Nikt nie ma wątpliwości co do prawdziwości tego powiedzenia. Problem w tym, że sam pieniądz pieniędzy nie robi. Do tego potrzebny jest człowiek, a ściślej, ludzka pomysłowość.
Nie każdy pomysł jest dobry. Ktoś, kto ulokuje swoje pieniądze w materacu, jeśli ma szczęście i myszy mu ich nie zjedzą, zarobi na nich zero procent. A zważywszy, że od wieków towarzyszy nam inflacja, na pewno straci. Roztropniej postąpi ten, kto swoje oszczędności zaniesie do banku. Obecnie banki przynoszą średnio (na lokatach rocznych) ok. 3 proc. rocznie. Niemal dwa razy tyle, bo 4,5–6 proc., przynoszą obligacje Skarbu Państwa. Jeszcze więcej (8–9 proc.) zarobić można na obligacjach dużych spółek prywatnych. Ale to wszystko nic wobec inwestycji w akcje przedsiębiorstw notowanych na giełdzie. Lokaty w akcje spółek dużych, ustabilizowanych i renomowanych przynoszą rocznie od 9 do 12 proc., spółki średniej wielkości budujące swoją renomę 10–15 proc., a spółki firm mniejszych 15 i więcej procent.
Lekkie życie?
Problem w tym, że zysk to tylko jedna strona medalu, drugą jest ryzyko. Inwestor kupujący akcje niewielkiej spółki technologicznej XYZ może na nich zarobić 30 proc., ale może też stracić wszystko, co zainwestował. Takiej ponurej perspektywy nie muszą się obawiać osoby, które zdecydowały się trzymać swoje oszczędności w banku czy nawet w materacu. Inwestowanie – i o tym trzeba pamiętać – to ciągłe oscylowanie między chciwością a strachem. Tak się jednak składa, że mimo przerażających opowieści o tym, jak zbankrutowani inwestorzy w czasach Wielkiej Depresji wyskakiwali w akcie samobójczym z okien giełdy, ludzie lokujący swoje pieniądze w papiery wartościowe (obligacje, akcje, futuresy etc.) mają się materialnie znacznie lepiej niż ciułacze. Co więcej, zyski na inwestycjach to lżejszy i tańszy pieniądz. Cieszą się one bowiem preferencjami podatkowymi. Obciążenie podatkowe (podatek plus ZUS) od 1000 zł zarobionego pracą wynosi ok. 650 zł, od tysiąca zarobionego na giełdzie podatek wynosi 190 zł.
Portfel inwestycyjny
A więc jednak giełda... Pod warunkiem jednak, że wiemy, co robimy. Jeden z legendarnych inwestorów giełdowych John Pierpont Morgan mawiał, że aby osiągnąć sukces, wystarczy „kupować wtedy, kiedy wszyscy sprzedają, a sprzedawać, gdy kupują”. Nie każdy ma takie nerwy jak J.P. Morgan, jest jednak kilka żelaznych zasad, które mogą w inwestowaniu pomóc.
Pierwsza z nich mówi, że nie wolno lokować w papiery wartościowe pieniędzy, bez których ucierpiałby obecny standard naszego życia. Druga, że ryzyko jest odwrotnie proporcjonalne do czasu trwania inwestycji. Im dłużej nasze pieniądze są ulokowa-ne, tym mniejsze ryzyko ich straty. Dlatego właśnie idealnym wehikułem inwestycyjnym są konta emerytalne IKE, filary II i III, z których korzystać będziemy dopiero za lat 20, 30 czy nawet później.
Trzecia zasada brzmi: im rzadziej zmieniamy swoją lokatę, tym mniejsze ryzyko straty. Czwarta: im lokata ryzykowniejsza, tym wyższe przynosi zyski. Zasada piąta mówi, że należy swoje portfele inwestycyjne różnicować: akcje, obligacje, nieruchomości, lokaty bankowe. I zasada szósta, że kobiety mają w inwestowaniu więcej szczęścia.
Żeby jednak inwestować, trzeba mieć co inwestować. O tym, jak przy obecnej drożyźnie oszczędzić kilka tysięcy rocznie, opowiem w następnym odcinku.