1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Pozytywnej furii nie da się zatrzymać” – przekonuje Alicja Wysocka-Świtała

„Pozytywnej furii nie da się zatrzymać” – przekonuje Alicja Wysocka-Świtała

Alicja Wysocka-Świtała (Fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Wyborcza.pl)
Alicja Wysocka-Świtała (Fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Wyborcza.pl)
Często bałam się zabrać głos na forum, żeby nie powiedzieć jakiejś oczywistości, po czym ktoś inny wygłaszał to samo z absolutnie kamienną twarzą, niczym dekret – wspomina Alicja Wysocka-Świtała. Jej „Pozytywną furię” powinna przeczytać każda kobieta, która chce od życia więcej.

Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 5/2025.

Pozytywna furia to moja dobra koleżanka. Czasem jest moim jedynym drogowskazem na tej drodze bez jasnych reguł. Bo chyba obie zgodzimy się, że kiedy kobieta wspina się na jakąś górę – jak mówisz, na swoje własne Kilimandżaro – to idzie trochę po omacku.

Pozytywna furia ma swoje źródło w złości i fajnie, kiedy dajemy sobie przestrzeń na to, żeby wybrzmiała. Co nie jest łatwe, bo kobiety są uczone tego, by uklepywać swoją złość, ściskać ją w żołądku, siedząc grzecznie na spotkaniach biznesowych czy rodzinnych. Wiadomo, lider wyrażający gniew jest sprawczy i silny, natomiast liderka, która zaczyna dawać upust swojemu niezadowoleniu, jest zbyt emocjonalna albo ma focha.

Pozytywna furia bierze się z niezgody na to, że jesteśmy obsadzane w podrzędnych rolach i na drugorzędnych stanowiskach. A jeśli już są one pierwszorzędne, to zwykle nie takie, jakie chciałybyśmy pełnić czy zajmować, czyli wprawdzie stoimy na czele kancelarii prawnej, ale to rodzina naciskała na tę ścieżkę kariery.

Pozytywna furia czasami przybiera formę wściekłości, ale częściej jest drażniącym szmerem gdzieś w tle, uwierającym uczuciem niezadowolenia, związanym z przegapieniem jakichś szans lub rezygnacją z nich pod wpływem innych. Zdarza się przecież, że słyszymy, i to od całkiem bliskich osób, że coś jest dla nas nieosiągalne, że mierzymy za wysoko, że powinnyśmy spuścić z tonu. I powiem ci, że ja na tej kontrze do świata, na przekorze wyrażającej się w słowach: „A dlaczego by jednak nie spróbować?” w sumie zbudowałam więcej niż na przyjemnym, takim trochę pastelowym i bezkolizyjnym płynięciu z prądem. Bo czym innym jest zachowywanie wewnętrznego spokoju, a czym innym zaciskanie pięści i zagryzanie zębów, kiedy ktoś rzuca ci: „Coś dzisiaj jesteśmy nie w humorku?”.

Odnalazłam się w bardzo wielu aspektach, o których piszesz, a ponieważ opierasz się nie tylko na doświadczeniu z branży reklamowej i prowadzenia własnej firmy, ale też na badaniach – przypuszczam, że dotykają nie tylko mnie. Weźmy choćby to, że sukces nadal nie jest łączony z kobietami. Że my same widzimy siebie raczej w rolach pomocniczych, wspierających. Już w szkole wolałam być zastępczynią niż przewodniczącą klasy.

„Żebym tylko nie była na świeczniku”, prawda? Bo po pierwsze, ja się do tego nie nadaję, a po drugie, nie chcę, by inni pomyśleli, że chciałabym właśnie taką wiodącą rolę odgrywać. Dlatego że wtedy okażę się zbyt ambitna. A zbyt ambitne dziewczyny są postrzegane jako tupeciary. Takie, które chcą coś zagarnąć dla siebie, którym wiecznie mało – właściwie nie wiadomo dlaczego.

Wolimy zawczasu wycofać się z wyścigu czy konkursu, zrezygnować z rywalizacji, by nie postrzegano nas jako te, które się szarpią, upraszają o coś. „Rywalizacja” jest dziś dla kobiet tak samo trudnym słowem, jak w latach 90. „sukces”. Sportowa jest jeszcze okej, ale wszelka inna ma słabą prasę. Dlatego bardzo mi zależy, by ją odczarować. Pokazać, że może być oparta na zasadach fair play. To nic złego przyznać się, że jeśli czegoś chcemy, a siłą rzeczy może dostać to tylko jedna osoba, to fajnie, gdybym była nią ja. Nie dlatego, że chcę, by koleżanka przegrała, ale skoro przygotowywałam się nocami i zrobiłam mnóstwo świetnych projektów, to logiczne, że chcę wygrać.

Musimy sprawdzać się także w takich sytuacjach, trochę ścierać się z rzeczywistością, bo inaczej w tych wszystkich miejscach, do których chcemy dojść, po prostu nas nie będzie. Dlatego tak ważne jest, by czasami wyznaczać sobie dalekosiężne, naprawdę „przeskalowane” cele, które dla otoczenia mogą być niewygodne do zaakceptowania czy nawet przesadne: „Jak to, przecież ty zawsze byłaś taka cicha i uprzejma, a teraz chcesz zarządzać ludźmi?”. Warto to robić z dwóch powodów: nawet dojście do połowy tej drogi będzie już bardzo dużym osiągnięciem, a cele zawsze można korygować lub zmieniać. Nie bójmy się marzyć o domu nad morzem – może ostatecznie skończymy z chatką pod lasem, ale taką, z której będziemy naprawdę zadowolone.

A jednak dyscyplinuje się nas za przejawianie zawodowych ambicji, choćby tym odwiecznym „zachowuj się jak dama”, cokolwiek to zresztą miałoby znaczyć. Lepiej siedzieć cicho i czekać, aż poznają się na naszej wartości?

„Przecież wszyscy widzą, jak dobrze sobie radzę, że jestem ekspertką w swojej dziedzinie, na pewno sami mnie o to poproszą”. Otóż nikt nie poprosi! Kobiety zbierają bardzo dużo certyfikatów i dyplomów, mają ich naprawdę pełne szuflady, a potem jak dochodzi do starcia z rzeczywistością, do wyboru prezesa czy prezeski, to przypada im rola zastępczyni, p.o. albo wice. Tylko że wicedyrektor często robi więcej operacyjnie niż sam dyrektor – a na pewno nie pracuje mniej – podczas gdy zarówno stanowisko, jak i wynagrodzenie są efektywnie niższe.

Właśnie, my pracy się nie boimy. Boimy się tego, co o nas pomyślą.

To, co inni pomyślą, jest dla nas wręcz kluczowe. Nie jesteśmy wzmacniane w podejściu: „No to pomyślą. I co z tego?”.

Piszesz, że inny powód tego, że rezygnujemy z rywalizacji, jest taki, że jesteśmy mniej optymistyczne wobec ewentualnej wygranej, ale też gorzej przeżywamy przegraną.

My się o nią zwyczajnie obwiniamy. „Mogłam się lepiej przygotować, mogłam ładniej powiedzieć wierszyk”. „Oczekiwano ode mnie pewnych rzeczy, a ja ich nie dowiozłam. Gdybym się przygotowała, toby się udało”. Strata jest dla nas bardzo bolesna i, jak wynika z wielu badań na różnych grupach wiekowych, antycypujemy ją znacznie częściej niż mężczyźni. W związku z tym ostrożnie podchodzimy do wszelkiego rodzaju konkursów czy plebiscytów. Mężczyźni są w tych kwestiach bardziej optymistyczni. Zakładają, że jak się nie powiedzie, to się nie powiedzie, że to jest bardziej o konkursie niż o nich. A kiedy już zajmują jakieś kierownicze stanowisko i okazuje się, że podjęli błędną decyzję, to nie zakładają, że to dowodzi tego, że są słabymi liderami. Nie ekstrapolują tego na ocenę całych siebie. A my tak.

Czytaj więcej: „Nie czekaj w poczekalni życia – czas upłynie, zestarzejemy się, ale czy nagle staniemy się bardziej gotowe na wyzwania?”. Fragment książki „Pozytywna furia” Alicji Wysockiej-Świtały

Kolejna rzecz, w której się bardzo odnajduję: my nie chcemy robić problemu. „Tak, poproszę o kawę, ale tylko jeśli nie odciągam cię od pracy”.

Ja też to w sobie przepracowuję i to pomimo tego, że rodzice byli zawsze wspierający i dopingujący. Bo jednocześnie oczywiste było dla mnie, że jako kobieta „mam się zachowywać”, „trzymać fason”, nie pozwalać sobie na pewne zachowania na forum, zwłaszcza wobec starszych i bardziej doświadczonych. Kilka pierwszych zawodowych lat postępowałam zgodnie z zasadą: „To ja poczekam, na razie nic nie umiem”. Poczekam z kawką, poczekam z awansem, nie ma sprawy. Naturalnie, jak masz dwa czy trzy lata doświadczenia w zawodzie, jak ja miałam, to nie wchodzisz razem z drzwiami i nie uczysz dyrektora kreatywnego, który ma za sobą 20 lat w tej branży, jak się robi reklamy. Ale jest cała przestrzeń pomiędzy byciem uzurpatorką a cichą myszką. Możesz powiedzieć, że chcesz się nauczyć tego, czego on od ciebie oczekuje, i poprosić, by doprecyzował, co ma na myśli, kiedy mówi o „bardziej niestandardowych pomysłach”. Ja w takiej sytuacji nie dopytywałam, bo było mi głupio i nie chciałam wyjść na bezczelną. My w Polsce w ogóle nie egzekwujemy mentoringu, dlatego praktycznie go nie ma, i to w bardzo wielu dziedzinach. Chociaż muszę podkreślić, że ten mentoring można realizować na różne sposoby. Mój dyrektor kreatywny wysłał mnie na staż do Nowego Jorku, który zmienił moje podejście do komunikacji i ukierunkował bardziej w stronę strategii niż reklamy, i jestem mu za to naprawdę wdzięczna.

Powiedzmy jeszcze o „podwójnym związaniu”, czyli o pewnym paradoksie, który polega na tym, że kobiety z jednej strony zachęca się, by robiły karierę, były silne i sięgały gwiazd, a z drugiej – im większą zyskują władzę, tym bardziej się je hamuje.

To działa trochę jak podwójne zaprzeczenie. Społeczeństwo oczekuje, by kobiety były siłaczkami – stąd się biorą choćby bardzo opresyjne mity o kobiecym multitaskingu – ale kiedy przychodzi do rozdawania zaszczytów i stanowisk, to się okazuje, że jednak wystarczająco silne nie jesteśmy. I najlepiej by było, byśmy zostały na pozycjach wspierających – trzymały halabardę z tyłu. A właściwie bardziej miotłę niż halabardę – żeby regularnie sprzątać cały ten bałagan. I to bardzo łatwo jest sprawdzić, choćby oglądając zdjęcia z rozdania nagród branżowych, otwarć nowych siedzib czy innych ważnych uroczystości. Ile jest na nich kobiet? Ta dysproporcja zawsze mnie poraża. Czy naprawdę zabrakło kandydatek, które ubiegałyby się o te stanowiska?

Pisaliśmy kiedyś w „Zwierciadle”, że w momencie, w którym wybucha kryzys, na pierwszy plan wypycha się kobiety. A kiedy wszystko już poogarniają i posprzątają, na gotowe przychodzi męski lider. „Pani już podziękujemy”…

„Pan prezes domknie temat”. Zauważ, jak często na zebraniach czy spotkaniach biznesowych dochodzi do sytuacji, w której jakiś mężczyzna lub mężczyźni klamrują rozmowę. Czyli w sposób światły – i w punktach – podsumowują to, co zostało przez nas powiedziane, tak jakby miało to coś systematyzować i wyznaczać kierunek. Tymczasem zazwyczaj przekaz jest jeden: kobiety nie są w stanie wypowiedzieć się w sposób spójny i klarowny, potrzeba im mentora, który to wszystko zbierze w całość. Samozwańczy mentorzy głoszą prawdy już dawno objawione, w rodzaju: „Niebo jest niebieskie” albo „Życie to droga”, ale mówią to pewnym siebie tonem i z miną, jakby objaśniali tajemnice wszechświata.

Tymczasem jak same mamy coś powiedzieć, to myślimy: „Nie, to chyba zbyt banalne” albo „Nie, to chyba już wszyscy wiedzą”. Nawet nie wiesz, jak często bałam się zabrać głos na forum, żeby nie powiedzieć jakiejś oczywistości, po czym ktoś inny wygłaszał to samo z absolutnie kamienną twarzą, niczym dekret.

Ze swojego doświadczenia, ale nie tylko, znam też taki mechanizm, że kiedy kobieta zgłasza jakąś nieprawidłowość, na przykład problem z konkretnym pracownikiem, jest zwykle tą, która robi aferę. Kiedy wobec tego się wycofuje, a problem nabrzmiewa, wszyscy mają do niej pretensje: „Czemu nic nie mówiłaś?”

