Komu służy własny biznes, a komu nie? Jaka jest cena takiej pracy, także w necie? Odpowiada psychoterapeuta Wojciech Eichelberger
Tekst pochodzi z magazynu „Zwierciadło” 4/2025
Czy każdy może mieć małą firmę i poprowadzić ją z sukcesem?
Małe firmy, w tym tak zwane jednoosobowe działalności, są dla ludzi, którzy poszukują autonomii i którym nie brakuje odwagi. Dodam żartem, że także dla osób brawurowych i pozbawionych wyobraźni. Bo nie sposób sobie wyobrazić ilości pracy i wyzwań związanych z takim przedsięwzięciem, skoro się tego wcześniej nie doświadczyło. A brak wyobraźni często pomaga brawurze, bo umysł nie wyświetla dramatycznych obrazów przyszłych trudów i zagrożeń, co zniechęcałoby do podjęcia ryzyka. Wtedy też łatwiej nam skupić się na tym, co tu i teraz jest do zrobienia, by firmę założyć i rozkręcić. Ale to nie znaczy, że chcę amatorów przygód do tego zniechęcić. Wręcz przeciwnie – zachęcam do podjęcia tego wyzwania.
Czytaj także: Życie nie trwa wiecznie, miej odwagę zaryzykować – przekonuje Wojciech Eichelberger
Mówi się też, że kobiety mają tendencje do wymyślania czarnych scenariuszy?
Moim zdaniem płeć nie ma znaczenia. Małe firmy zakładają i prowadzą ludzie, którzy źle tolerują jakikolwiek rodzaj zwierzchnictwa czy zależności. Organicznie potrzebują możliwości samodzielnego decydowania o sobie – zwłaszcza w tak ważnym dla poczucia autonomii obszarze, jakim jest praca zgodna z ich kwalifikacjami, aspiracjami i pasją – a także elementarnego bezpieczeństwa finansowego. Takie potrzeby z pewnością dotyczą obu płci. Ale gdyby ktoś chciał to zbadać, to postawiłbym hipotezę, że kobiety częściej niż mężczyźni marzą o takiej sytuacji i o takiej pracy. Zapisane w ich zbiorowej świadomości, skumulowane doświadczenie tysiącleci zniewolenia i zależności od mężczyzn już od ponad 100 lat owocuje dążeniem do samodzielności. Przypuszczam nawet, że kobiety, które od bardzo wielu pokoleń prowadziły gospodarstwa domowe, dbały o ich sprzątanie, finansowanie, zaopatrzenie, jednocześnie rodząc i wychowując dzieci, mogą być lepiej przygotowane do prowadzenia takich firm niż większość mężczyzn. Ich problem może polegać tylko na tym, że trudno im w swoje możliwości uwierzyć.
Pełna niezależność to mit. Przecież firma to zależności od klientów, dostawców…
…a także od: konkurencji, polityków, ekonomistów, ustawodawców, banków, wahań rynku i od urzędów skarbowych.
Zależności te dotyczą wszystkich, nie tylko małych firm. To środowisko – inaczej zwane otoczeniem biznesowym – może sprzyjać aspiracjom do samodzielności, autonomii i zamożności albo je ograniczać. Gdy prowadzimy działalność lub małą firmę, to jako właściciele – w przeciwieństwie do pracowników – bolesnych skutków tej zależności doświadczamy na własnej skórze. Wprawdzie na zewnętrzne okoliczności funkcjonowania naszej firmy nie mamy bezpośredniego wpływu, ale za to mamy bezpośredni wpływ na to, co dzieje się wewnątrz. To jest ogromna zaleta własnej firmy. Możemy zatrudniać kogo potrzebujemy i zwalniać każdego, kto nie dostarcza rzetelnej i efektywnej pracy, na którą się z nami umówił, sprawia inne kłopoty lub nie pasuje do zespołu. A więc największe trudności będą się brać z otoczenia firmy, na przykład ogromu sprawozdawczości i papierologii z tym związanej, trudnych układach z bankiem, zmiany oprocentowania kredytów, nagłych podwyżek cen mediów, zmiany przepisów skarbowych, kłopotów z klientami czy dostawcami. Na ogół jednak wszystkie te trudności kompensuje ogromna satysfakcja, płynąca z tego, że mamy własną firmę, że – na ile to możliwe – nasz los znajduje się w naszych rękach w stopniu nieporównywalnie większym, niż jest to udziałem ludzi wykonujących pracę najemną. I jeszcze ważna wartość dodana: prowadzenie własnej firmy to wymagająca szkoła charakteru, odporności i kreatywności.
A czy tę szkołę skończą z sukcesem ci, którzy firmę odziedziczyli?
Oni będą musieli rozwinąć te cechy charakteru, by nie tylko przetrwać na rynku, lecz także rozwijać firmę. To będzie dla nich trudną szkołą radzenia sobie z rozczarowaniami i wyzwaniami. Zazwyczaj bowiem realia prowadzenia firmy nie wyglądają tak pięknie, jak sobie to na wstępie wyobrażamy.
Co nas najbardziej może zaskoczyć?
