1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Nie zawstydzania, nie uciszania – matki potrzebują przestrzeni

Nie zawstydzania, nie uciszania – matki potrzebują przestrzeni

Mary Cassatt „Luiza karmiąca dziecko” (Louise Nursing Her Child) (1898) (Fot. Bridgeman Images/Photopower)
Mary Cassatt „Luiza karmiąca dziecko” (Louise Nursing Her Child) (1898) (Fot. Bridgeman Images/Photopower)
Wesela bez dzieci, hotele bez dzieci, restauracje bez dzieci. Polska staje się krajem, w którym dzieci nie są już mile widziane. A co za tym idzie? Nie są mile widziani ich opiekunowie, czyli najczęściej ich matki.

Mityczne „drące się bachory” podobno opanowują miejsca publiczne. Według internautów nie da się wypić spokojnie kawy ani polecieć na wakacje do Turcji, żeby nie słyszeć ich krzyku. Mówienie „nie lubię dzieci” jest w porządku, ba, w niektórych środowiskach (o zgrozo!) uważających się za progresywne i feministyczne czasami to powód do dumy. Niestety, rosnąca potrzeba wykluczania dzieci z przestrzeni publicznej nie wróży nic dobrego... To symptom skrajnego indywidualizmu, w którym potrzeby słabszych są zagłuszone przez komfort jednostki i egoistyczne „ja, ja, ja”.

Może żyję w innym wszechświecie, ale zamiast tych awanturujących się dzieci częściej widzę zawstydzone matki, obsesyjnie przepraszające za swoje ciekawe świata potomstwo... Jakby miały jakąś magiczną kontrolę nad tymi małymi, dopiero rozwijającymi się ludźmi. Jątrzący internauci oczekują, że dzieci będą w stanie zmienić swoje zachowanie na „grzeczniejsze” po jednym zwróceniu uwagi. Tymczasem każdy, kto miał kontakt z jakimkolwiek małym człowiekiem, wie, że z powodów neurobiologicznych to po prostu nie jest możliwe. Dzieci cały czas przyswajają nowe informacje, nie potrafią panować nad swoimi reakcjami, nie mają ani perspektywy dorosłego, ani dystansu. Liczy się dla nich tu i teraz. Jakąś, choć nie zawsze skuteczną, kontrolę impulsów zdobywamy dopiero po czwartym roku życia.

Dzieci to ludzie

Zawsze gdy poruszam temat adultyzmu, czyli niechęci wobec młodych i dzieci na swoim profilu instagramowym, sekcja komentarzy się gotuje. Ludzie przywołują sytuacje, w których dziecko zrobiło bałagan albo awanturę, a rodzice (najczęściej matka) zareagowali nie tak, jak oczekiwaliby tego świadkowie.

Takie pojedyncze anegdotki, które każdy z nas pewnie może przytoczyć, często zaburzają obraz całej grupy społecznej. Sama jestem fanką etykiety i życzliwości dla bliźnich. Też zdarza się, że denerwuje mnie zachowanie jakiegoś malucha, ale czy wpadłabym na to, żeby nakręcać medialną nagonkę na brak wychowania dzisiejszych dzieci albo informować każdego, że ich nie lubię? Nie. Bo rozumiem, że dzieci to ludzie. Są różne, mają różne temperamenty, osobowości i potrzeby.

Jest znacząca różnica między „strefą ciszy” a „strefą bez dzieci”. Pierwsze określenie opisuje pewną pożądaną cechę przestrzeni, drugie piętnuje całą wielką i zróżnicowaną grupę społeczną. Wykluczenie kogokolwiek ze względu na takie cechy jak wygląd, wiek czy wzrost jest po prostu złe. Dlaczego tego nie dostrzegamy, gdy mowa o dzieciach?

Poza tym śmiem wątpić, że generują najwięcej hałasu w miejscach publicznych. Chciałabym zobaczyć, jak osoby, które tak bardzo atakują przeszkadzające im dzieci, z taką samą zawziętością i przekonaniem walczą z zanieczyszczeniem hałasem w mieście, czyli realnym problemem wynikającym na przykład z ruchu samochodowego, nocnych wyścigów albo wrzeszczących pijanych (dorosłych!!!) ludzi. Już widzę te kolejki na konsultacje obywatelskie w sprawie nocnej prohibicji w miastach albo uciszanie grupy kibiców. Wiadomo, łatwiej wyżyć się na matce z pięciolatkiem, który głośno mówi. Już nie wspomnę (a właśnie wspomnę) o tym, że nigdzie nie jest napisane, że kawiarnie, restauracje i samoloty to strefy ciszy. Z tego, co pamiętam, napisy silentium znajdują się głównie w bibliotekach. Nie możemy jako społeczeństwo traktować małych ludzi, a więc i ich matek, jako intruzów, którzy zaburzają decorum.

Czasem dostaję wiadomości, że zachęcając ludzi do życzliwości dla dzieci i ich rodziców, dyskryminuję tych lubiących ciszę oraz osoby nieneurotypowe… A dlaczego nikt nie myśli o tym, że przecież te hałaśliwe dzieci też mogą mieć ADHD lub być w spektrum autyzmu? Dzieci mają prawo zachowywać się jak dzieci, bo są ludźmi, a świat to też ich dom.

Zapomniał wół, jak cielęciem był

Myślę, że w szerzeniu nienawiści swoje robią uświadomione lub nieuświadomione, ale na pewno niezagojone rany z dzieciństwa. Jątrzenie to jakaś forma wyrażania zazdrości o pełen bliskości i szacunku sposób wychowywania dzisiejszych dzieciaków. Wielu z nas wychowało się w czasach, gdy kary cielesne były dopuszczalne, a nawet zalecane. Zawstydzanie, straszenie i przekraczanie granic dzieci było na porządku dziennym. Na szczęście dziś bicie dzieci to przestępstwo ścigane z urzędu.

W naszej czasoprzestrzeni rodzice coraz częściej edukują się w wychowywaniu, opierając się na najnowszych badaniach. Nie ma kar i nagród. Są rozmowa i bliskość. Współcześni rodzice prawdopodobnie po raz pierwszy w historii wiedzą, że krzyczenie na dziecko nie zbuduje porozumienia i że kluczem do wychowania dobrego człowieka jest panowanie nad własnymi stanami emocjonalnymi oraz nauka regulacji układu nerwowego razem z maluchem. Dzieci powinny być grupą społeczną, do której mamy największą cierpliwość, w końcu każdy z nas ma za sobą to doświadczenie, a nawet jakieś pamiątki z tego okresu. Nielubienie dzieci to nielubienie części siebie.

Oczywiście rozumiem, że jest wielu rodziców, którzy z dziećmi nie rozmawiają, nie stawiają granic, nie uczą, nie wyciągają konsekwencji. Czasami wynika to z braku czasu, czasami z braku umiejętności, a czasami ze strachu. Ale czy to właśnie nie tacy ludzie szczególnie powinni być włączani w społeczeństwo, zamiast atakowani? Jak takie porzucone emocjonalnie jednostki mają potem funkcjonować w społeczeństwie, skoro my też je wykluczymy? Innym powodem galopującego adultyzmu może być natarczywe wypytywanie dziewczyn o zakładanie rodziny. Jest coraz więcej kobiet, które podejmują świadomą decyzję, żeby dzieci nie mieć, ale ich wybór nie jest akceptowany, a nawet bywa wyszydzany. Są też pary, które dzieci mieć nie mogą. Rozumiem, że może w tych przypadkach łatwiej wejść w narrację „nie lubię dzieci”, niż poradzić sobie ze swoją decyzją lub stratą.

Czytaj także: Nie chcę mieć dzieci – bezdzietność z wyboru

It takes a village

Współcześnie rodzi się coraz mniej dzieci, a zamiast wielopokoleniowych tworzymy rodziny nuklearne (tylko rodzice i dzieci). Żyjemy daleko od rodzinnych domów, a także kuzynostwa i innych dalszych krewnych, co stoi w kontrze do tego, jak nasze życie wyglądało przez około 99 procent historii ludzkości, czyli ponad dwa miliony lat. W społeczeństwie opartym na systemie zbieracko-łowieckim funkcjonowaliśmy w klanach, a allorodzicielstwo (opieka nad dziećmi, które nie były czyimś bezpośrednim potomstwem) było prawdopodobnie normą.

Przypuszcza się, że jednym dzieckiem mogło zajmować się nawet kilka osób. Strategia współdzielenia opieki była kluczowa dla ewolucji człekokształtnych. Z jednej strony rozwój mózgu, a z drugiej zwężenie dróg rodnych w wyniku pionizacji sprawiły, że u naszych przodkiń skróciła się ciąża. Był to swojego rodzaju ewolucyjny kompromis – inaczej matki nie przeżywałyby porodów. W efekcie młode ludzkie rodzą się kompletnie niesamodzielne, zdane w stu procentach na opiekę. U innych zwierząt, których młode rodzą się nieporadne, odstępy między urodzinami potomstwa są dłuższe, by umożliwić matce regenerację po okresie ciąży, połogu i laktacji i by mogła zainwestować całe zasoby w jedno dziecko przed kolejnym. U ludzi odstępy są stosunkowo krótkie, przez co matka fizycznie nie jest w stanie sama pokryć wysiłku wychowania dziecka.

Te wszystkie czynniki sprawiły, że wytworzyły się mechanizmy społeczne – stada, pomagające i rozkładające (słodki) ciężar opiekowania się małoletnimi. Związana jest z tym też tak zwana teoria babci, której zwolennicy łączą stosunkowo wczesną menopauzę u ludzkich samic z powstaniem grupy społecznej niemogącej już rodzić dzieci, a mającej doświadczenie w ich wychowywaniu. Natura jest sprytna… Co ciekawe, w teorii „kooperacyjnego chowu” rodzice otrzymują wsparcie w wychowywaniu dzieci od innych członków społeczności, z którymi niekoniecznie łączą ich więzy krwi! To tłumaczyłoby reakcje biologiczne i neurobiologiczne na płacz nawet obcych dzieci – nasza irytacja ma doprowadzić do szybkiego zareagowania i podjęcia opieki. Zresztą kulturowo stworzyliśmy system włączania obcych w życie dzieci – kłania się tradycja rodziców chrzestnych, czyli popularna do dziś forma wytwarzania rytualnego pokrewieństwa, mająca zapewnić bezpieczeństwo maluchom. O tym, jak istotne dla społeczeństwa jest włączanie osób bezdzietnych w życie rodzinne, pisała w piękny sposób bell hooks, jedna z czołowych pisarek feministycznych.

Postęp cywilizacyjny, urbanizacja i zmiana modelu rodzinnego sprawiły, że kontakt z dziećmi nawiązujemy dopiero wtedy, gdy zostajemy rodzicami. Nasze allorodzicielstwo opiera się na skomercjalizowanych instytucjach – żłobkach i przedszkolach, ewentualnie w wychowanie włączone są babcie i dziadkowie, czasami nianie. Częściej to jednak tylko dwójka rodziców, z czego jednego rodzica (najczęściej taty) nie ma 10 godzin w domu… Przypomnę też, że według danych GUS ponad 20 procent rodzin w Polsce stanowią samodzielne matki.

Bez dzieci = bez kobiet

Te czynniki społeczne sprawiają, że zakazując gdzieś wstępu dzieciom, ograniczamy aktywność kobiet. Czyli przedkładamy swój komfort ponad wolność innych ludzi. Poza tym czy jest coś bardziej mizoginicznego niż zamykanie kobiet w domach? Według ONZ kobiety wykonują co najmniej dwa i pół razy więcej nieodpłatnej pracy domowej i opiekuńczej niż mężczyźni, a co za tym idzie, mają znacznie mniej czasu na zarobkowanie. Wprawdzie ojcowie milenialsi i młodsi są w życiu dzieci obecni bardziej niż którekolwiek z poprzednich pokoleń, ale nadal nierówność płciowa w tym obszarze jest znacząca.

Wszelkie obelgi stosowane wobec dzieci i matek: „kaszojady”, „gówniaki”, „osiemsetplusy” – sprowadzają macierzyństwo i rodzicielstwo do karmienia i przewijania, zupełnie pomijając wieloaspektowość tej roli. Być może nic innego niż urodzenie i wychowywanie dziecka nie uczy tak szybko i skutecznie pokory wobec życia. Bo nic tak bardzo nie sprowadza do absolutnego skupienia na drugim (małym i kompletnie bezbronnym) człowieku. Opieka nad dzieckiem, szczególnie dziś, to wyczyn emocjonalny, intelektualny oraz totalny motor do samorozwoju. Jako rodzic uczysz się codziennie nowych rzeczy, wykonujesz też pracę na poziomie duchowym – rozszerzasz swoje „ja”, stawiając inną istotę i jej potrzeby na pierwszym miejscu.

Czytaj także: Jak w matni – o samotnym rodzicielstwie rozmawiamy z psycholożką Marią Rotkiel

Jako historyczka sztuki pozwolę sobie zauważyć, że trywializacja macierzyństwa miała też miejsce w świecie artystycznym. Wiele malarek z uwagi na ograniczenia społeczne nie mogło – tak jak mężczyźni po fachu – zajmować się tematami najbardziej cenionymi przez rynek: historycznymi czy mitologicznymi.

