Gdyby tylko chciała, już dzisiaj mogłaby skończyć karierę i do końca życia odcinać kupony od tego, co osiągnęła. Tylko że ona ma inne plany. Ambitna Beyoncé niepostrzeżenie wyrasta na jedną z najbardziej wpływowych kobiet amerykańskiego show-biznesu
O jej stylizację dba mama, o finanse ojciec. Przy nagraniach kolejnych albumów pomaga mąż. Wbrew pozorom Beyoncé nie jest jednak ani bezwolna, ani zagubiona. Jedna z najpopularniejszych wokalistek ostatnich lat konsekwentnie buduje silną pozycję w branży muzycznej.
Zresztą czegokolwiek się dotknie, odnosi sukces. Ostatnio coraz bardziej wciąga ją film. Ten najnowszy – „Obsessed”, w którym zagrała główną rolę i którego była producentką, to thriller w stylu „Fatalnego zauroczenia”. Przyciągnął do kin tłumy. Tylko w ciągu dziesięciu pierwszych dni wyświetlania w USA zarobił aż 47 milionów dolarów. Odegrał tym samym swoją rolę, bo to typowe kino komercyjne. Bardziej ambitny był nominowany do Złotych Globów „Cadillac Records” [niedawno ukazał się u nas na DVD].
Beyoncé gra w nim legendarną bluesową piosenkarkę Ettę James. Na potrzeby filmu utyła prawie dziesięć kilo, dała się postarzyć charakteryzatorom, a na ekranie pokazała więcej ciała niż w jakimkolwiek ze swoich teledysków. Ale – co ważniejsze – była charyzmatyczna i autentyczna. Krytycy podkreślali, jak długą drogę przeszła od roli w „Dreamgirls” sprzed trzech lat. Sama Beyoncé nie zdążyła ochłonąć po premierze ani docenić pochlebnych recenzji, bo akurat kończyła nagrania do płyty „I Am... Sasha Fierce”, była także w trakcie zdjęć do „Obsessed”. A to tylko niewielka część jej wypełnionego do granic grafiku.
Kariera najlepszej jakości
„Jeśli masz dobry produkt i potrafisz wywołać na niego popyt, sukces masz w kieszeni” – mawia ojciec Beyoncé, który jest jej doradcą i menedżerem. I wcale nie kryje, że produktem, który ma do zaoferowania światu, jest jego własna córka. A ona? Nie obrusza się na to stwierdzenie. I od kiedy zaistniała w branży, to jest od ukończenia dziesięciu lat, ufa intuicji ojca i własnemu talentowi. I jak do tej pory świetnie na tym wychodzi.
Jej kariera rzeczywiście przypomina kampanię reklamową. Dobrze zaplanowaną i bardzo skuteczną. Jej efektem jest 75 milionów egzemplarzy sprzedanych płyt, siedem statuetek Grammy na koncie oraz ponad 80 milionów dolarów zarobionych tylko w ciągu zeszłego roku. Niedawno magazyn „Forbes” opublikował listę najlepiej zarabiających gwiazd przed trzydziestką. Beyoncé znalazła się na pierwszym miejscu. Do tego własna marka ubrań i kolejne filmowe role. Jednak w historii jej kariery najbardziej imponujące nie są ani wszechstronność gwiazdy, ani miliony na jej koncie, ani nawet uznanie fanów na całym świecie.
W Beyoncé zadziwia styl, w jakim podbija rynek. W czasach kiedy nawet nastoletnie gwiazdki z wytwórni Walta Disneya są bohaterami kolejnych skandali, ona trzyma się zasad, które wpojono jej w domu. Nadal jest ukochaną córeczką rodziców, panienką z dobrego domu, tradycjonalistką od lat związaną z tym samym mężczyzną. Uwielbiana przez miliony, oddana rodzinie, dyskretna, religijna, bez nałogów. Bardziej nadaje się na polityka niż na gwiazdę pop. Z polityką zresztą ma ostatnio wiele wspólnego. W styczniu tego roku śpiewała nowemu prezydentowi USA podczas inauguracji na placu Lincolna, a także obojgu państwu Obamom do ich pierwszego po zaprzysiężeniu tańca. Po tym występie akcje Beyoncé jeszcze wzrosły. Nie była jej w stanie zaszkodzić nawet niedawna prowokacja, kiedy to do Internetu trafiło nagranie „na żywo” jej piosenki „If I Were a Boy” z fatalnym, fałszującym wokalem. Tylko nieliczni internauci wystąpili przeciwko niej, cała reszta – miliony ludzi na całym świecie – pisała pełne uznania słowa obrony. Szybko wyszło zresztą na jaw, że komputerowo zmienione nagranie było zwykłą manipulacją.
Okragłe zdania
„Tę pełną seksapilu dziewczynę chciałoby się porównać do aktorki Halle Berry. Ciemnoskóra piękność, której uroda jest tak uniwersalna, że docenić ją potrafi także biała część publiczności. Za to jeśli chodzi o talent muzyczny, można by ją nazwać nową Janet Jackson” – donosił magazyn „Rolling Stone”, na okładce którego Beyoncé wystąpiła w marcu 2004 roku, po premierze swojej pierwszej solowej płyty. Dziś nikomu nie przyszłyby do głowy podobne porównania. Nie tylko z powodu niezręcznych sformułowań dotyczących koloru skóry, na które w Ameryce rządzonej przez Baracka Obamę raczej nie byłoby miejsca. Także dlatego, że role się odwróciły i to Beyoncé, a nie Janet Jackson ma obecnie status megagwiazdy.
Choć z pewnością uwagi na temat uniwersalności jej urody nadal pozostają aktualne. Natura obdarzyła ją hojnie. Sama gwiazda powtarza, że „kobieta koniecznie musi mieć krągłości”. Beyoncé absolutnie nie jest zwolenniczką odchudzania. W wywiadach przyznaje, że jej ulubione potrawy to frytki, popcorn i panierowany kurczak.
Superkobiece suknie i kostiumy, które wraz z mamą projektuje dla własnej linii odzieżowej House of Deréon, tylko podkreślają kobiece kształty. Lejące się materiały, głębokie dekolty, wcięcia. Projekty przypominają czasem stroje nie z tej epoki. Beyoncé lubi podkreślać, że House of Deréon powstał w hołdzie jej babci.
Zdolna dziewczyna z dobrego domu
Babcia nazywała się Agnez, a Deréon było jej panieńskim nazwiskiem. Była szwaczką z Luizjany. Cała rodzina Beyoncé pochodzi z południa Stanów. I o ile dziadkowie przyszłej gwiazdy ledwo wiązali koniec z końcem, o tyle jej rodzice należeli już do tzw. amerykańskiej wyższej klasy średniej. Matthew Knowles zajmował wysokie stanowisko w korporacji, jego żona Tina prowadziła jeden z najbardziej obleganych w Houston w stanie Teksas salonów piękności. Na zdjęciach małej Beyoncé w tle widać wnętrza domu nad jeziorem należącego do państwa Knowlesów: kosztowne meble i dywany, kominek, obrazy na ścianach. W porównywalnych luksusach Matthew i Tina mieszkają dzisiaj, kiedy ich sławna córka zarabia miliony.
Podkreślają to w wywiadach. Po co? Żeby rozwiać wątpliwości, czy przypadkiem nie dorobili się na karierze swego dziecka. A takie zarzuty wciąż się pojawiają. O ojcu Beyoncé w branży muzycznej krążą legendy. Oskarża się go o despotyzm i rządy twardej ręki. Mówi się, że traktuje Beyoncé jak dziecko, a kiedy naprawdę była mała, rozbudzał w niej niezdrowe ambicje, odbierając jej dzieciństwo i popychając ku muzycznej karierze.
Zanim jednak ktokolwiek odkrył, że dziewczynka ma talent, uważano ją za chorobliwie nieśmiałe dziecko. Do pamiętnego dnia, kiedy to ośmioletnia Beyoncé w czasie szkolnego konkursu talentów brawurowo wykonała przebój Johna Lennona „Imagine”. Miała głos, jakim mogło się pochwalić niewiele dzieci w jej wieku: mocny, obejmujący ponad trzy oktawy, o ciekawej barwie. Poza tym na scenie zmieniała się nie do poznania. Po latach Beyoncé na potrzeby płyty stworzy swoje alter ego – Sashę Fierce. Kusicielkę w wyzywających kostiumach, która nie ma tremy i nie może żyć bez występów i publiczności. Wtedy, pod koniec lat 80., państwo Knowlesowie byli zaskoczeni, że ich zahukane dziecko dało taki pokaz profesjonalizmu. Wkrótce zaczęli wysyłać córkę na inne konkursy wokalne. W sumie ponad 30. Wygrywała je wszystkie. Do czasu.
Przepowiednia Izajasza
„Porażka tutaj często oznacza sukces w przyszłości. Poważnie”. Silił się na uprzejmość jeden z producentów „Star Search”, amerykańskiego odpowiednika programu, w którym poszukiwano młodych talentów. Czuł, że powinien powiedzieć coś budującego, po tym jak dziesięcioletnia Beyoncé razem ze swoim zespołem odpadła z eliminacji.
To miał być decydujący występ. Dla niego Matthew Knowles poświęcił dobrze płatną pracę i połowę przychodów rodziny, decydując się na przebranżowienie. Postanowił, że zostanie menedżerem i założy dziecięcy zespół.
Żeby Beyoncé z koleżankami mogły ćwiczyć, dom państwa Knowlesów na letnie wakacje zamieniał się w obóz treningowy. Rano odbywała się rozgrzewka, potem lekcje tańca i śpiewu. I tak cały dzień. Nie było mowy o czasie wolnym i spotkaniach z przyjaciółmi. Dziewczynki, które Matthew dobrał, organizując specjalny casting, występowały, gdzie się dało: w przedszkolach, na podwórku, w salonie kosmetycznym Tiny, która już wtedy projektowała i szyła stroje dla zespołu. Wszystko to miało zapewnić awans do finału „Star Search”. Nie zapewniło.