Przede wszystkim to, że przez kilka pierwszych lat marzenie o byciu sterem, żeglarzem i okrętem trzeba wypracować ciężką pracą pod pokładem. Jednocześnie uczyć się nawigować po kapryśnych akwenach biznesu, zaliczając sztormy i wywrotki. Ci, którzy tworzą swoje firmy, pokonują drogę od pomysłu do realizacji własną pracą, sami zabiegają o klientów, dbają o jakość i rzetelność swoich produktów, o dotrzymywanie umów i terminów, o finanse i księgowość. A gdy zatrudnią ludzi, biorą na siebie jeszcze więcej obowiązków i odpowiedzialności, bo wtedy trzeba także troszczyć się o pracowników, o ZUS-y i choćby urlopy.
Kilka kobiet, które niedawno poznałam, założyło firmy florystyczne. Dlaczego jednym się udało, a drugim nie?
Trudno odpowiedzieć na takie pytanie bez gruntownej analizy przypadku. Zapewne wpływ na to miało wiele czynników. Nie tylko cechy ich charakteru czy poziom wiedzy na temat prowadzenia kwiaciarni. O porażce może tu decydować zła lokalizacja, wysokość czynszu, urządzenie wnętrza sklepu, relacje z dostawcami kwiatów, marketing, reklama czy pozycjonowanie w sieci. Zakładanie firm usługowych, jak kwiaciarnie, gabinety kosmetyczne, apteki, gabinety stomatologiczne, cukiernie czy naprawa rowerów, wymaga wnikliwej analizy lokalnego rynku i nasycenia okolicy tego typu usługami. Coraz trudniej w czasach nadkonsumpcji stać się widocznym na rynku lub zaproponować coś nowego. Jedno jest pewne – czy to kwiaty, ciastka czy usługi IT, mężczyzna czy kobieta – zawsze potrzebna jest fachowa wiedza o branży i rzetelna analiza biznesowa pomysłu.
Wielu dziś próbuje mieć swoje firmy w Internecie, tam sprzedawać produkty, a nawet siebie.
To nie jest łatwe przedsięwzięcie: zostać gwiazdą YouTube’a. Konkurencja jest tam ogromna, to też ocean bezwartościowych, ale głośnych i kolorowych obrazków, wśród których nawet najlepsze reklamy, posty czy rolki toną bez śladu. Przebicie się przez to wszystko wymaga niezwykłego zaangażowania, wiedzy, czasu i pomysłowości. Bez nieustannej produkcji rolek, zdjęć i tekstów w Internecie stajemy się niewidoczni. Tam trzeba działać bez przerwy, dzień i noc, za wszelką cenę zwiększając atrakcyjność swoich produkcji. Czasem przykro patrzeć, jak niektórzy nadużywają siebie, własnej prywatności, własnego ciała, twarzy i reputacji po to, aby zostać zauważonym na tym kolosalnym targowisku próżności.
Jakim trzeba być, by przetrwać na youtuberskim rynku, a nawet odnieść sukces?
Są dwa rodzaje youtuberów: mimowolni i zawodowi. Jeśli jest się wybitnym fachowcem, pisarzem albo artystą, sportowcem czy politykiem, można stać się mimowolnym youtuberem. Wystarczy, że jako ktoś kompetentny w jakiejś dziedzinie siądziemy przed kamerą i mówimy o rzeczach ważnych i ciekawych, a tysiące ludzi będzie chciało nas słuchać i oglądać. Youtuber mimowolny ma propozycję intelektualną, wiedzę lub artystyczny czy sportowy talent, dlatego przyciąga uwagę. Nie jest jednak jego intencją zarabiać na YouTubie. YouTube jest dla niego tylko narzędziem, pozwalającym dotrzeć do wszystkich, którzy interesują się tym, co mimowolny youtuber zawodowo robi.
A youtuber zawodowy?
Jest w gorszej sytuacji, bo musi wymyślić jakiś sposób na ściągnięcie widowni. Wielką pokusą jest wtedy kreowanie ściemy czy mistyfikacji na własny temat albo sprzedawanie tego, co inni wyprodukowali czy stworzyli. Wielką pokusą jest wtedy zdobywanie obserwujących poprzez skandalizowanie i uwodzenie, pokazywanie swojego prywatnego, intymnego życia, a także ciała. A nawet eksploatowanie perwersyjnych czy patologicznych potrzeb części widowni – jak to się dzieje na przykład w patostreamingu.
Jaką cenę można za to zapłacić?
Youtuberzy coraz częściej cierpią. Powodów jest kilka. Pierwszy to wypalenie energetyczne, takie jak zaburzenia snu, uogólnione bóle mięśni i ciała, zaburzenia łaknienia, przestymulowanie, drażliwość.
Drugim powodem są uzależnienia od ekranów i mediów społecznościowych. Czas, jaki codziennie spędzają przed smartfonami, często dwukrotnie i więcej przekracza cztery godziny uznawane za graniczny czas wskazujący na uzależnienie.
Trzecim powodem jest lęk uzurpatora, czyli lęk przed zdemaskowaniem.
