Kiedy sukcesy stają się przeszłością i brakuje sił do pracy, która już nie cieszy, można zaprzeczać faktom i wściekać się, narażając na frustrację. Albo poddać się i doświadczyć starzenia jako nieuniknionej tragedii. Ale można też zbudować nowe moce i umiejętności. Publicysta i naukowiec Arthur C. Brooks doradza wybór trzeciej opcji, która wymaga przyjęcia jednak nowego sposobu myślenia.
Artykuł pochodzi z miesięcznika „Sens” 1/2025.
Niezależnie od tego, czym się zajmujesz zawodowo, zmierzysz się z uniwersalnym wzorcem schyłku i rozczarowania. I przyjdzie on znacznie szybciej, niż myślisz. Jeśli nie żyjesz według przepisu Jamesa Deana: „Żyj szybko, umieraj młodo i bądź pięknym nieboszczykiem”, nie masz wyjścia, poznasz słodko-gorzki smak pracy w drugiej połowie życia. Nie wygląda to różowo – można pomyśleć, zagłębiając się w lekturę książki „Odkrywanie nowej mocy. W poszukiwaniu spełnienia, harmonii i celu w drugim rozdziale życia”. Warto jednak się nie poddawać, do czego zachęca chociażby nietuzinkowa osoba autora. Arthur C. Brooks napisał wiele bestsellerowych książek, jest wykładowcą na Uniwersytecie Harvarda, a od czterech lat ma poczytną rubrykę na temat szczęścia w miesięczniku „The Atlantic”. Jest też naukowcem. Pracował jako zawodowy muzyk (waltornista), co nie przeszkodziło mu zostać akademickim ekonomistą na pełny etat. Uzyskał też tytuł magistra filozofii i doktora w dziedzinie polityki publicznej oraz pracował jako analityk badań operacji wojskowych. Bogatym doświadczeniem życiowym podzielił się w książce, która jest zapisem jego refleksji osobistych, popartych wynikami badań naukowych, ale także świadectwem aktywnych duchowych poszukiwań.
Amerykański specjalista zauważa, że dla większości ludzi schyłek pracy i życia w ogóle to nie tylko niechciana niespodzianka, to także wielka zagadka. Twarde są w tym wszystkim dane: w każdym wysoko wykwalifikowanym zawodzie niechybny koniec zbliża się gdzieś pomiędzy momentem przed czterdziestką a czasem po pięćdziesiątce. „Przykro mi, wiem, że to zabolało” – pisze Brooks i wyjaśnia, że stoją za tym zmiany struktury mózgu, a dokładniej zmniejszająca się wydajność kory przedczołowej. Im jesteśmy starsi, trudniej nam się skoncentrować i zapamiętywać – zwłaszcza fakty. Cierpią też szybka analiza i myślenie twórcze, a przy wykonywaniu zadań, z którymi wcześniej można było szybko się uporać, pojawia się zmęczenie.
Założeniem ludzi, którzy w pierwszej połowie życia starali się kumulować pieniądze, władzę oraz prestiż, jest to, by w wieku dojrzałym, kiedy przychodzi zmęczenie, nie musieć już zarabiać. Wtedy można już odpocząć, ciesząc się wspomnieniem chwały i dawnej użyteczności. Można by pomyśleć, że to całkiem niezły plan, ale tak nie jest, bo badania dowodzą, że na emeryturze najbardziej cierpią właśnie jego wykonawcy. Bo zainwestowali mnóstwo w swoją doskonałość i w wysiłki, żeby wspiąć się na szczyt, a kiedy z niego spadają – czują się nieistotni. I to jest agonia – jak twierdzi Brooks.
Okazuje się, że istoty ludzkie nie są zaprogramowane, aby cieszyć się osiągnięciem długo po nim. Satysfakcja z sukcesu trwa tylko chwilę. Nie potrafimy się zatrzymać, aby się nią cieszyć, bo wydaje nam się, że jeśli się zatrzymamy, wypadniemy z kołowrotka. Więc biegniemy i biegniemy, licząc na to, że następny sukces, większy niż poprzedni, da nam wreszcie trwałą satysfakcję, taką, jakiej pragniemy. Im szybciej zorientujemy się, że to pułapka, tym lepiej.
W lepszym położeniu w drugiej połowie życia znajdują się pracownicy, którzy nie mieli zbyt wysokich ambicji albo niczym Budda utrzymywali niski poziom przywiązania do zawodowego prestiżu.
