż. Monika Strzępka, premiera 28 maja 2018, Teatr Polski w Warszawie