Była żołnierzem w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie pracowała z dziećmi w szkołach specjalnych. I zawsze, kiedy tylko widziała niesprawiedliwość czy krzywdę innych, mówiła o tym publicznie. A czasem krzyczała. Tak Wanda Traczyk-Stawska rozumie swój obowiązek.
Artykuł po raz pierwszy ukazał się w numerze majowym „Zwierciadła” w 2022 roku.
Kiedy umawiałyśmy się na wywiad, myślałam, że będziemy rozmawiać przede wszystkim o książce Michała Wójcika „Błyskawica”, która jest zapisem rozmów z Panią, i o tamtej wojnie. Dziś jesteśmy w zupełnie innym świecie. Obok nas znowu ludzie walczą i giną. Czy brała pani pod uwagę, że jeszcze kiedyś przeżyje wojnę?
Nie, ani zaraz po wojnie, ani później nie mogłam sobie wyobrazić, że po tak okropnych przeżyciach, jakie były udziałem całej Europy i nie tylko Europy, po tak strasznych doświadczeniach znowu, jeszcze zanim ja odejdę, zanim odejdzie całe moje pokolenie, ludzie będą walczyć. Bo gdyby nas nie było, gdybyśmy o tym nie mówili, gdyby nie miał kto przekazywać, jak okropna jest wojna… Ale jeszcze jesteśmy, mówimy. Cały czas. Wojna to nieszczęście dla każdego państwa i dla każdego człowieka.
No właśnie. Jesteście, mówicie. Czy z tego wynika, że niczego się nie uczymy?
Tak czuję. Bardzo to smutne. Wydawało mi się, że będzie inaczej. Przecież my jako naród odzyskaliśmy niepodległość między innymi dzięki temu, że była pamięć o powstaniu. O tym, jak straszny był nazizm, faszyzm, ale też o tym, że warto walczyć i umierać za kraj. A wtedy, w sierpniu, bez wahania stanęliśmy do walki, bo byliśmy wychowywani przez tych, którzy sami walczyli o tę wolność po 123 latach niewoli. Pamięć ta zaowocowała Solidarnością – co ja też uważam za powstanie, tyle że bez rozlewu krwi.
Mówi Pani o faszyzmie, teraz to słowo znowu wraca – posługuje się nim Putin, oskarżając o faszyzm Ukraińców.
Byłoby to śmieszne, gdyby nie okoliczności. To on jest faszystą. Rosjanie myśleli, że Unia nie zaprotestuje, ale się przeliczyli. Ukraińcy są niesamowici – w ciągu ośmiu lat zdołali odbudować państwowość, zdołali zjednoczyć swój naród, ale to wszystko dlatego, że był Majdan, że polała się tam krew i dała siłę, żeby się naród odrodził, żeby poczuł, że chce być wolny. Wypędzili wtedy Janukowycza i zaczęli własną ojczyznę tak kształtować i tak o nią dbać, że w ciągu tych kilku lat z rozproszonego i przez całe wieki gnębionego narodu stworzyli państwo o sile moralnej, która teraz zadziwia cały świat. Bo to, że wojsko takie wspaniałe, że żołnierze ukraińscy są prawdziwymi bohaterami, pokazuje, jak ważne dla nich są ich własne państwo, demokracja i wolność narodu. Poczuli tę swoją godność człowieczą, którą daje demokracja.
Warto za to walczyć.
Warto. I trzeba stale mieć na uwadze, że naród musi być tak wychowywany, żeby znał konstytucję, wiedział, na czym polega demokracja, i nie dał jej sobie przez źle wybrane władze odebrać.