I to ty najwięcej za to zapłacisz. My, kobiety, mamy tendencję do wysłuchiwania, ale też doszukiwania się usprawiedliwień, dlaczego ktoś nie mógł czegoś zrobić. Chcemy być odbierane jako wyrozumiałe i współczujące, tylko że w konsekwencji to my wykonujemy pracę za tę osobę.

W końcu kładzie nam się do głów, że najważniejsze są relacje.

Zgadzam się, tylko nie za wszelką cenę. Jeśli ktoś się nie wywiązuje z umowy, to wasza relacja i tak jest już nadszarpnięta. Bo szacunek do ciebie jest zachwiany. Myślę, że liderki, kobiety stojące na czele działów, zespołów, ale i całych firm, zbyt często chcą zamortyzować fakt, że są czyimiś przełożonymi. Czyli jeśli władza, to podana na podusi, żeby nikomu nie było przykro. Sama się na tym łapię: odrywam się od zadania, jeśli ktoś mnie nagle o coś pyta, a potem ciężko mi z powrotem wrócić do tematu i w efekcie się frustruję.

Myślę, że wiele liderek blokuje to, że kiedyś obiecały: „W razie jakiegoś problemu, jestem dla was”.

Tak, ale jestem dla was na przykład w czwartki albo codziennie od 11 do 13. Im dłużej będziemy pozwalać, by błędnie rozumiana empatia była wiodącą cechą, która nas określa jako liderki, tym dłużej będziemy się wściekać i z niczym nie wyrabiać. Tylko to trzeba wyartykułować już na początku. Kiedy przyzwyczaimy zespół do pewnych standardów, a potem zaczynamy je zmieniać, powodujemy chaos i jesteśmy odbierane jako niespójne. Dlatego warto próbować zawczasu, obejmując dane stanowisko, jasno określać zasady i wymagania, a potem ich przestrzegać. Transparentnie też do samej siebie – jeśli obiecałam, że będę między tą 11 a 13, to jestem dostępna.

Czytaj więcej: Syndrom oszusta – częsty problem osób z niską samooceną

Trudne to wszystko. Tym bardziej że, jak piszesz, od kobiet oczekuje się najwyższych standardów, bez jednoczesnego wspierania ich w rolach menedżerskich.

Jeden z doświadczonych szefów dużej firmy, kiedy żaliłam się mu na to, że ktoś źle zareagował na moją decyzję, a jeszcze ktoś inny chce odejść, powiedział: „Ala, jeżeli firma splajtuje, to będzie tylko i wyłącznie twoja i Karola wina. Nikt nie będzie mówił o tych 120 razach, kiedy kogoś tuliłaś, byłaś dla niego wyrozumiała czy kiedy wycofywałaś się z trudnych decyzji, które były fair, ale nie były przyjemne”. I pomyślałam sobie: „Ma rację.

To my odpowiadamy za to, by ten statek płynął. I jeśli chcemy z tego tytułu mieć takie korzyści, jak choćby niezależność czy poczucie wpływu – a bardziej nam na nich zależy niż na przykład na spokoju czy przewidywalności – to musimy liczyć się z tym, że ktoś będzie niezadowolony, a ktoś inny nas źle oceni”.

Tylko dlaczego musimy się tego uczyć na własnych błędach?

No właśnie, czy musimy? Ja tych błędów popełniłam sporo. Większości nie żałuję, bo czegoś mnie nauczyły, ale jednego tak.

Uważam, że zawczasu powinnam siąść i od deski do deski przestudiować kilka książek o finansach. Mniej skupiać się na kreacji, idei i miękkim HR-ze, więcej na tych nudnych, twardych podstawach. Bo nawet najpiękniejszy i najnowocześniejszy budynek nie powstanie bez solidnych fundamentów. Nie trzeba kończyć SGH-u, by założyć własną firmę, ale warto poznać podstawowe zasady finansów i rentowności spółki. Tę lekcję odrobiliśmy.

Janinę Duszejko, bohaterkę książki „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olgi Tokarczuk, też niesie pozytywna furia. Mówi: „Nie ma wątpliwości, że z Gniewu bierze się wszelka mądrość, ponieważ Gniew jest w stanie przekroczyć wszelkie granice”. Ale zaraz potem: „Gniew zawsze zostawia po sobie wiele pustego miejsca, w które natychmiast, jak powódź, wlewa się smutek i płynie wielką rzeką, bez początku i końca”.

Bardzo ważne jest, żeby ten smutek też dojrzeć, dać mu wybrzmieć.

