Filmy o czarownicach to już w zasadzie mikrogatunek. Odradzająca się w popkulturze postać wiedźmy sprawiła, że nie oglądamy ich już tak jak kiedyś, poruszając się tylko w skojarzeniach tożsamych dla horroru. Bo jest w nich dużo więcej mocy i odwagi niż strachu. I nie oszukujmy się – nikt tak organicznie i intuicyjnie nie odczyta filmów o czarownicach jak kobiety. Dlatego specjalnie na Halloween przygotowałyśmy dla was zestawienie pięciu tytułów, które magicznie wrastają także w nurt feminizmu. Uwaga – najlepiej obejrzeć je w babskim gronie.
Moda na okultyzm, meme magic i popastrologia dziś mieszają się zarówno w mediach społecznościowych, jak i w sztuce z rosnącą w siłę figurą czarownicy i wiedźmy. I o ile wiedźma to ta, która wie – biegnąca z wilkami, patrząca w księżyc, słuchająca natury i pracująca z umysłem, to czarownica, nieco spłaszczona popkulturowo, jest idealną bohaterką fantazji reżyserek i reżyserów. Co więcej, coraz częściej się z nią utożsamiamy, chociaż nie mamy o niej za dużo wiedzy. Świadczy o tym chociażby instagramowy trend na palenie kadzideł, wymachiwanie białą szałwią i rozkładanie kart do użytej już na platformie miliony razy piosenki Lany del Rey „Season of the Witch”. A gdyby tak czarownicę odczarować i zdjąć z niej tę śmieszną sukienkę banałów? Język filmu jest tym idealnym do przystępnego opowiadania o feministycznej mocy i wielowarstwowości tej postaci. Jeśli będziecie miały ochotę zgłębić kulturowo ten wątek, warto trochę poczytać – chociażby świetny zbiór esejów Mony Chollet „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”, w której autorka pokazuje, jak figura czarownicy z narzędzia do wykluczenia kobiet zmieniła się w narzędzie do walki z patriarchatem. Tymczasem dziś zróbcie sobie babski seans filmowy, który będzie nieco lżejszym pierwszym rozdziałem tej arcyciekawej feministycznej baśni o magii.
„The Love Witch” („Czarownica miłości”), reż. Anna Biller
(Fot. materiały prasowe Anna Biller Productions)
Nie ma chyba bardziej cukierkowego, a jednocześnie inteligentnego hołdu złożonego prawdziwym czy samozwańczym czarownicom. Bo „Love Witch” była lub będzie każda z nas. Obojętnie, czy googlujemy w sieci miłosne zaklęcia dla rozrywki, czy na poważnie, i ile razy rytualnie paliłyśmy pamiątki po poprzednim związku. Reżyserka Anna Biller, odwołując się do estetyki kina lat 60., powołuje do życia kalifornijską wiedźmę Elaine (świetna Samantha Robinson). Na początku bohaterka może wydawać się naiwną laleczką z porcelany, ale wkrótce okazuje się, że słodka buzia to tylko przykrywka dla zaradnej i pewnej siebie neo femme fatale mordującej kochanków w dekoracjach okultystycznego teatrzyku. Bo „Love Witch” to nie tylko feministyczna opowieść o płci, seksualności i związkach, ale także soft horror i komedia z elementami absurdu. A przede wszystkim – także dzięki hipnotyzującym zdjęciom Davida Mullena – to stylowy „cukierek albo psikus”. Z tym że z mocnym popkulturowym nadzieniem.
„Legend of Witches”, reż. Malcolm Leigh
(Fot. materiały prasowe British Film Institute)
Ze stylizacji retro wchodzimy w prawdziwe retro, czyli oryginalny film dokumentalny z 1970 roku opowiadający o praktykowaniu czarów w latach 60. Sugestywna, ezoteryczna narracja prowadzi nas przez nocne rytuały, kult wicca i brutalne obrzędy. Jesteśmy w ciężkim i mrocznym otoczeniu Notting Hill, poznajemy postaci tajemnicznych Alexa i Maxine Sanders. To oni wprowadzają nas w sekrety inicjacji w sabacie, rytualnego wróżenia, rzucania „zaklęcia śmierci” i mrożącej krew w żyłach intymności czarnej mszy. Film Malcolma Leigha bada także ukryte pogańskie dziedzictwo Wielkiej Brytanii i jego ciągły wpływ na współczesność. Ten kontrkulturowy dokument uderzy was surowością, a w zremasterowanym cyfrowo wydaniu można go obejrzeć między innymi na Apple TV i na stronie Brytyjskiego Instytutu Filmowego.