Ja byłam żołnierzem, w książce o tym opowiadam, bo chciałam przekazać wszystkim ludziom na świecie – że wojna jest najgorszym złem. Ale chcę też mówić do Ukrainek, bo mam do nich prośbę – niech pamiętają, że kiedy zaczyna się wojna, każda kobieta przede wszystkim musi umieć opatrywać. Wiem, jakie to ważne, świetnie pamiętam nasze sanitariuszki – to dopiero były bohaterki, najwspanialsze, dzięki nim tylu nas, żołnierzy, ocalało, bo umiały nas opatrzyć, żebyśmy się nie wykrwawili. To jak dać drugie życie. Moje wspomnienia z powstania to najwyższy szacunek dla lekarek i sanitariuszek. Dlatego wołam: Niech każda ukraińska kobieta umie opatrywać! Ale też niech każda wie, że jeśli przyjdzie ostateczność i będzie musiała bronić swoich najbliższych, swojego dziecka, to też musi umieć posługiwać się bronią.
Dużo kobiet teraz z Ukrainy wyjeżdża.
I dobrze robią, muszą ratować dzieci. To najważniejsze.
Tak się fatalnie zaczął wiek XX, od dwóch wojen światowych, a teraz, na początku XXI – znowu wojna, mimo tamtych strasznych doświadczeń. To takie ważne, żebyśmy umieli się tak zachować, żeby ci, którzy walczą o swój kraj, czuli nasze wsparcie. Doskonale rozumiem ludzi, którzy z tego piekła uciekli, ale zostają w Polsce, nie chcą jechać dalej, bo tu czują się bliżej Ukrainy. I cały czas mają nadzieję, że wrócą do domów. Chcę im powiedzieć: Wrócicie na pewno! I będziecie silniejsi. Myśmy przetrwali w powstaniu dwa miesiące w okropnych warunkach, bez wystarczającej ilości broni, bez amunicji, bez jedzenia. Oni mają pomoc całego świata, mogą trwać.
We wspomnianej książce mówi Pani, że walka w powstaniu była walką o godność. Ale także później ważna była dla Pani godność dzieci z niepełnosprawnościami, mniejszości seksualnych, godność kobiet. Godność to dla Pani kompas w życiu?
Tak. Tym różnimy się od zwierząt. Musi w nas być godność i ta potrzeba serca i rozumu, żeby nie było wojen, żeby nikt nie chciał zabijać, żeby ludzie sobie nawzajem pomagali. Żeby ojczyzna to był kraj, w którym każdy – i generał, i prezydent, i bezdomny – mieli takie same prawa. Bo wszyscy mamy tę samą ludzką godność. Wszyscy jesteśmy równi.
Ja nie musiałam w książce podkreślać, z jakiego pochodzę środowiska. Że mój dziadek był dorożkarzem, że urodziłam się tam, gdzie ludzie byli naprawdę bardzo biedni. Ale mówię o tym, bo to ważne. I ci prości chłopcy, z którymi grałam w piłkę, potem walczyli i byli znakomitymi żołnierzami. Każdy człowiek ma w sobie możliwości. Oczywiście z pewnymi cechami przychodzimy na świat, ale potem jesteśmy kształtowani. I od rodziców, wychowawców, nauczycieli zależy, jaki będzie z tego dziecka człowiek. Ważne jest środowisko, ale najważniejsza jest rodzina, a potem szkoła. Bo często nawet jak w rodzinie nie dzieje się najlepiej, nawet jak jest tam przemoc czy choroba alkoholowa, to szkoła może dużo zmienić. Nauczyciel może być tym, kto naprawdę zobaczy to dziecko w jego problemach, w jego nieszczęściu i je z tego wyciągnie. Ale żeby tak się działo, muszą być dobrzy nauczyciele. Nie tylko dobrze wykształceni, ale i mający tę właśnie ludzką godność i wrażliwość. Jednak nikt im niczego nie może narzucać. Dobry nauczyciel nie tylko zna metodykę nauczania, lecz także odpowiada za wychowanie. Dlatego tak ważne, by do tego zawodu szli ludzie, którzy chcą go wykonywać i którzy za swoją pracę będą dobrze wynagradzani. Nie będą gonić z jednej szkoły do drugiej i jeszcze na korepetycje, żeby dorobić. I będą o te swoje dzieci w szkole dbać, widzieć je jako ludzi, z ich problemami, rozterkami, radościami. Dlatego tak mi zależy, żeby szkoły w Polsce miały prawdziwą niezależność. Żadnej partii nie wolno wchodzić do szkoły. Dopiero dojrzały człowiek może sobie partię wybierać. Małe dzieci muszą być wychowywane w świadomości, że wszystkie są jednakowe. Muszą słyszeć: Bądź dobry, pomagaj, uśmiechaj się. I to wynosi się ze szkoły, w której nauczyciel jest nie tylko nauczycielem, urzędnikiem, lecz przede wszystkim człowiekiem.
