Co stałoby się ze światem, który idzie do przodu krokami naszych dzieci, gdyby one nie umiały w odpowiednim momencie od nas się odwrócić? – pyta Natalia de Barbaro w pierwszym felietonie z nowego cyklu. Będzie w nim spoglądać na fragment literatury „z drugiej strony".
„Matka patrzyła, jak ta piękna szczupła dziewczyna wchodzi do domu. Wyjmowała pieniące się dłonie ze zlewu i szła w jej stronę, wyciągając ręce, jakby chciała ją złapać, przytulić, choćby przelotnie, zanim będzie musiała ją puścić. Ale córka cofała się przed mydlanymi ramionami z obrzydzeniem i z kuchni uciekała do pokoju, który dzieliła ze swoją obojętną, humorzastą siostrą, gdzie przeliczała swoje diademy i układała szarfy w równym porządku".
Lauren Groff „Fuga"
Przez całe opowiadanie nie poznajemy imienia mamy ani imienia córki. I choć to opowiadanie ma tytuł „Mażoretka", kluczem do niego staje się dla mnie inne słowo, tytuł całego zbioru opowiadań Groff.
Fuga, czytam, to forma muzyczna, której struktura opiera się na kontrapunktach: kolejne wątki pojawiają się jeden po drugim, zachodzą na siebie, przekształcają się, naśladują, przeplatają. Fuga to też ucieczka: głosy gonią się i uciekają przed sobą: maleńka córeczka przywiera do piersi swojej mamy, potem, już większa, chwyta ją mocno za rękę w tramwaju. Czasem chce z nią rozmawiać, a matka nie ma już sił – „Idź się pobawić". Potem to matka idzie ku dorastającej córce z otwartymi ramionami, wyciągając namydlone ręce ze zlewu, ale córka się cofa. Jaka ona jest nudna, myśli pewnie córka. Jak ona nic nie rozumie. Z ulgą zamyka drzwi swojego pokoju i liczy swoje diademy (bohaterka opowiadania Groff, piękna jak marzenie, postanowiła zarabiać pierwsze pieniądze, wygrywając kolejne konkursy piękności).
W tym momencie współtworzonej przez matkę i córkę fugi córka nie tylko nie chce ramion matki, nie tylko nie potrzebuje jej zrozumieć, ale wręcz potrzebuje jej nie rozumieć i nie może chcieć pójść w jej ramiona. Gdyby się w nich znalazła, być może trudniej byłoby jej rozpocząć ciężką pracę popełniania swoich własnych błędów? Co stałoby się ze światem, który idzie do przodu krokami naszych dzieci, gdyby one nie umiały w odpowiednim momencie od nas się odwrócić? Z drugiej strony to jednak produkuje paradoks: ramiona rodziców, ponieważ są najważniejszymi z ramion, stają się niebezpieczne. W tych właśnie objęciach nie wolno utkwić, jeśli się chce budować swoje osobne życie. Córka z opowiadania Groff wpada w ramiona przyjaciółek i bardzo licznych chłopców, ale od matki potrzebuje się odwrócić. Potem, jak dobrze pójdzie, wróci w te ramiona na nowych zasadach, jako dorosły człowiek, z na nowo zaznaczonymi granicami. Ale ten moment, pomiędzy kuchnią a zatrzaśniętymi drzwiami swojego pokoju, potrzebuje się wydarzyć.
Kiedy to piszę, mój syn w pokoju obok wchodzi na strony wynajmu mieszkań i skrolluje ogłoszenia w poszukiwaniu swojego pierwszego samodzielnego miejsca. Kiedy przechodzę koło drzwi jego pokoju, mój wzrok pada na ich framugę i kreski pokazujące, jak mój syneczek, synek, syn – dorastał. Odwracam głowę. To za dużo dla mojego serca: wiedzieć, że na tej framudze nie przybędzie już kresek.
Czasem zdarza mi się mówić do Szymka „syneczku". I to jest taki jakby żart: w pierwszej warstwie czułość, w następnej – coś krotochwilnego. Finisz przynosi uczucie żalu – to już? Już idziesz, syneczku?