W filmach i serialach scena, w której bohater rzuca siarczyste „odchodzę” i z podniesioną głową opuszcza miejsce pracy, wygląda nader efektownie. Za to w prawdziwym życiu palenie za sobą mostów jest niekoniecznie dobrą taktyką. Mimo to eksperci przewidują, że w 2025 roku w licznych przypadkach przebierze się miarka, a umowy o pracę będą rozwiązywane w wielkich emocjach i… z chęci zemsty.
W 2021 roku amerykańskie media rozpisywały się o Wielkiej Rezygnacji. Miliony specjalistów rozstało się wówczas z dotychczasowymi pracodawcami i zaczęło rozglądać się za lepszymi warunkami zatrudnienia. Niedługo później koniunktura osłabła, zmuszając pracowników do większej lojalności. Ci najmocniej zmęczeni wiecznymi pretensjami szefa zaczęli wtenczas wdrażać „quiet quitting”. W skrócie – aby nie dopuścić do całkowitego wypalenia zawodowego, ograniczali zaangażowanie w służbowe zadania do absolutnego minimum. „Ciche odchodzenie” nie oznaczało jednak dosłownego porzucenia etatu. Ograniczało się do zerowej liczby nadgodzin, niechęci do brania odpowiedzialności za ważne projekty i braku inicjatywy. Ideałem były posady typu lazy girl jobs i fake email jobs, o jakich marzyło gros użytkowników mediów społecznościowych.
Byli też i tacy, którzy tracili zapał do pracy z zupełnie innych powodów. Jeśli lata wypruwania sobie żył nie przyniosły upragnionego awansu czy podwyżki, w końcu docierało do nich, że na wyższe szczeble w hierarchii wespną się dopiero w nowej firmie. W przypływie irytacji często praktykowali oni „rage applying”, czyli wściekłe aplikowanie. Wszystko po to, aby nareszcie zdobyć stanowisko, na którym ich wysiłki zostaną dostrzeżone i docenione.
Czytaj także: Z odpoczynkiem nie chcą czekać do starości. 20- i 30-latkowie już dziś odchodzą na „mikroemerytury”
Eksperci przewidują, że w 2025 roku wśród sfrustrowanego personelu do głosu dojdzie kolejny trend. Tym razem, zamiast wymościć sobie kącik na uboczu open space’u i nie rzucając się w oczy, dawać z siebie ułamek możliwości, etatowcy wolą (tak jak przed kilkoma laty) rzucić papierami. Z tą różnicą, że wcześniej wyraźnie wyartykułują swoje żale i krzywdy ku zaskoczeniu przełożonych. Trochę jak Walter White z „Breaking Bad” podczas ostatniej zmiany w myjni samochodowej A1A. Albo Bridget Jones opuszczająca wydawnictwo zarządzane przez Daniela Cleavera. Czym więc dokładnie jest „revenge quitting” i czy w nadchodzących miesiącach rzeczywiście będzie zmorą korporacji?
W świecie biznesu „revenge quitting” jest poniekąd ekwiwalentem słynnej „sukienki zemsty” księżnej Diany. W końcu ten trend na rynku pracy może objawić się podpisaniem umowy z konkurencją i ostentacyjnym torpedowaniem kontaktów na LinkedInie entuzjastycznymi wpisami o nowej posadzie. Zanim to nastąpi, zwykle można spodziewać się napadu złości przy biurku, kłótni z menadżerem i natychmiastowego złożenia wypowiedzenia. Bez ostrzeżenia i chęci załagodzenia konfliktu. Oczywiście droga do punktu wrzenia jest długa.
Psycholog Mark Travers na łamach „Forbesa” wymienia główne przyczyny popularności tego zjawiska wśród osób z pokolenia Z. Wskazuje między innymi na zmieniające się priorytety „zetek”, które coraz bardziej cenią sobie psychiczny dobrobyt i ani myślą poświęcać go dla toksycznej pracy. Młodzi kładą również nacisk na osobiste wartości. Jeśli praktyki pracodawców nie są zgodne z ich wewnętrznym moralnym kompasem, będą skłonni do odejścia z szeregów firmy. Niezależnie od grupy wiekowej coraz mocniej doskwierają nam też brak równowagi między życiem zawodowym a prywatnym, przeciążenie obowiązkami, niskie wynagrodzenia i nakazy powrotów do biurowców w centrach miast po pandemicznej przerwie.
Pracownicy nie chcą potulnie godzić się na swój los. W odpowiedzi na negatywne doświadczenia pragną sprawdzić, czy gdzie indziej trawa nie jest przypadkiem bardziej zielona. Jeśli tylko rynkowe warunki na to pozwolą, eksperci spodziewają się więc dużej rotacji. Nie każdy będzie usatysfakcjonowany polubownym pożegnaniem z firmą. Niektórzy na ostatniej prostej będą chcieli udowodnić szefostwu, że w zaciszu swoich gabinetów podejmują złe decyzje, które prowadzą do uszczuplenia zespołu.
– Nie chodzi tylko o to, aby rozwijać się i zmienić coś na lepsze, ale także o to, aby wyrazić swoje stanowisko – mówi psycholożka biznesu Edel Holliday-Quinn w rozmowie z „Business Insiderem”.
Choć prognozy dotyczą głównie Stanów Zjednoczonych, niewykluczone, że – podobnie jak w przeszłości – rozleją się także na inne kraje. Również za pośrednictwem social mediów. Trafią zresztą na podatny grunt, bo z zeszłorocznych badań wynika, że aż 45 proc. Polaków myśli o zmianie pracy. Jeśli więc w gorszym dniu poczujecie się zainspirowani przez płomienną przemowę z TikToka, najpierw weźcie kilka głębokich oddechów i zastanówcie się, czy opłaca się wkraczać z pracodawcą na wojenną ścieżkę. Rzecz jasna, jeśli sprawa jest poważna i kwalifikuje się do sądu pracy, na przykład w przypadku mobbingu czy uchybień w zakresie wypłaty należnego wynagrodzenia, warto zawalczyć o sprawiedliwość.
Jednak przy zdarzeniach mniejszego kalibru korzystniejsza okaże się chłodna kalkulacja. Choć „revenge quitting” może dodać wiatru w żagle, może też narazić cię na przykre konsekwencje. Zwłaszcza jeśli nie jesteś w uprzywilejowanej pozycji, tj. nie posiadasz rzadkich, poszukiwanych na rynku umiejętności ani nie masz rozbudowanej sieci kontaktów. W takiej sytuacji nie masz co liczyć na referencje i miłe słowo od eksszefostwa, a zła reputacja może utrudnić dalszą karierę. W takim wypadku być może lepiej jest zachować pozory i rozejść się po uprzejmym uścisku ręki.