Mówi Pani o roli nauczyciela. Dlatego Pani sama zdecydowała się na taką drogę zawodową?
Dorastając, nie interesowałam się ani pedagogiką, ani psychologią. Chciałam zostać archeologiem. I tak się złożyło, że po wojnie trafiłam do Egiptu. Oglądałam najpiękniejsze zabytki. Któregoś dnia zobaczyłam most na Nilu – i zamiast podziwiać to, co widzę, myślałam o naszym warszawskim Poniatoszczaku; dotarło do mnie, jak ważne w życiu jest wrócić do swojego gniazda. No, może nie każdy człowiek tego tak mocno potrzebuje, ale dla mnie to było najważniejsze. Wszystkie myśli tam szły, tam, gdzie się urodziłam, wychowywałam, i czułam, że jestem zobowiązana wrócić. Pomóc odbudować moje miasto po tym, co stało się w powstaniu i w czasie wojny. A odbudowywać to też wychowywać, uczyć. Przekazywać to, co musi być przekazane.
Zajęła się Pani dziećmi, którymi mało kto chce się zajmować, dziećmi w szkołach specjalnych. Znowu wybrała sobie Pani nie najłatwiejsze pole walki – żeby zostać przy terminologii wojskowej.
Ale te dzieci są wspaniałe. I mają ogromną siłę przyciągania. Bardziej niż inne nas potrzebują, często są bezradne, w dużo większym stopniu zależne od opiekunów czy nauczycieli. Kiedy pracowałam, były dużo mniejsze możliwości, dużo mniej też o różnych defektach i niepełnosprawnościach wiedzieliśmy, więc trudniej było pomagać. Wiele rzeczy robiło się instynktem, sercem, intuicją. Ale kiedy udawało się do nich dotrzeć, one rozkwitały. Proszę spojrzeć na sportowców na paraolimpiadach. To cudowna sprawa! Jakie to ważne, że ci ludzie mogą pokazywać swoje możliwości, ktoś ich docenia – jak oni się przez to rozwijają!
Przed powstaniem, w konspiracji, nosiła Pani wyroki śmierci zdrajcom i kolaborantom, potem walczyła Pani z bronią w ręku. A jednak potrafiła się Pani rzucić, by uratować na ulicy dwie niemieckie dziewczynki. Da się to pogodzić?
Ja potem myślałam, że chyba zwariowałam. Bo jak człowiek ma tyle lat, to nie bardzo rozumie, jak to jest. Z jednej strony widziałam potworny mord dokonany przez Niemców na Puławskiej, gdzie przez wiele godzin rozstrzeliwano zakładników. Przysięgłam sobie wtedy, że zapiszę się do plutonu, który będzie wykonywać egzekucje. Chciałam zabijać Niemców. A z drugiej – kiedy zobaczyłam, że tym dziewczynkom grozi śmierć, to rzuciłam się ratować. Jak to wytłumaczyć? Myślę, że każda kobieta ma to w sobie, że ratuje dzieci. U mnie to był odruch, a jednocześnie przecież byłam świadoma, że to niemieckie dzieci. Ale dla mnie każde dziecko, niezależnie od kraju, języka czy koloru skóry, jest przede wszystkim dzieckiem. I trzeba je chronić.
W Ukrainie też są dzieci. Wiele z nich teraz tu przyjeżdża. Znam pięcioletniego chłopczyka, który nie chce wyjść z pokoju, prosi tylko, żeby zasłonić okna, cały czas jest w nim lęk. Po wojnie dzieci, z którymi Pani pracowała, też były w traumie. Jak pomóc im wrócić do życia?
Czasem najlepsze są rozwiązania najprostsze. Zanim zaprowadzimy dziecko na terapię, dajmy mu psa albo kota. Kontakt ze zwierzętami potrafi zdziałać cuda. Dziecko patrzy, jak ten psiak się bawi, jak figluje, jak szuka z nim kontaktu, trąca go nosem, liże po buzi – to świetna forma terapii. Bo zwierzę wywołuje uśmiech. A po tym, co to dziecko musiało widzieć i czego nie może udźwignąć, uśmiech jest bardzo ważny. Może być pierwszym etapem wychodzenia z ciemności. Myśmy już w powstaniu widzieli, że śmiech to potężna broń. Pomaga też kontakt z przyrodą. Bo my, ludzie, jesteśmy częścią przyrody i ona nas może wyleczyć z wielu traum. Można razem z dzieckiem zasadzić nasionko, podlewać, czekać, aż wyrośnie. Niech zobaczy pączki na drzewie, wiewiórkę w parku. Bezpieczny i ciekawy świat. Ale nie polecam wyprawy do zoo. Dla mnie ogród zoologiczny jest miejscem zniewolenia.
Tylko przyroda? A co z ludźmi? Jak my powinniśmy się zachowywać?
O, dużo mamy do zrobienia! Bo leczy także ludzka dobroć i serdeczność. Pomaga kontakt z innymi dziećmi – nawet jeśli na początku to nasze będzie tylko obserwatorem, po jakimś czasie pojawi się w nim ciekawość, zwykła u dzieci chęć zabawy. Tylko nic na siłę. Cierpliwość jest ważna. A to, czego nie wolno, to budować nastroju grozy, nie można w rozmowie wracać do traumatycznych przeżyć. Nawet jeśli dorośli chcą o tym rozmawiać, niech pilnują, żeby dziecko nie słyszało. Nie można go tym dodatkowo obciążać, ono już i tak dużo dźwiga.
Prosta terapia.
Tak, często nie trzeba wielkiej wiedzy i specjalistów. Wola życia jest w każdym człowieku, musimy ją tylko na nowo przywołać.
Mówi Pani o tym, że zoo, do którego dzieci uwielbiają chodzić, to miejsce niewoli. No właśnie, słowem, które w książce często się pojawia, obok godności, jest wolność.
Nie ma godności bez wolności. Dlatego tyle razy w historii – i teraz, w Ukrainie – ludzie decydowali się i decydują raczej na śmierć niż niewolę. Myśmy w powstaniu walczyli o godność i o wolność. To był bunt młodych, myśmy przecież byli najmłodszym wojskiem alianckim.
W powstaniu walczyła Pani o wolność i godność, a potem, po wojnie, wiele razy w obronie tej godności głośno Pani krzyczała. Poczucie obowiązku? Nigdy nie można odpuścić?
Tak mnie kiedyś nauczono, tak mnie wychowano. Kiedy widzę, że ktoś słabszy potrzebuje pomocy, to działam. Co tu powiedzieć więcej?
Można powiedzieć na przykład: służyłam, walczyłam, całe życie pracowałam, spełniłam już swój obowiązek.
Jak ktoś mówi, że spełnił swój obowiązek, a ojczyzna jest w niewoli albo źle się w niej dzieje, to znaczy, że nic nie rozumie. Nawet kiedy jestem chora i kiedy mnie boli, nie umiem odpuścić, bo myślę, że to byłoby zdradą wobec moich wspaniałych kolegów i koleżanek, którzy wtedy w powstaniu polegli. Dlatego nie przestanę krzyczeć. Widzę, że dzieje się niesprawiedliwość czy krzywda słabszym, to krzyczę. Jeszcze mogę! Albo inaczej działam. My, młodzież z Szarych Szeregów, mieliśmy zadanie walczyć bez broni. Pisaliśmy hasła na murach przeciw okupantom. I ja sobie pomyślałam, że jak będzie trzeba, to i na budynku Sejmu też jeszcze potrafimy napisać coś, co da do myślenia.