Arthur C. Brooks pisze, że nad pracą, kiedy młodość za nami, często ciąży podwójna klątwa: potrzebujemy większego sukcesu, aby uniknąć niezadowolenia, tymczasem nasze zdolności, aby choć dorównać temu poprzedniemu, słabną. Wpadamy w błędne koło: przerażeni schyłkiem, niezadowoleni ze zwycięstw pojawiających się coraz rzadziej, nakręceni na sukcesy, które w coraz większym stopniu są sprawą przeszłości. Co dalej? Można zaprzeczać faktom i wściekać się, narażając na frustrację. Można poddać się i doświadczyć starzenia jako nieuniknionej tragedii. Ale można zbudować nowe moce i umiejętności.
Autor książki doradza wybór trzeciej opcji, która wymaga jednak przyjęcia nowego sposobu myślenia. Najpierw warto zdać sobie sprawę, że w dojrzałym wieku coś tracimy, ale też coś zyskujemy. Naukowcy dowiedli, że mamy na przykład większy zasób słów i świetnie radzimy sobie w poszerzaniu słownictwa i rozumieniu gramatyki. Z wiekiem stajemy się też lepsi w łączeniu i wykorzystywaniu złożonych konceptów, czyli trudniej nam zostać autorem wynalazku, ale łatwiej posługiwać się pojęciami, które znamy, i wyjaśniać je innym. Zdolności, które pojawiają się w perspektywie lat, sprzyjają niektórym zawodom. Na przykład matematycy teoretycy dość szybko odnoszą sukcesy, ale i wcześnie schodzą ze sceny, gdy tymczasem specjaliści od matematyki stosowanej (którzy używają jej do rozwiązywania problemów w biznesie) później osiągają maksimum swoich umiejętności, ponieważ łączą i stosują pojęcia już znane. Z czego to wynika? Z dwóch rodzajów inteligencji, które dominują w różnych etapach życia. To odkrycie brytyjskiego psychologa Raymonda Cattella, które – według Brooksa – zdejmuje klątwę schyłku kariery.
Pierwszy rodzaj inteligencji nazwano płynną. Wiąże się ona z rozumowaniem, myśleniem elastycznym i rozwiązywaniem problemów – z bystrością umysłu i zdolnościami potrzebnymi do nauk ścisłych. Duże zasoby inteligencji płynnej mają zwykle innowatorzy, a zanika ona gwałtownie między trzydziestką a czterdziestką.
Z kolei inteligencja skrystalizowana, opierająca się na zasobach zgromadzonej wiedzy, ma tendencję do wzrostu wraz z wiekiem w 40., 50. i 60. latach życia i nie zanika do późnego wieku, jeśli w ogóle.
Zatem jeśli nasza kariera wymaga tego drugiego rodzaju inteligencji, jej schyłek wcale nie musi nadejść. Możemy też przeorganizować swoje życie zawodowe tak, aby się na niej opierało. A jeśli potrafimy płynnie przechodzić z jednego typu inteligencji do drugiego, cóż... Wtedy – jak twierdzi autor książki – nasza aktywność zawodowa będzie trwać i trwać, podobnie jak w przypadku wielu profesorów uniwersyteckich, którzy do końca swoich dni nie dowiedzieli się, co to nieśpieszne życie emeryta.
Idea, aby zająć się nauczaniem w późniejszym życiu, to temat, który można znaleźć w księgach mądrości od Wschodu do Zachodu. Czyli w drugiej połowie życia nie chodzi o to, żeby szukać pracy dla osób w podeszłym wieku, tylko by zebrać swoją wiedzę i doświadczenie, żeby na przykład uczyć młodszych. Arthur C. Brooks zauważa: „W ostatnich latach firmy z sektora technologicznego, zdominowane przez młodych, doświadczają skandali i tracą w oczach opinii publicznej. Podczas gdy niedawno cieszyły się szacunkiem jako przyszłość kapitalizmu, dziś ludzie często oceniają ich produkty jako szkodliwe, a ich liderów jako dziecinnych i samolubnych.
Starsi kierownicy z innych branż tylko kręcą głowami na myśl o oczywistych błędach, które popełniają młodzi przedsiębiorcy z IT. Czego więc potrzebują ci ważniacy? Starszych osób w zespołach produktowych, starszych osób w marketingu i starszych osób w zarządach. Potrzebują nie tylko wystrzałowych pomysłów, lecz także faktycznej wiedzy, która przychodzi wyłącznie przez lata twardej szkoły życiowych kuksańców”.