On jest o niezgodzie, niedocenieniu, o osamotnieniu, o braku wsparcia, o ciężarze odpowiedzialności za innych. To też są koszty bycia liderką.

Tak, to czasem wygląda jak krajobraz po burzy… Oczywiście dobrze by było, by pozytywna furia nie była jak kataklizm, który zostawia po sobie zgliszcza. Lepiej dawać jej upust, kiedy się pojawia, zamiast ją tłumić i na przykład wybuchać przy dziecku czy cierpieć na różne psychosomatyczne dolegliwości. Bo gniew, złość czy furia to trudne i bolesne emocje. Łatwiej, kiedy od dziecka uczy się nas radzić sobie z nimi.

Poza tym, nie oszukujmy się, jakiekolwiek wysunięcie się na frontalne pozycje – bo równie dobrze możemy mówić o zawalczeniu w urzędzie gminy o własny lokal czy otworzenie salonu kosmetycznego – wiąże się z kosztami. I to wielorakimi. Od dzikiego zmęczenia, przez niezadowolenie tych, którzy nie widzieli nas w tej roli i dla których jest ona niewygodna, po łączenie kilku życiowych ról jednocześnie. One są, trzeba o nich mówić, ale ja osobiście największe koszty ponoszę wtedy, kiedy rezygnuję z czegoś, na czym bardzo mi zależało. Do pozostałych kosztów chyba się już przyzwyczaiłam, mam też duże wsparcie mojego męża w tej codziennej żonglerce zadaniami.

Podczas niedawnego szkolenia Instytutu Zamenhofa, w którym uczestniczyłyśmy jako redakcja, usłyszałam, że dezinformacja ze względu na płeć, zawstydzanie nas, hejt są po to, by wycofać kobiety z uczestniczenia w życiu publicznym. Jak więc nie dać się zniechęcić?

Na przykład ciągle o tym mówić. Głośno poruszać tematy wyrównywania szans, parytetów, ale też luki płacowej, elastycznego czasu pracy itp. I fajnie byłoby o tym mówić w połączeniu z pewnymi narzędziami czy szkoleniami, żeby pomiędzy nami, kobietami, które już siedzą na kierowniczych stołkach, i tymi, które przyglądają się im ze swoich miejsc, nie tworzyć fosy nie do przejścia. Bardzo potrzebujemy kobiecego mentoringu, nielukrowanych historii, które są nie tylko opowieścią o sukcesie, ale też o porażkach. Potrzebujemy też myślenia, że jeśli pomożemy innej kobiecie, to wcale nie zabierzemy sobie. Wprost przeciwnie, razem urośniemy w siłę.

Na koniec cytat z ciebie: „Pozytywnej furii nie da się zatrzymać. Przenika ona różne obszary naszego życia. Nie wyraża się w niezgodzie dla samej niezgody. Rozumiem ją jako pozwolenie sobie samej na próbowanie, ale i na rezygnację z utartej ścieżki”.

Myślę, że pozytywna furia jest w moim systemie operacyjnym, w moim DNA, wreszcie dopuściłam ją do głosu. Nie jest moją intencją budzić w każdej dziewczynie wściekłość, mówić jej: „Na pewno jesteś z czegoś niezadowolona”, ale chciałabym, żeby kobiety częściej zadawały sobie pytanie: „Czy w moim życiu na pewno jest wszystko okej?”, „Czy nie odpuściłam walki o coś, o czym marzyłam?”.

Zamień pokorę w przekorę – zachęcasz.

Pokora, dobrze rozumiana, to bardzo cenna cecha, zgadzam się z powiedzeniem, że pycha zawsze kroczy przed upadkiem. Ale czym innym jest pokora, a czym innym ugrzecznienie. Natomiast przekora biorąca się z przekonania: „Chyba mnie nie doszacowaliście” potrafi być ogromnie stymulująca. Sprawia, że zadajemy sobie jeszcze inne pytanie: „A co by było, gdybym jednak o to powalczyła?”.

Fot. materiały prasowe Fot. materiały prasowe

Alicja Wysocka-Świtała, od 20 lat zajmuje się komunikacją, od kilkunastu zarządza z mężem agencją Clue PR działającą w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, zdobywającą międzynarodowe nagrody. Ukończyła dziennikarstwo, studiowała amerykanistykę, jest współautorką raportów społecznych mających na celu wyrównanie szans między płciami. Zasiada w jury międzynarodowych konkursów PR. Jest mamą 10-letniego Stasia. „Pozytywna furia” jest jej książkowym debiutem.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze