Wyznawcy dawnych wierzeń Słowian od niedawna tworzą w Polsce oficjalnie zarejestrowany związek religijny. Jedna z nich, Jutrzenka, w szczerej rozmowie przybliża nam swoją drogę duchową. Opowiada, jak bliskość natury i mitologia słowiańska stały się fundamentem jej wiary oraz jakie wyzwania napotyka w polskim społeczeństwie. Jakie wartości przekazuje swoim dzieciom i jak jej przekonania wpływają na codzienne życie? Dowiedz się, co kryje się za rodzimowierstwem słowiańskim.
Rodzimowierstwo słowiańskie to religia etniczna wywodząca się z przedchrześcijańskich obrzędów Słowian, oparta na wielobóstwie. Dla rodzimowierców bogowie nie są abstrakcjami, lecz postaciami o konkretnych cechach, jak Swaróg – kowal świata – czy opiekuńcza Mokosz. Wyznawcy tej wiary nie tylko szanują naturę, lecz obserwują jej zmienność i cykle, widząc w nich odbicie sfery duchowej. Dla Jutrzenki, podobnie jak dla innych kontynuatorów dawnych tradycji, wierzenia przodków są czymś więcej niż historycznym odtwórstwem – to prawdziwie żywa duchowość.
Zacznijmy od tego, jak zaczęła się twoja droga do wiary rodzimowierczej. Co przyciągnęło cię do słowiańskiej duchowości i co sprawiło, że poczułaś więź z tą wiarą?
To jest pytanie, na które nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Zawsze czułam spokój, przebywając na łonie natury, a rodzimowierstwo to przecież wiara etniczna, związana z cyklami przyrody. Kluczowym momentem było jednak odkrycie książki Aleksandra Gieysztora, „Mitologia Słowian”, którą znalazłam kiedyś w biblioteczce mojego taty. To podstawowe opracowanie, po które sięga wiele osób na początku tej drogi. Ta książka otworzyła mi drzwi. Może nie dowiedziałam się wtedy jeszcze o rodzimowierstwie, ale mitologia słowiańska szybko skierowała mnie na ścieżkę poszukiwań.
W internecie natknęłam się na informacje o rodzimowierstwie słowiańskim i dowiedziałam się, że istnieją gromady. To było około pięć, sześć lat temu. Ta wiara bardzo szybko stała się częścią mojego życia, bo dla mnie jest to coś naturalnego. Rodzimowierstwo słowiańskie jest czymś, co nie sprzeciwia się naturze człowieka, a wręcz przeciwnie – jest cykliczne, jak sama przyroda, z którą po prostu jesteśmy związani.
Na początku roku Związek Wyznaniowych Rodzimowierców Polskich „RÓD” został wpisany do rejestru MSWiA. Starania o to trwały aż pięć lat. Jak oceniasz znaczenie tego kroku? Jakie nadzieje wiążesz z tym uznaniem w oczach państwa?
Uważam, że to krok kluczowy. Sama jestem członkinią Związku "RÓD", należę do Chramu Mir, konkretnie do Gniazda Mieleckiego, gdzie jestem radną, a mój mąż pełni funkcję starszego. Dbam o to, by nasza gromada dobrze prosperowała, i dla nas zarejestrowanie związku było ważne. Daje to nam wiele możliwości – od uzyskania dnia wolnego na nasze święta, po mniejsze obawy w codziennym funkcjonowaniu. Jako matka dwóch dziewczynek nie mogę powiedzieć, że wcześniej to, że jestem związana z rodzimowierstwem, nie wpływało na moje życie. W Polsce jest już kilka zarejestrowanych organizacji rodzimowierczych, na przykład Rodzimy Kościół Polski czy Rodzima Wiara. Jednak my byliśmy w gromadzie będącej dopiero w procesie rejestracji, co niosło ze sobą różne wyzwania.
Ludzie często zbyt pochopnie oceniają, czasem nawet określając nas jako sektę lub postrzegając na niższym poziomie pod względem wartości.
Teraz zyskaliśmy ochronę prawną, co pozwala większej liczbie osób spojrzeć na nas z większym dystansem. Wcześniej spotykaliśmy się czasem wręcz z nękaniem.
Jestem ciekaw, jak twoja rodzina i bliscy reagują na twoje zaangażowanie w rodzimowierstwo i nietypowy styl życia. Czy spotykasz się z akceptacją, czy musiałaś wypracować wzajemne zrozumienie?
Dla mnie ważne było, by nie iść drogą tradycyjną – nie chrzciłam moich dzieci tylko po to, by „ludzie nie gadali”, chcę bowiem zaspokajać ich potrzeby duchowe, a nie spełniać oczekiwania społeczne. Jeśli chodzi o moją rodzinę, muszę przyznać, że mój tata, który zawsze interesował się religioznawstwem, traktuje rzymskokatolicyzm jako tradycję, która silnie przenika się z wierzeniami rodzimymi. Moja mama, mimo że jest praktykującą katoliczką, pragnęła, abym wybrała ścieżkę dobrą dla mnie, która da mi szczęście. Moja mama jednak stanowi wyjątek – dalsza rodzina, jak ciocie i babcia, miały większy problem z moim wyborem, próbując przekonywać mamę, że powinna mnie „nawracać”. Nie oceniam ludzi przez pryzmat wyznania – każdy pisze swoją własną historię. Nauczyłam się też przymykać oko na niektóre komentarze. Niestety, najwięcej przykrości doświadczyłam w internecie, gdzie anonimowość daje ludziom poczucie bezkarności.
Nieprzyjemności zdarzały się też w życiu codziennym, na przykład w publicznym przedszkolu mojej córki. Kiedy odbywała się droga krzyżowa, moje dziecko miało wziąć w niej udział, mimo że nie uczęszczało na religię. Osoby zarządzające placówką wiedziały, że jesteśmy innego wyznania.
Zostałam postawiona przed wyborem: albo moja córka idzie na drogę krzyżową, albo nie ma dla niej opieki. To była placówka publiczna, a dzieci miały trzy i pół roku. Uważam to za absurdalne.
Droga krzyżowa, związana z cierpieniem i ukrzyżowaniem, to wartości, których nie chciałabym, aby moje dziecko poznawało i upamiętniało. Na szczęście miałam możliwość pozostania z córką w domu, ale wyobrażam sobie, co inne osoby z różnych wyznań, nie tylko rodzimowierstwa, mogą przeżywać w Polsce.
Niedawno powitałaś na świecie swoją drugą córeczkę. Czy planujesz wychowywać swoje dzieci w duchu rodzimowierstwa? Jakie wartości z tej wiary chciałabyś im przekazać?
Jestem teraz w okresie położniczym i czekam na rytualne oczyszczenie, by móc oficjalnie „wprowadzić” moją córeczkę w społeczeństwo. Jeśli chodzi o wychowywanie dzieci, staram się zachować ich wolność duchową. Jako dziecko czułam, że pewne kwestie zostały mi narzucone, więc teraz staram się nie ograniczać moich córek. Nie zabraniam starszej córce wejść do kręgu, gdy odbywa się obrzęd, ale jeśli chce pójść do kościoła z moją mamą – też nie mam nic przeciwko. Uważam, że jest jeszcze za mała, by wybrać swoją drogę duchową. Ja zaś pokazuję jej moje życie jako przykład, by miała wzorzec, który pozwoli jej świadomie wybrać ścieżkę. Na przykład celebrujemy Szczodre Gody zamiast Bożego Narodzenia, tłumaczę jej znaczenie dawnych słowiańskich rytuałów, takich jak składanie ofiar domowikowi, który chroni nasz dom.
Mieszkamy w lesie i mamy piec kaflowy, więc te obrzędy mogą być żywą częścią naszego życia. Moja córka nie mówi „święty Mikołaj”, tylko pyta, kiedy przyjdzie Weles.
Chcę jednak by podjęła decyzję świadomie, znała jej znaczenie i nie czuła się, jakby błądziła po omacku.
Na Instagramie masz kilkanaście tysięcy obserwatorów. Udzielasz się też na YouTubie. Jakie treści tworzysz?
Tworzę treści, które przybliżają rodzimowierstwo i tradycje słowiańskie. Opowiadam o mitologii słowiańskiej, demonologii, zwyczajach, które przetrwały w tradycji chrześcijańskiej, chociażby dwanaście potraw na Wigilię czy sianko pod obrusem. Pokazuję obrzędy rodzimowierców związane z cyklami natury, np. równonoce i przesilenia. Wplatam też w treści fragmenty swojego życia w zgodzie z naturą i pracy na gospodarstwie, z czym wielu ludziom rodzimowierstwo się kojarzy. Zajmuję się także ezoteryką, np. wróżeniem z wosku. To jest jak najbardziej nasze, rodzime.
Wspomniałaś wcześniej, że to właśnie w internecie spotkałaś się z największym niezrozumieniem i krytyką. Czy często spotykasz się z pozytywnym odbiorem?
Tak, zdecydowanie, pozytywny odbiór przeważa, ale wiadomo, jak to jest – jedno negatywne słowo potrafi przyćmić sto pozytywnych. Staram się jednak te negatywne komentarze przekształcać w coś pozytywnego. Próbuję udowodnić ludziom, że moja wiara nie „wymarła”, choć wiele osób właśnie to mi zarzuca. Rodzimowierstwo rzeczywiście mogło kiedyś przerwać ciągłość tradycji lub zawiera elementy rekonstrukcji historycznej, ale staramy się, jak tylko możemy, aby było ono jak najbliższe oryginalnym tradycjom. Mimo tego, pozytywnych reakcji jest naprawdę dużo. Ludzie zaczynają coraz bardziej doceniać to, jak przebywanie na łonie natury wpływa na nich samych.
Wydaje mi się, że to jest coś głęboko zakorzenionego w każdym człowieku. Zależy tylko od nas, czy chcemy to w sobie obudzić.
Razem z mężem tworzycie rękodzieło. Czy wiara rodzimowiercza inspiruje was do pracy? Jakie wartości wnosicie w swoje rzemiosło?
Staramy się, aby przedmioty, które tworzymy, miały oparcie w tradycji. Używamy historycznych technik, na przykład stosowania odpowiednich farb, które niegdyś były wykorzystywane do celów rytualnych. Mój mąż rzeźbi, zajmuje się głównie tworzeniem posążków bóstw, które nazywamy fetyszami – czyli figur, poprzez które bóstwo może na nas „spoglądać”, szczególnie w kontekście rytuałów. Tworzy większe i mniejsze figurki. Staramy się, aby nasze rękodzieło stało się również nośnikiem tradycji słowiańskiej i jej namacalnym wyrazem.
Czy w twojej codzienności kierujesz się zasadami wynikającymi bezpośrednio z wiary? Jakie są to wartości i jak przekładają się na twoje życie codzienne oraz rodzinne?
Mogę mówić za siebie, bo mam możliwość życia blisko natury – mieszkam na gospodarstwie w lesie, otoczona zwierzętami, co pozwala mi obcować z naturą na co dzień. Wiem, że wiele osób, mieszkających na przykład w blokach, nie ma takiej okazji, choć to oczywiście nie wyklucza możliwości duchowego kontaktu z naturą. Dla mnie moja wiara to coś, co mnie otacza. Obecność bogów czuję każdego dnia, w podmuchu wiatru, promieniach słońca na twarzy – wyznanie to opiera się bowiem na kulcie solarnym. To namacalne rzeczy, które istnieją i koegzystują ze mną. Natura, cykliczność pór roku – to wszystko jest integralną częścią życia, nie muszę tego specjalnie szukać. Widzę to w codziennych rytuałach, jak choćby w powitaniu słońca. Modlitwy, które praktykuję, nie są wyuczoną formułką, ale słowami płynącymi z serca.
Rodzimowierstwo to przede wszystkim szacunek – do natury, do zwierząt i do cykli życia. Nie chodzi o „ekożycie”, ale równowagę – dawanie i otrzymywanie.
Nie oznacza to, że na przykład jako rodzimowierczyni nie jem mięsa, chociaż wielu z nas faktycznie rezygnuje z niego. Staram się jednak zawsze mieć szacunek do zwierzęcia, które umarło, bym ja mogła się posilić.
Z tego, co udało mi się dowiedzieć, mity słowiańskie są dla was źródłem nauki i wzorców. Czy traktujesz je jako lekcje życiowe?
Mity są dla mnie przesłanką do zrozumienia niektórych kwestii, a także do obserwacji zachodzących zmian. Mity nie są zero-jedynkowe, są bardzo otwarte, szczególnie w kontekście Słowiańszczyzny. Na przykład mit o stworzeniu świata przedstawia różne wizje: czasem świat wykluwa się z jajka, innym razem istnieje wielkie, bezkresne niebo, a w łodzi pływają Weles i Perun, symbolizując nieodłączne siły, które ze sobą walczą, ale nie mogą istnieć bez siebie.
Mity są dla mnie także wskazówką do zrozumienia cykliczności życia i śmierci. Wydaje mi się, że dzięki nim bardziej doceniam życie i mniej boję się śmierci. W moim odczuciu mam pewną wiedzę o tym, co może po niej nastąpić. Mogę oczekiwać tego, co będzie, ale nie obawiam się, nawet jeśli miałoby to być po prostu zakończenie. W naszej wierze uznajemy reinkarnację i odradzanie się, co daje nadzieję oraz nowe spojrzenie na tę tematykę.
Właśnie miałem zapytać, jaki jest twój stosunek do życia po śmierci. Słyszałem, że w waszej tradycji dusza odradza się w kręgu rodzinnym.
Wiem, że to jest bardzo indywidualna kwestia, ale mamy pewne przesłanki co do tego, jak to może wyglądać. Rodzimowiercy uznają trójpodział świata. Składają się na niego stany związane z niebiosami, znane jako wyraj, oraz dwa inne stany: jawia, czyli nasza doczesna rzeczywistość, oraz nawia, czyli zaświaty, w których panem jest Weles. To tam nasi przodkowie spotykają się na zielonych pastwiskach.
W moim wyznaniu istnieje przeświadczenie, że dusza dzieli się na dwie części. Po śmierci jedna część trafia do nawi, gdzie może świętować z przodkami, a druga część się odradza. Te podziały są jednak różne, w zależności od źródeł. Niektórzy uznają więcej niż dwie części duszy. Jak mówi ludowe powiedzenie, bociany przynoszą dzieci, ponieważ są związane z wyrajem. Mawia się, że ptaki przylatujące na wiosnę przynoszą dusze. Tak to mniej więcej wygląda.
Biorąc pod uwagę aktualną porę roku, nie mogę nie zapytać cię, jakie znaczenie ma dla ciebie Święto Dziadów. Jakie obrzędy są z nim związane?
Dziady kiedyś obchodzono znacznie częściej. Obecnie rodzimowiercy koncentrują się na dwóch terminach: Dziadach jesiennych i wiosennych. W zależności od indywidualnych podejść, celebracja odbywa się czasem w nów, a czasem w pełnię. Można powiedzieć, że są tu pewne różnice, ale nie chciałabym ich nazywać sprzecznościami.
Podczas Dziadów jesiennych otwierają się bramy nawi, a zaczyna się ciemna pora, którą włada bóg Weles, pan podziemi. To święto jest niezwykle istotne, ponieważ daje nam możliwość spotkania się ze zmarłymi członkami naszego rodu. Tradycja ta zachowała się także w celebracjach katolickich. To zdecydowanie obrzęd skupiający się na kontakcie z duchami. Wiem, że różni ludzie mogą mieć różne podejścia do tego tematu. Niektórzy mogą unikać tego kontaktu, ale wydaje mi się, że robimy to nieświadomie. Idąc na groby, nawet jako osoby kiedyś nazywane katolikami, może nie mieliśmy pełnej świadomości, ale chcieliśmy spotkać się z naszymi przodkami. Tak samo rodzimowiercy celebrują ten czas, aby skupić się na pamięci rodu, co jest dla nas niezwykle ważne. Ciągłość rodu jest bowiem fundamentalna.
W naszej gromadzie staramy się wyeliminować jak najwięcej elementów, które mogą nas oddzielić od przodków. Dlatego pozbywamy się srebra, ostrych narzędzi, a w potrawach nie używamy soli. Zapraszamy ich, nie chcemy ich odstraszać.
Sam obrzęd również składa się z biesiadnej części, gdzie przodkowie zasiadają z nami. Dlatego staramy się na przykład nie wstawać głośno od stołu ani nie wylewać niczego przez okno, aby przypadkiem nie oblać duszy nieumyślnie wodą.
Na koniec chciałbym zapytać cię o to, jaką rolę pełnią obrzędy rodzimowiercze. Czy jednoczą społeczność?
Tak, jak najbardziej. Rodzimowiercy są podzieleni na gromady, które stanowią mniejsze grupy osób wspólnie świętujących dane obrzędy. Unikamy, szczerze mówiąc, większych zgromadzeń, chociaż nie mogę nie wspomnieć o święcie Nocy Kupały – to jest takie jarmarczne święto, podczas którego często gromadzi się wiele osób. W tym kontekście warto wymienić także inne święto – Stado. Te święta są bardzo otwarte na większą liczbę uczestników, ale zwykłe obrzędy rodzimowiercze koncentrują się na jedności gromady, czyli danej grupy rodzimowierców. Traktujemy się nawzajem jak rodzinę.
Członkowie stają w kręgu, co jest dla nas bardzo intymnym momentem, ponieważ spotykamy się z bogami. Rozmawiamy z nimi, dzielimy się naszymi prośbami i tym, co mamy w sercu. Staramy się, aby każda osoba stojąca w kręgu nie burzyła tego miru i spokoju, który w nim panuje. Sam obrzęd ma celebracyjną funkcję, w której zwracamy się do bogów i składamy różne ofiary. Nie są to dzieci (śmiech). Zazwyczaj są to ofiary związane z konkretnym bóstwem i jego archetypem. Na przykład, dla bogini Mokosz, matki ziemi, często składamy mleko i jajka jako symbole płodności oraz pszenicę jako symbol życia.