Jesienią życia nie tylko możemy nauczać tego, co robiliśmy w pierwszej połowie. Niektórzy odnajdują swoje powołanie później, kiedy zorientują się, że już od jakiegoś czasu idą w złym kierunku. Publicysta przywołuje przykład znajomego robotnika budowlanego, który odnalazł swoją pasję po zakończeniu modnej edukacji w naukach ścisłych. I swój: „Byłem całkowicie przekonany, że moim powołaniem jest muzyka, dopóki nie wyrwano mi jej z objęć i nie musiałem poszukać gdzieś indziej, znajdując je w świecie nauk społecznych. Nieważne, jak znajdziesz swoją pasję, szukaj jej z płonącą pochodnią”.
Brooks przestrzega, żeby nie przywiązywać się do sukcesu i być gotowym do zmiany tak, jak zmieniają się nasze zdolności: „Nawet jeśli twój prestiż spadnie, pochyl się w stronę zmian. Pamiętaj, że każda zmiana okoliczności to szansa, aby się uczyć, wzrastać i tworzyć wartość”. I gorąco apeluje, żeby nie przegapić szansy, która pojawia się w późniejszym życiu. Wzywa: „Wejdź na swoją drugą krzywą. Naucz się korzystać ze swojej mądrości”. Żeby to się udało, należy przeskoczyć z tego, co nagradza inteligencję płynną, w to, co karmi inteligencję skrystalizowaną. Haczyk tkwi w tym, że trudno to pierwsze zostawić. Czerwona lampka powinna nam się zapalić, kiedy zauważamy, że cięższa praca nie działa, a my nie potrafimy odpuścić. W tym momencie przed zmianą powstrzymują nas trzy siły: uzależnienie od pracy i sukcesu, przywiązanie do nagród materialnych oraz strach przed schyłkiem życia.
Uzależnienie od pracy bywa ukryte i wypierane. Osoby wyrabiające miażdżące ilości nadgodzin często mówią, że nie mają innego wyjścia, jeśli chcą wykonać swoje zadania odpowiednio dobrze – pisze Arthur C. Brooks, zaznaczając, że tego nie kupuje. Pracoholicy wierzą, że muszą utrzymać to tempo, aby zachować astronomiczną produktywność. Bodźcem do dalszego biegu najpierw są nagrody za nią, a potem strach przez pozostaniem w tyle.
W tym starym trybie nie sposób przeskoczyć na drugą krzywą. Możemy nie zdawać sobie sprawy ze swojego uzależnienia, podobnie z tego, że nie o pracę tu chodzi, ale o sukces. Jeśli zamęczamy się, pracując dla pieniędzy, władzy i prestiżu, ponieważ to są powody do uznania, aplauzu i komplementów, trudno nam odpuścić. Bo praca, jak wszystkie uzależniacze, od kokainy po media społecznościowe, stymuluje związaną z układem nagrody dopaminę. Dlaczego? Dla niektórych dreszcz sukcesu, choć chwilowy, blokuje szarość „zwyczajnego” życia.
W drugim rozdziale naszej egzystencji przychodzi czas, żeby poważnie się zastanowić, czy chcemy być wyjątkowi, czy szczęśliwi, czy chcemy nadal pędzić (choć i tak już niewiele dogonimy), czy jednak postanowić coś zmienić.
Brooks pisze, że kiedy utożsamiamy się z pracą, samouprzedmiotowiamy się, stajemy się postaciami z kartonu. A kiedy pojawia się zawodowy schyłek – pozostajemy sami i wyschnięci. Kochamy obraz siebie jako kogoś odnoszącego sukcesy, a nie siebie samego w prawdziwym życiu, którego – jak się okazuje – tak naprawdę nie mamy.
U korzeni samouprzedmiotowienia leży kwestia dumy, której kuzynem jest strach. U uzależnionych od sukcesu jest to strach przed porażką. Na ironię – w tym przypadku mniej motywuje możliwość wygranej i zdobycia czegoś wartościowego, a bardziej lęk przed ewentualną klapą. Te same cechy osobowości napędzają perfekcjonizm.
Według badań perfekcjoniści sądzą, że są zdolni osiągnąć więcej niż inni, i tak często jest. To wypadające na ich korzyść porównanie z innymi daje im chwilowy haj, jednak myśl o pozostaniu w tyle powoduje powracające uczucie paniki. Bo kiedy „lepszy” jest istotą tożsamości, porażka jest nie do pomyślenia, bo wyklucza siebie ze swojego uprzedmiotowionego ja. To trochę jak śmierć.
Ściśle powiązane z uzależnieniem od sukcesu jest też społeczne porównywanie, bo mrozi w miejscu z myślami o tym, co inni sądzą, jeśli nie robimy efektownej kariery. W tych okolicznościach zerwanie bliskiego związku z pracą jest jak spojrzenie w otchłań pustki – niemożności poczucia się znowu dobrze już nigdy.
Arthur C. Brooks uważa, że nie ruszymy ze starych mocy do nowych, dopóki nie sięgniemy do czegoś przeciwnego do dumy – czyli do pokory. Wiąże się to z podjęciem świadomej decyzji bycia szczęśliwym, jednocześnie z byciem gotowym stać się trochę mniej wyjątkowym w kwestiach materialnych czy prestiżowych. Jeśli pojawi się w nas wewnętrzna zgoda na to, będzie to tożsame z zaprzestaniem uprzedmiotawiania siebie.
Brooks piesze, że od młodości był indofilem – lubił hinduskie jedzenie, kulturę, muzykę, a z czasem skłonił się ku duchowości tego regionu świata. Odkrył etap życia zwany wanaprastha, co pochodzi od dwóch słów z sanskrytu, które oznaczają „odchodzić” i „do lasu”. To czas, w którym celowo zaczynamy wycofywać się z zawodowych obowiązków, poświęcając się duchowej i głębokiej mądrości, inteligencji skrystalizowanej, nauczaniu i wierze. Nie oznacza to odejścia na emeryturę do lasu po 50. urodzinach, raczej chodzi o ponowne ustalenie życiowych celów. Wanaprastha jest drugą krzywą w kontekście metafizycznym.
Na Zachodzie sukces i szczęście przychodzą – jak nam się wydaje – dzięki unikaniu strat i gromadzeniu więcej: pieniędzy, osiągnięć, związków, doświadczeń, obserwujących, dobytku. Tymczasem większość filozofii Wschodu ostrzega: taka zachłanność prowadzi do materializmu i próżności, co utrudnia znalezienie szczęścia poprzez zagłuszanie podstawowej natury człowieka. Podczas gdy na Zachodzie sądzimy, że wraz z upływem lat powinniśmy mieć wiele trofeów do pokazania. Według bardziej wschodniego myślenia jest odwrotnie. Z biegiem lat służy nam raczej zrzucanie z siebie nadmiaru – zadań do wykonania, pragnień i dóbr materialnych, aby wreszcie odnaleźć siebie prawdziwych, naturalnie przechodząc na drugą krzywą życia.
Arthur C. Brooks każdego roku w swoje urodziny robi listę swoich marzeń – doczesnych „chcesz” i przywiązań (tzw. bucket list). Zwykle w takich spisach znajdują się podróże, ekstrawaganckie zakupy, dopaminowe doznania. Następnie Brooks wyobraża sobie, jak dla tych celów poświęca swoje relacje i wybiera podziw obcych, i jakie konsekwencje tego wyboru będą dla jego życia. O każdym punkcie mówi: „To nie jest złe, ale nie przyniesie mi szczęścia i spokoju, którego szukam. Wybieram odcięcie się od tego pragnienia”. Na końcu wraca do listy rzeczy, które przyniosą mu prawdziwe szczęście. Twierdzi, że to ćwiczenie dużo zmieniło w jego życiu.
Za ziemskimi przywiązaniami gonimy pod górę swojej pierwszej krzywej – zaharowujemy się na śmierć, aby zyskać ulotną satysfakcję, a kiedy krzywa zaczyna opadać, przywiązanie powoduje cierpienie. Trzeba się go pozbyć, aby wejść na drugą krzywą. A żeby iść po niej dalej, należy stawić czoła prawdzie dotyczącej zawodowego schyłku, który jest rodzajem śmierci. Oznacza to pokonać strach przed własnym końcem, tym dosłownym też.
Amerykański publicysta uświadamia, że jeśli myślimy: „moja praca to moje życie”, strach przed zmianą kariery jest tak naprawdę strachem przed śmiercią. Jeśli praca stanowi źródło tożsamości, jeśli dowodem na to, że żyjemy, są zawodowe zdolności i osiągnięcia, w drugiej połowie życia i tak przegramy. Tak jednak nie musi być – można uczynić drugą krzywą lepszą niż pierwszą. Jak? Poprzez rozwijanie relacji, rozpoczęcie swojej duchowej podróży i zaakceptowanie swojej słabości. Zdaniem Brooksa to już ostatni dzwonek, żeby zacząć żyć maksymą: „Używaj rzeczy, kochaj ludzi, czcij Boga”.
(Fot. materiały prasowe)
Polecamy: „Odkrywanie nowej mocy. W poszukiwaniu spełnienia, harmonii i celu w drugim rozdziale życia”, Arthur C. Brooks, tłum. Paulina Makolus-Krasa, wyd. Sensus