Nawet jeśli malarkom udało się zdobyć wykształcenie artystyczne, przez kwestie obyczajowe często były „skazane” na tematy okołodomowe, na przykład malowały portrety matek z dziećmi, przeważnie z kręgów rodzinnych. Patriarchalne uprzedzenia historyków sztuki sprawiły, że takie artystki były zapomniane, a ich twórczość spłycona. Malowanie matek z dziećmi, tak jak robiła to absolutnie po mistrzowsku Mary Cassatt, amerykańska impresjonistka, uważano za zbyt kobiece, więc nudne, niewarte uwagi i włączenia do kanonu. A jednak jej obrazy przekazują w sposób bezsprzecznie niesamowity miłość macierzyńską.

Z dzieł Cassatt aż czuć zapach niemowlaka i dotyk pulchnych rączek. Niemożność swobodnego uczestniczenia w męskich sferach w tym przypadku okazała się błogosławieństwem, bo być może dzięki tak czułym obserwacjom modelek i ich bobasów stworzyła ona setki obrazów oddających tak uniwersalne doświadczenie ludzkości.

Z czystej ludzkiej życzliwości

Drogie osoby marudzące na krzyczące dzieci, jeśli to czytacie, może zamiast skupiać się na swoim trwającym maksymalnie kilka godzin dyskomforcie, pochylcie się nad bliźnimi? Może zamiast narzekać na jęczące dzieciaki, bądźcie jak moje obserwatorki z Instagrama i noście ze sobą kilka naklejek, żeby działać jak dobra wróżka i po prostu pomóc w uspokojeniu dziecka. Nie dlatego, że lubicie dzieci albo nie, ale dlatego, że mamy taką umowę społeczną, żeby pomagać osobom w potrzebie. Na tym powinien opierać się nasz świat. Na empatii i zauważeniu potrzeb innych ludzi. Bez zaciskania szczęki, przekraczania siebie i analizowania własnych traum z dzieciństwa… Tak po prostu, z czystej ludzkiej życzliwości.

Feminizm to ruch społeczny mający budować świat bez podziałów, oparty na szacunku, przedkładający dobrostan ludzi ponad kapitał. Skupiający się nie tylko na edukacji i wzmacnianiu kobiet oraz dostępie do aborcji, ale także na wychowywaniu dzieci, równości w domu i budowaniu relacji, byśmy zawsze mogły liczyć na swoje wsparcie. Feminizm to popilnowanie dziecka po to, by jego mama mogła spokojnie iść do łazienki, to zapraszanie ludzi z dziećmi na wesela po to, by żadna matka nie musiała zrezygnować z wzięcia w nim udziału. To walka o więcej darmowych żłobków i przedszkoli, więcej ławek, placów zabaw, toalet, bezpiecznych trzecich miejsc, w których dzieci mogą spędzać czas. Wreszcie to walka o dostępne finansowo mieszkania.

Nie udawajmy, że w naszym nielubieniu dzieci chodzi o troskę i odpoczynek (rzekomo też matek). Matki przede wszystkim potrzebują przestrzeni, gdzie będą czuły się mile widziane i wspierane. Feminizm jest po nic, jeśli nie umiemy wyciągnąć ręki do kobiet i innych osób, które potrzebują wsparcia. Nie dajmy sobie wmówić, że dzieci i ich opiekunowie to wrogowie społeczni, ciągnący socjal, hałasujący i niszczący planetę. Dehumanizujący dzieci przekaz to nic innego jak próba polaryzacji społeczeństwa, znalezienie winnych kiepskiej sytuacji gospodarczej... To naprawdę nie dzieciaki i ich matki są winne kryzysom na świecie.

Jestem pewna, że więcej treści na temat tego, co wnoszą dzieci i ich opiekunowie do świata, sprawi, że poglądy wielu z nas wyewoluują, zmienią się z nielubienia dzieci na przemyślenia o tym, jak bardzo normalizujemy nienawiść wobec bezbronnych małych ludzi, mających własną osobowość i potrzeby. Może nawet dojdziemy do wniosku, że dziecięce kwestionowanie zasad kultury i ciekawość świata stanowią najlepszy napęd do walki o równość. Tego nam wszystkim życzę. Nie tylko z okazji Dnia Matki.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze