Pamiętasz swoje życie z czasu, kiedy Neo wybrał czerwoną pigułkę? Wiesz, na czym polega przewijanie kasety? Zapach twojego dzieciństwa to popcorn z garnka? Uwaga! Ten ranking przeniesie cię w czasie. Przypomnę najlepsze filmy lat 90. i spróbuję wyjaśnić, skąd bierze się ich fenomen. Wskakuj do DeLoreana nostalgii – czas poczuć magię kina.
Lata 90. to dekada, w której kino było trochę jak pizza hawajska – dla niektórych kontrowersyjne, ale trudno odmówić mu charakteru. Z jednej strony brutalny „Fight Club” i „Pulp Fiction”, z drugiej – box office’em rządziły komedie romantyczne. Każdy chciał być albo jak Tyler Durden, albo jak Julia Roberts z „Pretty Woman” (ewentualnie jedno i drugie, zależnie od dnia tygodnia).
Kino tamtych lat charakteryzowały dobre dialogi, wyraziste postacie i soundtracki, których uczyłam się na pamięć szybciej niż tabliczki mnożenia. A o czym się opowiadało? O wszystkim, co człowiekowi chodziło po głowie po zmroku – o tożsamości (a raczej jej braku), lękach przed przyszłością, problemach społecznych, samotności w tłumie, buncie, miłości, śmierci i… dinozaurach.
Lata 90. miały obsesję na punkcie bohatera, który nie wie, kim jest – od Neo w „Matrixie” po narratora „Fight Clubu”. Ważną cechą kina tamtych lat była także technologia, która powoli wkraczała na salony, ale zamiast fascynować – niepokoiła. Filmy sci-fi nie opowiadały już o kosmitach i laserach, ale o świecie, w którym maszyny mogą nas kontrolować, a nasza wartość zależy od kodu genetycznego („Gattaca”, „Matrix”, „12 małp”).
Lata 90. dały nam niezliczoną liczbę niezapomnianych tytułów: od przebojów kina akcji, przez bezczelne komedie, aż po artystyczne arcydzieła, które do dziś się cytuje, analizuje i oczywiście... nadal z przyjemnością ogląda. Selekcja zaledwie kilku najlepszych filmów z tej dekady to nie tyle wyzwanie, co akt czystej odwagi – zwłaszcza gdy trzeba wybierać między „Apollo 13” a „Pulp Fiction” albo zdecydować, czy „Pretty Woman” przebija „Titanica”. A jednak – choć serce pękło kilka razy, a lista zmieniała się szybciej niż fryzury w „Przyjaciołach” – udało się. Oto subiektywny, różnorodny i tworzony w napięciu ranking najlepszych filmów lat 90.
Jeśli kiedykolwiek pomyślałeś, że bycie gangsterem to łatwa robota – Martin Scorsese szybko wyprowadzi cię z błędu. Przemoc? Jest. Styl? Jest. Ray Liotta, De Niro i Pesci rozmawiający o spaghetti i brutalnie łamiący zasady mafijnej etykiety? Jak najbardziej!
Dwie kobiety, jeden Ford Thunderbird i zero chęci powrotu do nudnej codzienności. Ten film nie opowiada o typowej „babskiej wyprawie” – to manifest wolności, z dodatkiem młodego Brada Pitta (dla niektórych: główna atrakcja). Pokazuje, że kobieca solidarność potrafi przebić wszystkie granice – dosłownie.
W 1993 roku Spielberg rzucił widzów na kolana, pokazując im prehistoryczne bestie, które wyglądały jak żywe. Dzięki genialnej mieszance animatroniki, CGI i kultowej muzyki Johna Williamsa – „Jurassic Park” stał się nie tylko przełomem technologicznym, ale i emocjonalną kolejką górską. Nagle okazało się, że niedomknięty płot to wystarczający powód, by park rozrywki zamienił się w teren polowania na ludzi. To film, który do dziś trzyma w napięciu i nie daje spokoju – nawet jeśli wiesz, kiedy z krzaków wyskoczy raptor.
„Życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co ci się trafi” – mówi Forrest, a ja z każdą sceną przekonuję się, jak prawdziwe są to słowa. To historia prostolinijnego człowieka, który przez przypadek staje się świadkiem i uczestnikiem najważniejszych wydarzeń XX wieku – od wojny w Wietnamie po narodziny Apple’a. Film bawi, wzrusza i zaskakuje życiową mądrością, choć główny bohater sam raczej by nie powiedział, że ją posiada. Klasyk, który potrafi rozczulić, rozbawić i... zmotywować do biegania.
Mufasa, Skaza, Hakuna Matata – czyli wszystko, co ukształtowało emocjonalną stabilność (lub jej brak) pokolenia lat 90. Kto płakał przy „Circle of Life”, ten wie, że animacja potrafi być poważniejsza niż niejeden dramat sądowy. Plus: władza przekazana za pomocą ryku? To dopiero monarchia.
Film, który zrewolucjonizował kino, dialogi i... fryzury. Quentin Tarantino zmieszał przemoc z popkulturą, ketchup z filozofią i wyszło z tego arcydzieło, które dało nowe życie walizkom, cheeseburgerom i tanecznym scenom z twistem. Nikt tak nie rozmawiał o niczym jak ci bohaterowie – i to jest ich największy urok.
„Co jest w pudełku?!” – krzyknęło pół świata w finale tego mrocznego thrillera. David Fincher stworzył duszną, brudną atmosferę, gdzie każda scena jest jak ukłucie lęku. Detektywi Pitt i Freeman kontra grzechy główne – czyli przypowieść o moralności, która nie daje spać. Dosłownie.
Z pozoru to tylko więzienna historia, ale w rękach Franka Darabonta stała się uniwersalną opowieścią o nadziei, wolności i sile ludzkiego ducha. Andy Dufresne – bankier z misją i kamienną twarzą – przez lata udowadnia, że cierpliwość naprawdę popłaca. A Morgan Freeman, w roli narratora i przyjaciela, snuje tę historię głosem, który porusza do łez.
Statek tonie, ale miłość Jacka i Rose nie zatonęła nigdy. Chociaż dziś wiele osób twierdzi, że było jeszcze miejsce na tej desce, film jest niezaprzeczalnie genialny. James Cameron połączył epicki romans z katastrofą tak skutecznie, że wszyscy przez miesiąc nucili „My Heart Will Go On” i sprawdzali, ile kosztuje bilet do Kanady statkiem.
Spielberg znów w formie: brutalnie realistyczne sceny z Normandii sprawiły, że kino wojenne już nigdy nie było takie samo. W „Szeregowcu” widz nie oglądał wojny – on ją przeżywał. Epickie widowisko o człowieczeństwie, poświęceniu i sile małych gestów w obliczu największego koszmaru.
Czerwona czy niebieska? W 1999 roku wybieraliśmy pigułki, zakładaliśmy skórzane płaszcze i zaczynaliśmy wątpić w rzeczywistość. Wachowscy odpalili rewolucję technologiczną, filozoficzną i modową – a Keanu Reeves stał się Mesjaszem nowego tysiąclecia. Zasłużenie.
Ona – gwiazda wielkiego ekranu. On – właściciel księgarni z lekkim problemem społecznym (i włosami jakby zmoczyły się podczas deszczu). Ich spotkanie to przypadek. Romans? Nieunikniony. A dialogi? Złoto. „Notting Hill” to esencja brytyjskiej komedii romantycznej: zabawna, ciepła, z nutą absurdu i kultowym wyznaniem miłości w tle. Bo kto z nas nie chciałby usłyszeć: „Jestem zwykłą dziewczyną, stojącą przed chłopakiem…”?
Za idealnym przedmieściem kryje się coś więcej niż tylko starannie przystrzyżony trawnik – jest tam również niepokój, tęsknota i puste marzenia. Sam Mendes stworzył film, który rozbija amerykański sen na kawałki, jednocześnie ukazując jego piękno i tragizm. Zamiast cukierkowej perfekcji – zaskakująca brutalność, która zostaje w głowie długo po napisach końcowych. A to wszystko do dźwięków krążącego w powietrzu foliowego worka, który stał się jednym z najbardziej pamiętnych obrazów tej dekady.