Miłość pełna namiętności, komedie z błyskotliwym dowcipem i dramaty, które na długo zapadają w pamięć – tak smakuje włoskie kino. Tytuły z Italii zachwycają pasją, humorem i bezpretensjonalną szczerością. Chcesz przypomnieć sobie najlepsze włoskie filmy? A może planujesz nadrobić zaległości? Wybrałam 7 dzieł, których nie może zabraknąć na twojej liście.
Włoskie kino to nieustanny teatr emocji, gdzie codzienność jest jednocześnie dramatem i komedią, a bohaterowie z łatwością przechodzą od gorzkich rozczarowań do gestów, które potrafią rozładować napięcie w sekundę. Nie ma tu miejsca na udawanie czy poprawność – wszystko jest w 100% autentyczne – od miłości po kłótnię, od wzniosłych monologów po sarkastyczne riposty.
I choć tempo życia we włoskich filmach potrafi przypominać jazdę na skuterze przez wąskie, kręte uliczki, to każdy kadr ma w sobie swój niepowtarzalny rytm i magię. Gdzie znaleźć te najlepsze? Wybór nie jest prosty, bo włoskie kino to kalejdoskop stylów, gatunków i historii, które na przestrzeni dekad zmieniały się wraz z duchem kraju.
Włoskie kino współczesne potrafi zaskakiwać – raz bawi do łez, innym razem serwuje historię opartą na faktach albo melancholijny portret egzystencji. W moim subiektywnym zestawieniu znalazły się więc zarówno inteligentne komedie, jak i wywołujące łzy dramaty. Wspólny mianownik? Włoski temperament, bezkompromisowa szczerość i fabularna odwaga. I to, że idealnie sprawdzają się na letni wieczór – najlepiej spędzony w towarzystwie dobrej pizzy.
Jeśli nie wiesz, od czego zacząć przygodę z włoskim kinem, inteligentna komedia „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” będzie idealnym wyborem.
Jeden wieczór, grupa przyjaciół, kolacja przy świecach i niepozorna gra towarzyska: każdy kładzie telefon na stole i czyta na głos wszystkie wiadomości oraz odbiera rozmowy na głośniku. Co może pójść nie tak? Okazuje się, że wszystko, bowiem na jaw wychodzą długo skrywane sekrety i drobne tajemnice, a cała impreza wymyka się spod kontroli szybciej, (o nie!) niż tiramisu znika z talerza.
Choć fabuła filmu Paolo Genovese nie należy do skomplikowanych, to jest mistrzowskim pokazem suspensu, ironii i analizy relacji.
„La grande bellezza” to film o najwspanialszym z miast – Rzymie. Ale nie tym z przewodnika z Koloseum, fontanną di Trevi i selfii w cieniu historii. Paolo Sorrentino pokazuje Rzym rozleniwiony, zblazowany, rozświetlony światłami imprez, w których nikt już nie tańczy z radości, tylko z przyzwyczajenia. Serwuje portret miasta i człowieka, który osiągnął wszystko i... dokładnie nic z tego nie wynika.
La grande bellezza to film, który mruga do widza. Piękny aż do przesady, melancholijny, ale nie patetyczne. Śmiało można go określić duchowym kuzynem „Słodkiego życia” Felliniego – tylko że w epoce social mediów, duchowego wypalenia i estetycznej nadprodukcji.
Moja rada – jeśli zamierzasz obejrzeć „La grande bellezza”, niech cię nie zniechęci tempo – pozornie powolne i chwilami medytacyjne. Na seans zarezerwuj sobie cały wieczór i przygotuj się, że w jego trakcie mogą pojawić się pytania, na które wcale nie chcesz odpowiadać. A może „La grande bellezza” po prostu oczaruje cię swoją formą – i w sumie to też będzie OK.
Dla kobiet – uosobienie grzechu, dla mężczyzn – chodzące marzenie. Dla dojrzewającego chłopaka – mit, obsesja, pierwsza lekcja życia (i wstydu). „Malèna” Giuseppe Tornatore to opowieść o kobiecej sile i niezależności, które w małym sycylijskim miasteczku wywołuje falę zazdrości, pożądania i plotek.
W tytułową bohaterkę wciela się Monica Bellucci i to już powinno zachęcić do obejrzenia tego filmu. Drążąc jednak głębiej „Malèna” zasługuje na obecność w zestawieniu najlepszych włoskich filmów, bo to nie tylko opowieść o dojrzewaniu młodego chłopaka. To obraz społeczeństwa, które nie potrafi pogodzić się z pięknem i tajemniczą aurą kobiety. „Malèna” hipnotyzuje zarówno urodą bohaterki, jak i tym, jak głęboko porusza i zostaje w pamięci na długo po zakończeniu seansu.
Nie jest tajemnicą, że włosi kochają komedie. Filmy, które bawią do łez to wręcz ich narodowa tradycja, której korzenie sięgają złotej ery kina neorealistycznego i słynnych mistrzów gatunku, takich jak Dino Risi („Il Sorpasso”), Mario Monicelli („Arabska Noc”, „Moi znajomi”) czy Ettore Scola („Rodzina”). To właśnie dzięki nim włoska komedia zdobyła serca widzów na całym świecie, łącząc błyskotliwy humor z obserwacją społeczną i czułością dla ludzkich słabości.
„Żona czy mąż?” nie może równać się z tymi legendami, jednak jest bezsprzecznie jednym z najlepszych współczesnych przedstawicieli gatunku. Film trzyma fason, zachwyca błyskotliwymi dialogami i sytuacjami, które potrafią rozbawić nawet największego smutasa. Jednocześnie muszę podkreślić, że „Żona czy mąż?” to nie jest kino dla krytyków festiwalowych – raczej dla tych, którzy cenią sobie inteligentną rozrywkę z pazurem.
A o czym jest sam film? To historia pary, która wskutek medycznego eksperymentu zamienia się ciałami (albo tak im się tylko wydaje).
Gdyby włosi kręcili westerny to byłyby one właśnie w stylu „Dogmana”. Ten firm to opowieść o spokojnym psim fryzjerze, który żyje w cieniu brutalnego osiłka, aż w końcu pęka.
Matteo Garrone w tym obrazie serwuje kino mroczne, ale niepozbawione ironii – bo jak tu nie docenić absurdu, w którym człowiek kąpie pudle za grosze, a potem z zimną krwią planuje zemstę, jakby był bohaterem „Ojca chrzestnego”? „Dogman” to film o upokorzeniu, zemście i tym, jak łatwo przeoczyć, że w najspokojniejszych ludziach może drzemać wilk. Trzyma w napięciu, zostaje w głowie i raczej nie poprawia humoru, ale kto powiedział, że dobre włoskie kino zawsze musi mieć happy end.
Najlepsze włoskie filmy to nie tylko dobre komedie czy wzruszające dramaty rodzinne, ale i opowieści o mafii. Od lat budzą one fascynację i trzymają w napięciu widzów na całym świecie. Właśnie takim obrazem jest „Il traditore” Marco Bellocchio – kino brutalne, inteligentne i zaskakująco refleksyjne, które nie oszukuje i zmusza do myślenia.
Film opowiada historię Tommasa Buscetty – pierwszego ważnego członka sycylijskiej mafii, który zdecydował się przełamać milczenie i współpracować z wymiarem sprawiedliwości. Bellocchio pokazuje mafijny świat nie jako czarno-białą sagę, lecz pełen niuansów i sprzeczności dramat, gdzie lojalność miesza się ze zdradą, a władza jest równie krucha co życie.
We Włoszech o mafii mówi się nie tylko śmiertelnie poważnie. Film „Mafia zabija tylko latem” udowadnia, że nawet najpoważniejsze tematy można opowiedzieć z humorem, lekkością i błyskotliwością, nie tracąc przy tym szacunku do rzeczywistości.
Obraz Pierfrancesco Dilibert to niecodzienna opowieść o Sycylii i cieniu mafii, który od lat kładzie się na codziennym życiu mieszkańców słonecznej wyspy. W „Mafia zabija tylko latem" dramat przeplata się z komedią, a całośc przypomina, że walka o normalność potrafi być równie zabawna, co poruszająca. W filmie popularnego Pifa, nie brakuje więc ironii, rodzinnych historii i urokliwych absurdów, które są tak włoskie, że aż bolą ze śmiechu.
To kino z pazurem, które nie boi się zadawać trudnych pytań, a jednocześnie zostawia widza z szerokim uśmiechem i refleksją na długo po seansie. Jeśli chcesz zobaczyć, jak żart i powaga mogą iść ręka w rękę – „Mafia zabija tylko latem” będzie idealnym wyborem.
Przygotowywanie zestawień filmowych ma to do siebie, że nigdy nie da się w nich zmieścić wszystkiego, co warto zobaczyć – szczególnie gdy mówimy o kinie z Półwyspu Apenińskiego. Pisząc więc o najlepszych włoskich filmach, nie mogę pominąć klasyków, które na zawsze wpisały się w historię kinematografii.
Jeśli więc po obejrzeniu powyższych 8 propozycji nadal będzie ci mało włoskiego kina, koniecznie obejrzyj:
- „Złodzieje rowerów” – poruszająca historia ojca i syna w powojennym Rzymie, gdzie skradziony rower staje się symbolem godności i przetrwania.
- „Rzym, miasto otwarte” – surowy, autentyczny obraz życia pod niemiecką okupacją, który zrewolucjonizował kino swoją szczerością i emocjonalną siłą.
- „Dawno temu w Ameryce” – melancholijny gangsterski epos o przyjaźni, zdradzie i cenie marzeń w brutalnym świecie amerykańskiego snu.
- „La Dolce Vita” – ironiczna i gorzka pocztówka z Rzymu lat 60., w której Fellini rozlicza się ze światem mediów.
A na deser, choć z zupełnie innej beczki, jest pełen ciepła i nadziei „Życie jest piękne” – film, który udowadnia, że nawet w najtrudniejszych chwilach można znaleźć światło i humor. To jeden z najlepszych filmów z lat 90., który zachwyca nie tylko historią, ale i zapadającymi w pamięć cytatami. To kino, które się nie starzeje.