„Suspiria”, reż. Luca Guadagnino
(Fot. materiały prasowe Amazon Studios)
Hitowy amerykańsko-włoski horror to tak naprawdę remake genialnych „Odgłosów” z 1977 roku autorstwa Dario Argento. Za nową wersję historii odpowiada Luca Guadagnino, który do udziału w filmie zaprosił Dakotę Johnson, Tildę Swinton i Mię Goth. Akcja dzieje się w berlińskiej szkole tańca nowoczesnego Heleny Markos, do której przybywa Amerykanka Susie Bannion. Dziewczyna świetnie przechodzi przesłuchanie i zostaje przyjęta na miejsce poprzedniczki – Patricii, która (tu brak zaskoczenia) w ostatnich dniach zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. W ten sposób zaczyna się historia, w której widz musi być gotowy na dyskusję o pierwotnym matriarchacie, jego powiązaniach z okultyzmem, cierpieniem, szaleństwem. W międzyczasie widz nabiera podejrzliwości w stosunku do reżysera i – tak jak krytycy – zadaje pytanie: czy naprawdę mamy tu do czynienia z feministycznym manifestem? Luca Guadagnino, jak mówił w wywiadach, chciał w „Suspirii” pokazać „ostrą wersję kobiecego artystycznego doświadczenia”. Tymczasem matrony, czarownice mają tu moc zadawania bólu, a reszta musi zebrać w sobie siły, by zawalczyć z horrorem w teledyskowym kotle, jaki zafundował nam reżyser. Warto obejrzeć i „Odgłosy”, i „Suspirię”, żeby wyśledzić niuanse dialogu tych dwóch obrazów o organicznej kobiecości i zderzyć je z wieloma bardzo ciekawymi recenzjami. Jedną z najlepszych, bo eksponujących wątek czarownic i patriarchatu, jest ta, która ukazała się w „The Washington Post”. Jej autorka, Sonia Rao, przytacza w niej słowa Michaela O'Sullivana. „Istnieje również niepokojący, choć niezamierzony nurt mizoginii, którego uosobieniem jest nie tylko motyw czarów (przejaw męskiego strachu przed władzą kobiet, jeśli w ogóle taki istniał), ale także częsta w filmie nagość i brutalne uprzedmiotowienie kobiecych ciał. Dwie sceny przedstawiają postacie kobiece groteskowo wykrzywiane przez siły nadprzyrodzone. Istnieje cienka granica pomiędzy oskarżaniem męskiego spojrzenia, jak twierdzi Guadagnino, a rozkoszowaniem się nim” – czytamy.
„The Witches” („Wiedźmy”), reż. Nicolas Roeg
(Fot. materiały prasowe Warner Bros.)
Lata 90. to absolutny złoty wiek dla czarownic na wielkim ekranie. A wśród nich jest jednocześnie boska i diaboliczna Anjelica Houston obsadzona w filmie „The Witches” w roli Panny Evy Ernst, Jej Wysokość Wiedźmy. Estyma nie jest tu przesadzona – Houston dała motywowi czarownicy totalnie arystokratyczny sznyt. Posągowa sylwetka, perfekcyjna fryzura, stylowe gesty i charyzma spowodowały, że aktorka stała się jedną z ikonicznych czarownic w całym panopticum filmowych wiedźm. A jednak cały obraz nie do końca spodobał się widzom w momencie premiery. Szkoda, ponieważ wyprodukowana przez Jima Hensona adaptacja od samego początku była tak klasyczna i archaiczna, że… naprawdę szlachetnie się starzeje. Trochę jak „Baśnie braci Grimm”. Film opowiada o chłopcu zamienionym w mysz przez nienawidzące dzieci czarownice. Mimo że to kino uznawane za familijne, to humor Roalda Dahla, autora powieści, na podstawie której nakręcono „The Witches”, będzie jednak w pełni czytelny tylko dla dorosłych…
„Czarnoksiężnik z Krainy Oz”, reż. Victor Fleming
Kadr z filmu „Czarnoksiężnik z Krainy Oz” (Fot. materiały prasowe MGM)
Naszą magiczną piątkę zamyka klasyk z historii kina, film leżący u podstaw masowej wyobraźni Amerykanów, ale także będący narzędziownikiem i zbiorem motywów niemal każdego wielkiego reżysera. Świetnie wyjaśnia to film dokumentalny „Lynch Oz”, pokazany w tym roku w ramach festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Dlaczego historia Dorotki z Kansas stała się obsesją Lyncha? I jak na jego bohaterki wpłynęła zapominana często postać Czarownicy, która jest tak samo istotną postacią jak sama Dorotka? Być może jest jej alter ego, a sama Kraina Oz jednocześnie mówi o naszej kobiecości jako utopia i antyutopia. I na pewno mówi więcej niż przestraszony i ukryty za kurtyną tego świata Czarnoksiężnik-reżyser. Znaczące jest to, że męskie postaci Krainy Oz, mimo że wspaniałe, skupiają w sobie deficyty (Tchórzliwy Lew, Cynowy Drwal, Profesor Marvel). Trzeba się pewnie do tego dokopać w ciągu wielu seansów, ale warto czekać na olśnienie – to Zła Czarownica z Zachodu jest tu bohaterką, która prowadzi nas do kobiecej podświadomości.