Czwartym – kryzysy w związkach partnerskich i rodzinnych, bo bliscy youtuberów nie radzą sobie z tym, że nie można z nimi nawiązać kontaktu, gdyż nieustannie gapią się w ekran smartfona. W dodatku bliscy i przyjaciele youtubera często czują się nadużywani w celach marketingowych i traktowani instrumentalnie. Na przykład wyjazd na wakacje z youtuberem okazuje się wyłącznie okazją do produkcji nowych postów, zdjęć, rolek i wywiadów, angażującą bez umiaru współuczestników wakacyjnej wyprawy.
W związku z tym coraz częściej pomocy szukają także bliscy i partnerzy youtuberów, którzy czują się lekceważeni, odrzuceni, niekochani lub współuzależnieni.
Terapia może pomóc?
Pod warunkiem, że youtuber naprawdę widzi swój problem i jest gotowy współpracować z terapeutą. Jednak osoby uzależnione zazwyczaj jako ostatnie są w stanie dostrzec fakt swojego uzależnienia. W odniesieniu do youtuberów dodatkową przeszkodą jest to, że nieuświadamianym źródłem ich uzależnienia od zarabiania w mediach społecznościowych jest ogromny głód popularności, sławy i uznania, charakterystyczny dla narcystycznego zaburzenia osobowości.
Przyznanie się choćby tylko przed sobą do błędu, słabości, depresji czy innych problemów z psychiką pozostaje w tak zasadniczym konflikcie z narcystycznymi wyobrażeniami o sobie, że w ogóle nie wchodzi w grę. Zarazem jednak jest napędem obsesyjnej pracy i gotowości do poświęcenia własnego zdrowia i związków z najbliższymi ludźmi w imię podtrzymywania swojej narcystycznej iluzji.
Czy to znaczy, że nawet kiedy sukces stanie się faktem, gwiazdę portali czeka terapia?
Narcystyczny sukces nigdy nie jest odczuwany przez osobę tak sformatowaną jako prawdziwy. W głębi serca i umysłu taka osoba wie, że jej oszałamiająca kariera jest pozorna i nietrwała, bo opiera się na fałszywej autokreacji i uzurpacji.
Gdy takie osoby dotrą w końcu do gabinetu terapeutycznego, to muszą zmierzyć się najpierw z problemem wypartego dzieciństwa i autodewaluacji, czyli wykonać trudną pracę z uznaniem wartości i zasług tego malucha, którym kiedyś byli, popracować z wewnętrznym dzieckiem. Dzięki temu mają możliwość przypomnienia sobie tego, co w okresie dzieciństwa i dorastania było dla nich naprawdę ważne, jakie były ich marzenia, aspiracje, idealne wzorce osobowe, bohaterowie – i jakie ich talenty nie zostały ujawnione i zrealizowane. Wypalenie i depresja pojawiają się często wtedy, kiedy to, co angażuje całą naszą uwagę, czas i kreatywność, jest sprzeczne z naszymi głębokimi potrzebami, talentami, aspiracjami i wartościami.
Czytaj także: Instagram – im bardziej nadmuchamy tę bańkę szczęśliwości, tym bardziej będzie bolało, kiedy pęknie. Rozmowa z Joanną Heidtman
Jak prowadzić własną firmę w necie czy też w realu, żeby nie zapłacić za to zdrowiem psychicznym?
Jeśli za firmą stoi pasja, pomysł, idea, które jej założyciela elektryzują, to nawet jeśli nie do końca osiągnie odpowiednie zyski i pozycję na rynku, to i tak odczuje satysfakcję, bo spróbował zrealizować swój projekt. Co więcej, kiedy motywacją do założenia firmy jest dostarczenie innym czegoś, co naprawdę jest dla założyciela ważne, co jest jego pasją i specjalizacją – to będzie miał dużo większą odporność na stresy, kłopoty i niepowodzenia oraz determinację w działaniu.
Dla kogo zakładanie własnego biznesu nie jest dobrym pomysłem?
Odradzam to tym, którzy nie są gotowi do ciężkiej, systematycznej, wyczerpującej pracy. To nie jest dobry pomysł dla tych, którzy nie odnaleźli jeszcze w sobie nadziei, że mimo wszystko kiedyś osiągną satysfakcję ze swojego życia.
Odradzam to tym, którym sukces życiowy kojarzy się wyłącznie ze sławą, popularnością i bogactwem, a nie z satysfakcją płynącą z tego, że jesteśmy wierni sobie, że realizujemy swoje talenty i umiejętności, że cenimy siebie bez względu na to, co nieprzychylni ludzie o nas myślą i mówią.
Odradzam to też tym, którzy naiwnie wyobrażają sobie, że byle czym zainteresują ludzi, a także tym, którzy chcą żerować na ludzkich perwersjach i słabościach.
Kiedy powiedzieć „dość” prowadzeniu własnej firmy i poszukać pracy u kogoś?
Kiedy stała się dla nas wyłącznie udręką. Kiedy jest w konflikcie z naszym sumieniem i wartościami. Kiedy szkodzi odbiorcom naszych produktów. Kiedy całkowicie pochłania nasz czas i energię, które z natury rzeczy powinny być radośnie ofiarowane najbliższym.