Wielki dramaturg i prześmiewca absurdów zdobywa kolejne pokolenia młodych. Jest punktem odniesienia. Latarnią. Autorytetem. Wywiady z nim są jak walka z Muhammadem Alim. Kiedyś tłumaczył za Proustem, że rozmowa to pustoszenie siebie. Zamiast niej dostałem wywiad „jak z Mrożka”. Antywywiad. Leżąc na macie, po tych wszystkich intelektualnych prawych i lewych sierpowych, wciąż jeszcze podnosiłem głowę, żeby zadać kolejne pytanie. Aż Sławomir Mrożek
zechce ze mną skończyć.
Wszedłem dzisiaj do paru księgarni w Krakowie i zobaczyłem wokół pana książek młodych ludzi.
To jest fenomen. Ja teraz byłem w Katowicach i było wielu młodych ludzi, na przykład dziewczyna, która miała 14 lat, też była na tej imprezie. Pokładam sporą nadzieję w tym fenomenie.
Co mówią?
Nie rozmawiałem długo, bo to problem, w tych kolejkach są też osoby starsze. Siłą faktu nie rozmawiałem z nimi długo, bo były jeszcze osoby kolejne i kolejne, i kolejne. Ale co mogą mówić? [śmieje się]. Jak przyszli, to są pełni uznania dla mnie. I koniec.
Czuje się pan młodym autorem?
Nie, nie czuję się młody. Czuję się coraz starszy.
Z tego zainteresowania młodych wynika, że im jest pan starszy, tym teksty są młodsze.
Tak się składa. Tak.
Umie pan to wytłumaczyć?
Nie. Nie umiem tego wytłumaczyć, bo tyle jest myśli rozmaitych, nie umiem zatrzymać się na tym temacie.
Sam stałem kiedyś w dwugodzinnej kolejce do pana po autograf i zastanawiałem się, czy łatwo jest być Sławomirem Mrożkiem?
Wie pan, też się nad tym zastanawiam, bo jestem Sławomirem Mrożkiem od 82 lat, więc w końcu muszę się nad tym zastanowić.
A co jest najtrudniejsze w byciu Mrożkiem?
Powtarzam to samo.
Czy ludzie pytają pana czasami, jak żyć.
Powtarzam to samo. Nie pytają, bo nie mają okazji. Nie jestem stale z ludźmi.
W Katowicach, gdzie otrzymał pan tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego, mówił pan bardzo osobiście o swojej żonie Marii Obrembie [zmarłej w Berlinie w 1969 roku – przyp. R.G.]: „Za komunizmu ani dla zdrajczyni, ani dla jej męża nie było w Polsce miejsca nawet na pogrzeb”. Wyznał pan, że „dopiero, kiedy Polska osiągnęła niepodległość po raz drugi”, ciało żony zostało przeniesione z Berlina do Katowic.
Wszystko, co robię, jest osobiste. Poza tym, że pewne rzeczy są ogólne.
Powtarzał pan wiele razy, że w życiu najważniejsze jest życie. Są sprawy, których pan żałuje?
Nie odpowiem, bo nie wiem, dlaczego miałbym powiedzieć. Rozumiem, że czytelnicy „Zwierciadła” są ciekawi, tak jak każdy czytelnik tekstu, który pan napisze. Ale ja na to nie jestem w stanie odpowiedzieć.
Czy wokół siebie znajduje pan tematy, na które chciałby pisać?
Człowiek z wiekiem się przekonuje, że widzi bardzo wąsko. Ja też już widzę bardzo wąsko. Więc o jakie tematy panu chodzi?
Polityka? Absurdy rzeczywistości? To, co warto wyśmiać.
Po pierwsze, ja już nie widzę tematów wartych wyśmiania czy niewyśmiania, bo odchodzę, jak pan dobrze rozumie. To znaczy, moje życie jeszcze trwa, oczywiście, ale nie przywiązuję wagi do tego, co warte opisania lub nie. Po prostu zakończona sprawa.
Czym jest dla pana starość?
Ja panu nie powiem. Jak pan dożyje, to się pan przekona i pan zobaczy
Widzi się świat inaczej niż w przeszłości?
Też nie odpowiem, bo jak odpowiedzieć? Każdy, kto się zestarzeje, będzie przekonany. A to nadchodzi.
Kiedy patrzy pan na siebie wstecz, na młodego Sławomira Mrożka, jakiego człowieka pan widzi?
[Śmieje się] Innego. Po prostu innego.
W czym?
Jak to w czym? Jak pan pożyje dostatecznie długo, to się pan przekona, że człowiek jest inny, stale inny.
Czytał pan po latach swój dziennik?
Pewnie, że czytałem.
I jak zobaczył pan siebie?
