Były czasy, że o tej porze roku miałam już zaliczoną serię wizyt w solarium, żeby wstydu wyjść na plażę. Teraz unikam słońca. W zupełności wystarcza mi opalenizna złapana przypadkiem, późnym popołudniem. Tymczasem generacja Z znów chce być spalona słońcem na czekoladowy brąz. Emocje budzi też pielęgnacja ochronna. Czy krem z SPR naprawdę jest niezbędny nawet w pochmurny dzień?
Tekst pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 7/2025.
Modę na opaleniznę zawdzięczamy Coco Chanel (i rewolucji przemysłowej). Kiedy wróciła opalona z rejsu po Morzu Śródziemnym, czekoladowa skóra stała się niezbędnym modowym dodatkiem, synonimem luksusu i zdrowia. Brąz stał się nową bielą. Przez całe tysiąclecia poprzedzające rewolucję przemysłową to bladość była ceniona wśród wyższych klas. Oznaczała szlachetne życie spędzone w domu. Ciemna skóra kojarzona była z pracą w polu od świtu do nocy. Używanie wybielaczy (często trujących) do uzyskania bladej skóry było popularne i ma długą historię – od starożytnej Grecji, Rzymu po epokę elżbietańską. Trend na biel ustał po rewolucji przemysłowej. W XIX wieku klasa robotnicza przeniosła się w cień, do fabryk i ciemnych mieszkań. Wówczas coraz więcej osób zaczęło wskazywać na korzyści zdrowotne światła słonecznego. W 1890 roku (kiedy dzieci chorowały masowo na krzywicę) angielski badacz Theobald Palm uznał, że ma ono kluczowe znaczenie dla rozwoju kości. Szwajcarski lekarz Auguste Rollier w 1903 roku wprowadził kąpiele słoneczne w swoim sanatorium przeciwgruźliczym w Leysin i w całej Szwajcarii. Zaprojektowane przez niego budynki, zwane solariami, optymalizujące ekspozycję słoneczną budowano później w całej Europie. Jak mieliśmy się jednak przekonać, słońce ma też swoje ciemne strony.
W 1798 roku Robert Willan, ojciec współczesnej dermatologii, opisał chorobę skóry zwaną egzemą słoneczną, czyli nadwrażliwością skóry na światło. W 1801 Johann Wilhem Ritter z Niemiec jako pierwszy odkrył promieniowanie UV. W 1896 dr G.M. Findlay opublikował artykuł zawierający pierwszy eksperymentalny dowód związku między promieniowaniem UV a rakiem skóry w badaniu na myszach. I choć już starożytni Egipcjanie używali składników takich jak otręby ryżowe, jaśmin i łubin, aby chronić się przed słońcem (niedawno odkryto, że otręby ryżowe pochłaniają promieniowanie UV, jaśmin pomaga naprawiać DNA, a łubin rozjaśnia skórę), to dopiero w 1935 roku Eugène Schueller, założyciel L’Oréal, opracował pierwszy olejek do opalania z właściwościami filtrującymi promieniowanie UV – Ambre Solaire. Składnikiem aktywnym był w nim salicylan benzylu.
Hasło reklamowe głosiło „opalenizna jest pięć razy szybsza bez oparzeń”. Jeszcze nie mówiło się o tym, że opalania się generalnie lepiej unikać. To zajęło kolejne dekady.
Wcześniej poszukiwano sposobu na wzmocnienie opalenizny. I tak, pierwsze komercyjne łóżko opalające zostało wynalezione przez europejskiego naukowca Friedricha Wolffa w latach 70. XX wieku, a kulminacją było otwarcie w 1977 roku pierwszego na świecie salonu opalania w Berlinie. W latach 80. XX wieku zaobserwowano związek między korzystaniem z solarium a rakiem skóry. W rezultacie zaczęto poszukiwać metod opalania bez użycia ultrafioletu, od torebek herbaty w latach 50. XX wieku po rewolucyjne odkrycie dihydroksyacetonu w latach 60. XX wieku. Wydawałoby się, że dzisiejsze udoskonalone samoopalacze spełniają potrzeby najbardziej wymagających fanek opalenizny, tymczasem generacja Z wraca do naturalnego opalania. Widać to w mediach społecznościowych, gdzie młodzi prześcigają się w porównywaniu intensywności opalenizny, zaglądając pod pasek od bikini. Badanie przeprowadzone przez organizację Melanoma Focus w ubiegłym roku wykazało, że 28 proc. dorosłych Brytyjczyków korzystało z solariów, a wśród osób w wieku od 18 do 24 lat odsetek ten wzrósł do 43 proc. W ostatnich latach nie tylko podwoiła się liczba brytyjskich salonów opalania (największa sieć solariów w Wielkiej Brytanii, The Tanning Shop, od 2018 roku zwiększyła liczbę swoich salonów o prawie 40 proc.), ale też zwielokrotniły się płynące z nich dochody (Indigo Sun, druga co do wielkości sieć w tym kraju, prawie czterokrotnie zwiększyła swoje zyski od 2015 roku).
Ostatnie polskie badania na ten temat pochodzą z 2017 roku. „Ponad 2/3 osób dorosłych oraz co trzeci nastolatek korzysta z solarium. Mimo świadomości negatywnych skutków dla zdrowia opalanie jest wciąż powszechnie akceptowane – takie wnioski płyną z badania przeprowadzonego przez Fundację Medicover w ramach Narodowego Programu Zdrowia”, czytamy na rządowej stronie gov.pl.
Ponad 60 proc. dorosłych deklaruje, że ważna jest dla nich ładna opalenizna, a ponad połowa uważa, że pobyt w solarium poprawia nastrój. Podobnie deklaruje niewiele mniej nastolatków: 55 proc. podoba się opalona skóra, 29 proc. lubi chodzić do solarium. Uproszczeniem będzie powiedzenie, że młodzi ludzie czerpią wiedzę o świecie z mediów społecznościowych, a tam ławo trafić na różne treści. Weźmy przykład Kim Kardashian prezentującej łóżko opalające, które ma w biurze. Co prawda na tiktokowym filmiku mówiła, że pomaga jej ono przy zaostrzeniu łuszczycy, z którą się zmaga, ale czy ktoś zwraca uwagę na takie szczegóły?
Przy dzisiejszym poziomie wiedzy naukowej nikt przy zdrowych zmysłach nie spiera się o to, że opalanie się jest niezdrowe. Słońca i solarium lepiej unikać. A co z ochroną przeciwsłoneczną? Eksperci są tu podzieleni na tych bardziej i mniej rygorystycznych. Dr Aleksandra Rymsza, dermatolożka z 30-letnim stażem, założycielka marki kosmetyków Pure Story, a przy tym właścicielka pięknej cery, nie uważa, by ochrona przeciwsłoneczna była niezbędnym elementem codziennej pielęgnacji. „Pielęgnacja powinna być oparta na składnikach antyoksydacyjnych, które neutralizują wolne rodniki. Według badań kremy z filtrem redukują jedynie w 50 proc. wolne rodniki, dlatego nie stanowią skutecznego zabezpieczenia przed promieniowaniem ultrafioletowym czy zanieczyszczeniem powietrza. Jestem zwolenniczką skinminimalizmu, więc uważam, że produkty regeneracyjne i antyoksydacyjne są podstawą. I oczywiście ograniczenie ekspozycji na promienowanie UV”, mówi .dermatolożka.
Przyznaję, że zgadzam się z tym podejściem. Krem z SPF nakładam tylko w słoneczne dni, kiedy wiem, że nie uda mi się przemknąć przez miasto cienistą stroną ulicy. Pielęgnację ochronną obowiązkowo zabieram na wakacje, chociaż zamierzam spędzać czas na plaży pod parasolem. Na co dzień nie lubię jednak stosować kremów z SPF. Podrażniają moją skórę i intensyfikują trądzik. No może poza kremem Sisley (nr 4), jego cena skłania mnie jednak do oszczędnego stosowania.
Niezależnie od tego, jak rygorystyczne jest twoje podejście do stosowania ochrony przeciwsłonecznej, polecam ci lekturę darmowego e-booka Polskiego Związku Kosmetycznego „Ochrona przeciwsłoneczna (nie) tylko latem”. To pierwsza w Polsce tak kompleksowa, interdyscyplinarna i przystępna publikacja o kosmetykach przeciwsłonecznych, stworzona we współpracy z kilkunastoma ekspertami. Publikację można pobrać ze strony kosmopedia.org.
W obszerny sposób opisano tam stosowane w kremach ochronnych składniki i formulacje. Jeśli ten temat cię interesuje, to sprawdzone źródło wiedzy. Jest też wiele praktycznych informacji. Ja zapamiętałam, że napis „wodoodporny” na opakowaniu pozwala na dwie 20-minutowe kąpiele w morzu. Potem należy powtórzyć aplikację. Druga rzecz to ochrona skóry głowy. Ważne jest, żeby nie spalić słońcem przedziałka. Najlepszy jest kapelusz, ale w krytycznej sytuacji możemy związać włosy w kucyk na czubku głowy. Zawsze mam dylemat, czy po sezonie plażowym wyrzucać balsam z SPF. Dowiedziałam się, że jeśli produkt był dobrze zamknięty i przechowywany w cieniu, zachowa swoją skuteczność. Eksperci potwierdzili też to, co wiedziałam wcześniej, czyli że przy wyborze kremu warto zwrócić uwagę, czy chroni przed promieniowaniem podczerwonym, oznaczonym jako IR. Przyczynia się ono do termostarzenia skóry i nasila uszkodzenia powodowane przez promieniowanie UV. Może też powodować długotrwałe poszerzenie naczyń krwionośnych i widoczny rumień.