Każdy kto jest zdrowy solić może do woli, a jedynie ten kto ma kardiologiczne problemy powinien się ograniczać.
Od pewnego czasu trwa dyskusja wśród naukowców, czy straszenie nadmiarem soli w diecie ma rzeczywiste podstawy naukowe. Ostatnio do tej dyskusji dołączyli się i polscy kardiolodzy z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Wniosek z ich badań płynie prosty – solić można ile się chce, ale to zalecenie dotyczy całkowicie zdrowych ludzi. W ciągu wieloletniej obserwacji u tych osób, nie stwierdzono ani dodatkowych zmian w układzie sercowo-naczyniowym, ani nie zwiększyło się ryzyko chorób związanych z nadciśnieniem. Badanie przeprowadzone w Polsce nie było jedynym, które burzy utarty od lat pogląd na temat „białej śmierci”.
Zapotrzebowanie na sól jest sterowane przez mózg. Sód utrzymuje bowiem w równowadze płyny ustrojowe, wspiera transmisję bodźców nerwowych, reguluje aktywność mięśni. Dlatego można się wpędzić w kłopoty, jeśli się nadmiernie soli unika. Sygnały płynące z mózgu w naturalny sposób regulują optymalny poziom jej konsumpcji i nie ma potrzeby, aby w tę równowagę ingerować. To mózg określa, ile potrzebujemy sodu, aby nerki, serce i inne organy sprawnie funkcjonowały. Groźny może być nieprzemyślany wegetarianizm, a nawet picie zbyt dużej ilości wody. Prawdziwe niebezpieczeństwo wiąże się jednak z zażywaniem leków moczopędnych, bo wówczas faktycznie nerki mogą się wyzbyć zbyt dużej ilości sodu.
Zmniejszenie ilości spożywanej soli o 1-2 g dziennie faktycznie obniża ciśnienie tętnicze, ale przede wszystkim u osób cierpiących na nadciśnienie. W świetle tych badań także twierdzenie o wyższości soli morskiej, czy himalskiej nad zwykłą stołową, traci rację bytu.