Zobaczyłem siebie tylko do drugiego tomu, bo trzeci jeszcze nie wyszedł. Zobaczymy po następnym.
Lubi pan tego człowieka?
Ani lubię, ani nie lubię.
Co to jest głód inności?
Nie odpowiem na to, bo to z dzienników, nad którymi już nie panuję.
Napisał pan o sobie, że ma talent do bycia rezydentem. Czy tak jest nadal?
Wie pan, ja napisałem tyle, między innymi dzienników, że nie pamiętam dosłownie, które teksty się ukazały.
To prawda, że nie chce pan wrócić do Paryża, w którym tak długo mieszkał?
Oczywiście, że nie chcę. Paryż jest poza mną. Mieszkałem 21 lat w Paryżu i na starość już nie chcę, bo jest mi lepiej w Nicei.
A w czym Paryż jest niewłaściwy?
W ogóle dla mnie jest niewłaściwy.
Jakie są powody?
Jeszcze raz powtarzam: starość. Pan nie rozumie, co to starość? Starość jest moim powodem. A Nicea jest nad morzem. Jest w niej bardzo ciepło. Jest mi dobrze w Nicei.
Jako młody pan ją krytykował.
Nie pamiętam.
Jak wygląda pana dzień w Nicei?
Nie powiem panu, bo nie wygląda w ogóle [milczenie]. To znaczy wstaję rano, wychodzę, dużo myślę. I tak to wygląda. Ale myślenie zabiera dużo czasu. Wystarczy się położyć albo przejść.
Jakie są pana ukochane miejsca?
Nie powiem panu.
Julia Hartwig powiedziała, że ucieka nad morze, bo morze poszerza jej duszę.
Dla mnie jasne są słowa Julii Hartwig.
Czym jest dla pana morze?
Między innymi poszerzaniem duszy.
Codziennie wychodzi pan nad morze?
Niecodziennie, bo cierpię na wiele dolegliwości, ale staram się.
Jest w panu afirmacja życia?
Co to znaczy afirmacja życia? Nie zamierzam popełnić samobójstwa i to wystarczy.
Co ostatnio sprawiło panu przyjemność?
Nie wiem, proszę pana. Tak dorywczo, żebym na to odpowiedział, to musiałbym się zastanawiać.
Pana żona mówiła…
Proszę się zapytać mojej żony. Moja żona jest sprawą osobną i ja jestem osobną. Proszę nas nie mieszać.
Czy zdarzało się panu często wzruszać w teatrze?
[Śmieje się] Oczywiście, jeżeli sztuka, czy też moja sztuka, jest dobrze wystawiona i tak dalej, i tak dalej. Ale to należy do techniki teatru.
Był pan niedawno na festiwalu teatralnym Raport w Gdyni. Jaki jest pana zdaniem nowy polski teatr?
Godny najwyższego polecenia.
Coś pana wzruszyło?
[Poirytowany] Tak, byłem bardzo wzruszony. Rzadko bywam w teatrze. Jest godny najwyższego polecenia z mojej strony.
Czy literatura to też teren wzruszeń?
Nie powiem panu, bo nie obchodzi mnie to.
Literatura?
Tak.
Co pan ostatnio czytał?
Też panu nie odpowiem.
Czytając pana wydaną korespondencję i dzienniki, miałem wrażenie, że punktem odniesienia jest dla pana Gombrowicz.
Był punktem odniesienia. Ale proszę zważyć, że nie żyje wiele lat. Był punktem odniesienia z powodu czasu, w którym żył, przez pewien sposób myślenia.
Dzisiaj pan wraca do Gombrowicza?
Nie wracam, bo wszystko przemija i nadchodzą inne sprawy.
Słyszałem, że kiedy spotkał się pan z Beckettem, to przez półtorej godziny milczeliście. To prawda?
Jest taka legenda. Ale to jest tylko legenda.
Rozmawialiście?
Jak panu powiedzieć? Milczeliśmy, więc jaka legenda?
O czym było to milczenie?
Proszę mnie nie pytać o to.
A miał pan ochotę zadać jakieś pytanie Beckettowi?
Nie.
Zdarza się panu przeżywać momenty euforii, szczęścia?
Ile minut już rozmawiamy?
Nie mam zegarka.
A o której pan tutaj przyszedł?
Na dwunastą.
Na dwunastą. Ale nie od razu zaczęliśmy rozmawiać, bo miałem tu inne sprawy. No, powiedzmy, rozmawiamy 10 minut, przyjmijmy 20. No to ja będę rozmawiał z panem jakieś 10 minut.
Nie lubi pan rozmów?
Nie lubię.
A z czego to wynika?
Z postaci. [Śmieje się] Zauważyłem, że pan się gubi w rozmowie ze mną.
No, stresująca jest ta rozmowa dla mnie.
Pan się może nie orientuje, ale ja nie lubię rozmów. Na ogół.
[Teraz ja zamilkłem na dłużej, Sławomir Mrożek nadal uśmiechnięty. Próbuję znaleźć temat, który byłby trafiony. Lem! Myślę, że tym tematem jest Lem!]
Czytałem pana korespondencję ze Stanisławem Lemem. Przeczytał pan te listy po latach?
Nie czytałem po latach, bo po pierwsze, Lem nie żyje już od dość dawna, a po drugie, nie wracam do listów, bo ich tyle było, wiele już zniszczyłem. Myślę, że tych listów było za dużo, nie czytuję ich. Czytam raz, może drugi raz i odkładam na półkę.
Nie złościł się pan na Lema, że prosił pana nieustannie o kupowanie części do swoich aut, na przykład uszczelkę do jego Fiata 1800. Wiele listów poświęciliście panowie tej uszczelce. A zdarzały się też dużo cięższe zakupy.
Nie, nie złoszczę się na Lema, ponieważ z Lemem żyłem bardzo blisko, jak to wynika z tych listów. Nie zastanawiałem się nad tym, bo byłem w takiej sytuacji, że mogłem to załatwiać.
Lem to nadal dla pana ważny autor?
Tak by pan mógł zapytać o wielu autorów, którzy już nie żyją.
A ta przyjaźń była jedną z najbliższych?
To była jedna z przyjaźni, ale byliśmy razem na różnych kontynentach od 1953 roku. No więc niech pan to obliczy, bo do rachunków już nie jestem zdolny.
Miałem wrażenie, że Lem był bardzo krytyczny w stosunku do pana tekstów.
O, wymieniliśmy tyle tych listów od 1953 roku, że już nie policzę w tej chwili. Było bardzo wiele tych listów.
W którym momencie krytyka przestała mieć dla pana znaczenie?
Kiedy w ogóle było zabronione mnie krytykować lub nie krytykować. Kiedy byłem na wygnaniu.
Ile razy rezygnował pan z literatury?
Nigdy.
Zawsze pan wierzył?
Nie, nie wierzyłem. Po prostu robiłem swoje.
W swoim dzienniku z pewnym zwątpieniem napisał pan o literaturze: „Literatura to było kiedyś dla mnie wszystko. Umiałem w tym żyć”.
Nie pamiętam, co to było.
Pisanie dawało panu więcej przyjemności czy więcej sprawiało problemów?
Jak mowa o pisaniu, to ja się zgadzam odpowiedzieć, że przez całe życie pisanie stwarzało mi bardzo wiele problemów i dalej stwarza. Już nie tak bardzo, bo przestaję pisać. Ale pisanie i problemy to jest nieustająca sprawa.
Brakuje panu pisania?
A, tak. Bardzo mi brakuje, bo od 20. roku życia byłem przyzwyczajony do pisania.
Próbuje pan to przemóc w sobie?
Nie, nie próbuję, bo jestem za stary.
Kiedyś ogłosił pan, że już nie pisze, a jednak całkiem niedawno napisał pan nową sztukę. Czy zostanie niebawem zrealizowana?
To jest tajemnica wystawiającego i będzie tajemnicą, dopóki ten człowiek nie zgodzi się, żebym o tym mówił.
Czy pan często zmienia zdanie?
Powoli się orientuję, o co panu chodzi. Zdanie, zdanie… Jeżeli piszę, a już nie piszę, to się zastanawiam, jakie jest moje zdanie. Ale jak już nie piszę, to przyznam się, to jest moja ulga.
Niepisanie?
Oczywiście, ponieważ pisałem przeszło 60 lat czy coś takiego. Więc nareszcie czas, żebym już nie pisał.
Ale mówił pan też, że trochę tęskni.
Oczywiście, tęsknię od czasu do czasu. Ale coraz rzadziej.
A ulga jest większa czy tęsknota jest większa?
Zastanawiam się, jak odpowiedzieć. Raz tak, raz tak.
Czy skoro pan nie pisze, zdarza się panu siadać do biurka?
Wiele razy.
Jak wygląda pana biurko?
Nie powiem panu. Dlaczego mam panu opowiadać o moim biurku?
Jestem ciekawy, czy jest uporządkowane, czy zabałaganione… Może coś by o panu powiedziało.
Nie jest żadne, nie odpowiem na to.
A o czym chciałby pan rozmawiać?
Zależy, o czym chciałbym rozmawiać. Może pan zada jakieś pytanie jeszcze?
Powiedział pan: „Paryż jest za mną”. A co jest przed panem?
Gombrowicz odpowiedział dosłownie: grób.
Czego pan się boi?
Na pewno nie grobu. [Po chwili wspólnego milczenia] To jest bardzo nudne.
Który temat naprawdę pana pasjonuje.
Mój temat. Jak każdego literata. Pana też. Pana pasją jest pan.
Jest pan tematem, do którego wraca?
Do czego tu wracać?
Jest pan swoją pasją?
Jak umrę, to panu odpowiem zza grobu.
To teraz muszę zapytać, w co pan wierzy?
Nie wiem, w co wierzę. Proszę mnie o to również nie pytać.
Czy muzyka może być ratunkiem ostatecznym?
Ostatecznym? Wiele rzeczy jest ostatecznych. Bardzo lubię muzykę. To wszystko.
A którego kompozytora słucha pan najchętniej?
Pan mnie nudzi.
Zapytałem o to po lekturze trzeciego tomu „Dzienników” Iwaszkiewicza i po lekturze „Dziennika” Julii Hartwig.
A to już coś ciekawego.
Iwaszkiewicz, niepogodzony z rzeczywistością, jest stale poirytowany. Ratunek znajduje w pejzażu i w muzyce. To samo znalazłem u Julii Hartwig. Jej ukochanym kompozytorem jest Haydn.
Tak, bardzo dobra odpowiedź i do rzeczy. Potwierdzam to.
Pan też szuka ratunku w muzyce?
Ratunku nie. Ale lubię.
Dużo pan słucha muzyki?
Nie.
A jeżeli jeszcze raz spytam o kompozytora, to znów pan nie odpowie?
Nie odpowiem. Tak wielu było kompozytorów w moim życiu. Musiałbym przebierać zbyt dokładnie.
Czytał pan „Dzienniki” Iwaszkiewicza?
Czytałem.
Rozumie pan jego sytuację?
Jako literaturę rozumiem. Tak.
Myślę raczej o człowieku, który jest sam, którego drażni rodzina, sytuacja polityczna, również pisanie, które nie jest tym pisaniem, jakie chciałby uprawiać.
Bardzo dobrze go rozumiem.
Pytałem jego córkę Marię, skąd u niego tak zmienny stosunek do wielu pisarzy… Dlaczego jednego dnia pisał o kimś dobrze, a drugiego źle...
Być może był hipokrytą. To było bardzo szerokie życie i hipokryzja była w „Dziennikach” Iwaszkiewicza.
Pani Maria mająca ponad 80 lat powiedziała: „Ja ojca rozumiem doskonale, ponieważ jestem wiecznie poirytowana”.
Pani Maria jest mojego zdania.
Jest pan wiecznie poirytowany?
Nie wiecznie, ale zdarza mi się.
Co irytuje najbardziej?
Zależy od sytuacji.
Dziennikarze?
Między innymi dziennikarze. Ale w ogóle dużo rzeczy mnie irytuje. Rozumiem to bardzo dobrze.
Wielu pisarzy mówi, że przestaje wierzyć w prozę. Na starość wybierają raczej literaturę faktu. Nawet Philip Roth, choć pisze powieści, w ogóle powieści nie czyta.
Być może. To jest bardzo możliwe.
A pan nadal wierzy w prozę?
Nie. Nie. Nie. Nie wierzę ani w prozę, ani… Proszę mnie nie pytać. Powiedziałem, że kończę, i prawdopodobnie będę kończył z panem rozmowę.
Naprawdę staram się znaleźć temat, który byłby dla pana interesujący.
Pan przyjechał dzisiaj z Warszawy?
Tak.
O której pan wstał?
O piątej.
[Śmieje się] No, to ma pan wywiad. Przepraszam, chociaż nie wiem, za co. Ale przepraszam. Proszę to zrzucić na karb mojej starości.
Rozmowa odbyła się w Wydawnictwie Literackim w Krakowie.
Sławomir Mrożek dramaturg, prozaik, rysownik. Jego dramaty, m.in. „Tango”, „Męczeństwo Piotra Oheya”, „Na pełnym morzu”, „Rzeźnia”, „Emigranci”, „Garbus”, „Krawiec”, „Vatzlav”, „Ambasador”, „Letni dzień”, „Kontrakt”, „Miłość na Krymie”, były tłumaczone na wiele języków i wystawiane na całym świecie. Wydał m.in. autobiograficzne książki „Dziennik powrotu”, o swoim powrocie z emigracji w Meksyku do Krakowa (gdzie mieszkał w latach 1996–2008), i „Baltazar. Autobigrafia”, którą pisał, walcząc z utratą zdolności posługiwania się językiem w wyniku udaru mózgu. W ostatnich latach ukazały się tomy jego korespondencji z Erwinem Axerem, Janem Błońskim, Adamem Tarnem, Stanisławem Lemem, a także dwa (1962–1969 i 1970–1979) z trzech tomów „Dziennika”. Mieszka w Nicei.