Mówi Pani, że wojna pokazała, że kobiety są równe mężczyznom.
I nie ustąpię! Do ostatniego tchu będę to przypominać. W powstaniu dostałyśmy takie same prawa jak mężczyźni i niech nikt nie śmie nam ich odebrać, bo myśmy je wywalczyły krwią. Straszliwymi cierpieniami. I byłyśmy przy boku naszych chłopców, a nawet kiedy oni byli wykończeni, zmęczeni, my potrafiłyśmy ich podnieść. Miałyśmy na to swoje sposoby. Pamiętam, jak kiedyś koledzy po trzech dobach walki byli tak wyczerpani, że usypiali, stojąc. I dokąd ich tłukłam i szarpałam, to oni tylko jedno oko otwierali i mówili: „Pączek, odczep się!”. A jak którego pocałowałam w policzek i powiedziałam: „kochany”, to jakby elektryczność przez niego przeszła. To jest nasza broń kobieca.
Jeszcze dwa słowa o odwadze. Powiedziała mi Pani: „Jestem odważna, ale to nie jest moja zasługa, taka się urodziłam”. To takie proste?
Może nie do końca. Bo dużo od rodziców zależy. Sami muszą być odważni, to jedno. A drugie – nie mogą się nad dzieckiem trząść, muszą mu dać pewne pole wolności. Jak dziecko jest pod kloszem, to się potem będzie bało palec spod tego klosza wystawić. Pewnie, nieraz matka będzie sama umierać ze strachu o dziecko, ale musi mu dać sprawdzać swoje możliwości, próbować nowych rzeczy. Nie ograniczać wolności. Ja to dostałam. Ale w sumie tak – to nie moja zasługa.
Jest Pani z natury optymistką?
Tak, jestem. I jako optymistka wróżę Ukraińcom, że obronią swoją wolność. Nikt, żaden barbarzyńca im nie będzie narzucał swojej władzy i woli. Mają po tylu latach własny kraj, znają już smak wolności i nikt im jej nie odbierze.
Ja swoją służbę kończę 1 sierpnia, kiedy będzie już wybudowana izba pamięci. Wtedy będę miała prawo powiedzieć, że wykonałam zadanie, i przejść w stan spoczynku. I bardzo chciałabym potem mieć jeszcze czas, kiedy będę mogła nie z rozkazu, ale z potrzeby serca coś dla społeczeństwa zrobić. A mogę robić teraz tylko jedno: wołać. Przypominać. Zwracać uwagę na pewne sprawy. O jednej chcę tu powiedzieć, bo dotyczy przyszłości naszej Ziemi, czyli kwestii klimatu, i jednocześnie wychowania. Dzieci się bardzo boją, kiedy my mówimy o końcu świata, o tym, że nie będzie wody, że zatruta jest ziemia, że zanieczyszczone powietrze. Tak, wszyscy wiemy, jakie są zagrożenia, ale dzieci nie można straszyć, tylko motywować. Muszą wiedzieć, że mają zadanie. To od nich zależy, jak z tym światem będzie, mogą tę katastrofę zatrzymać. No właśnie, widzi pani, jestem optymistką – wierzę, że to zrobią.
(Fot. materiały prasowe)
Wanda Traczyk-Stawska (ur. 1927), żołnierz Armii Krajowej (ps. „Pączek”), psycholog, działaczka społeczna. Właśnie ukazała się książka „Błyskawica. Historia Wandy Traczyk-Stawskiej, żołnierza powstania warszawskiego”, Michała Wójcika, wyd. W.A.B.