Co gorsza, wytwórnia, z którą miały podpisać kontrakt, wycofała się. W tym dość ponurym czasie narodziła się ostateczna nazwa zespołu. Mama Beyoncé uznała, że musi to być „coś związanego z przeznaczeniem”. Knowlesowie to praktykujący metodyści, wybór padł więc na znalezione w Księdze Izajasza słowa: Destiny’s child. Ta nazwa miała przynieść zespołowi szczęście. Przyniosła.
Najpopularniejsza z zespołu
Zainteresował się nimi producent Wyclef Jean, legenda hip-hopu i R’n’B. Uczynił z grupy nastolatek jedną z najpopularniejszych i najbardziej dochodowych formacji kobiecych w historii show-biznesu. Wszystkie dziewczyny były w tym samym wieku, wszystkie szkolone przez tych samych ludzi. A jednak od samego początku to Beyoncé najbardziej się wyróżniała. Rodzice powtarzali, że zawdzięcza to uporowi i pracowitości. Ale inni szeptali, że to ojciec sesje zdjęciowe, teledyski i wywiady ustawia tylko pod nią. Pozostałe dziewczyny zaczęły się buntować, był nawet moment, kiedy wydawało się, że Matthew zrezygnuje z posady menedżera. Stało się inaczej.
Dyskretna, religijna, bez nałogów. Od dziecka nieśmiała i skryta. A do tego wierna żona! Obywa się bez skandali.
Przed ukazaniem się ich drugiego albumu nastąpiła nagła zmiana miejsc: z pięcioosobowego zespołu odeszły najpierw dwie dziewczyny LeToya Luckett i LaTavia Robertson, a niedługo po tym także trzecia – Farah Franklin. Została Beyoncé i Kelly Rowland, dołączyła Michelle Williams. Nieoczekiwanie nowy skład tylko podbił notowania Destiny’s Child. Trio występowało razem do czasu, kiedy Beyoncé po rozmowach z ojcem, pewna swojej pozycji i spragniona wyzwań, postanowiła wydać własny album „Dangerously in Love”, który w sześć miesięcy sprzedał się w nakładzie dwóch milionów egzemplarzy.
Nawet po tym sukcesie dziewczyny pracowały jeszcze jakiś czas razem. Były amerykańskim odpowiednikiem Spice Girls, tyle że w stylu R’n’B. W czasie największego boomu wizerunki Destiny’s Child, tak jak spicetek, były na wszystkim – od kubków po szczoteczki do zębów. Powstały też stylizowane na zespół lalki Barbie w sukniach z trenem. Beyoncé przypadła różowa.
Barbie, Ken i statuetka Oscara
Dziś, kiedy gwiazda ma za sobą pięć lat solowej kariery, nowe wcielenie firmowanej jej nazwiskiem Barbie nosi czarną suknię. Lalkę można kupić w komplecie z Kenem do złudzenia przypominającym Jaya-Z. Ten jeśli nie najbardziej znany, to na pewno najbogatszy raper na świecie (ma wytwórnię płytową i firmę produkującą ubrania, jest także współwłaścicielem drużyny koszykarskiej New Jersey Nets) od ponad roku jest mężem Beyoncé.
Konsekwencja i skuteczność, z jaką para chroni swoją prywatność, jest godna podziwu. Państwo Carterowie (prawdziwe nazwisko rapera to Shawn Corey Carter), którzy są razem od czasu wspólnej pracy nad „Dangerously in Love”, zdecydowali się nie robić ze swojego narzeczeństwa i ślubu wydarzenia medialnego. Beyoncé chodziła w skórzanych rękawiczkach, żeby ukryć przed wścibskimi zaręczynowy diament, aż w końcu w marcu zeszłego roku po cichu złożyli w urzędzie w miejscowości Scarsdale, w stanie Nowy Jork, dokumenty niezbędne do zawarcia małżeństwa. Tamtejsza pani burmistrz dość lakonicznie wspominała jedną z najbardziej rozpoznawalnych par
show-biznesu: „Byli skromnie ubrani. Nie mieli żadnej świty”.
Dziennikarzom pozostaje snuć opowieści na temat tego związku na podstawie urywków informacji. Wiadomo, że Beyoncé i Jay-Z niedawno kupili kolejną nieruchomość. Właśnie w Scarsdale. Można się domyślać, że urządzili ją podobnie jak poprzedni dom w Miami czy loft w nowojorskiej Tribece. W marmurach, ze złoceniami i z kryształowymi żyrandolami.
Wiadomo też, że myślą o powiększeniu rodziny, bo o tym akurat Beyoncé mówi chętnie. Z naiwnością nastolatki podkreśla, że „marzy jej się dwóch chłopców i jedna dziewczynka”. Ale w kuluarach słychać też szepty o innym marzeniu gwiazdy – Oscarze, najlepiej za rolę pierwszoplanową. I akurat w przypadku Beyoncé nie byłoby to wielkie zaskoczenie.