1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Relacje
  4. >
  5. Kobieta bez związku jest nikim? Obalmy ten mit, powiedzmy na to światu gromkie „nie”!

Kobieta bez związku jest nikim? Obalmy ten mit, powiedzmy na to światu gromkie „nie”!

Natalia Waloch (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl)
Natalia Waloch (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl)
Jest to coś, czemu chcę powiedzieć „nie” również dlatego, że szykując się do pisania tej książki, rozkminiłam sobie, do jak wielu krzywd prowadzi kobiety zgadzanie się na status quo.

Fragment książki „Bo ni. Zacznij odmawiać i żyć po swojemu”, Natalia Waloch, wyd. Agora

Jako 17-latka zakochałam się na zabój. To była pierwsza miłość ze wszystkim, co o niej wiemy z literatury. Była namiętność, wstrząsy, niewypowiedziane szczęście i najczarniejsza rozpacz. Uważaliśmy z Przemkiem, że jesteśmy jak Romeo i Julia, choć oczywiście byliśmy pewni, że zamiast skończyć tragicznie, dożyjemy razem swoich dni. Jednak nawet wtedy, choć uważałam, że mój chłopak jest tym jednym jedynym cudem odnalezionym w wielkim świecie (w tym wypadku oznaczał on Toruń), podejrzliwie patrzyłam na metaforę o dwóch połówkach jednej pomarańczy czy, jak kto woli, jabłka. Byłam bardzo ambitną nastolatką, chciałam wówczas zostać reżyserką, teatr i film pochłaniały mnie jak nic innego i nijak nie łączyło mi się to z moją wielką miłością. Nie wiem, jakim cudem w tak młodym wieku wykazywałam tego rodzaju trzeźwość osądu, ale gratuluję sobie, bo im dłużej żyję, tym bardziej opowieść o dwóch połówkach mnie mierzi.

Ludzie, którzy w swoim życiu poznali więcej niż jedną wielką miłość (w tym ja), dostarczają dowodów, że ta opowieść nie jest prawdziwa. Ale nie lubię w niej przede wszystkim tego, że redukuje nas jako jednostki. Oto bowiem tylko związek z drugim człowiekiem sprawia, że jesteśmy pełni, a co za tym idzie, uznani za wartościowych. Jeszcze bardziej denerwuje mnie, że ta narracja dotyczy tylko kobiet. Nikt nie mówi młodym chłopakom startującym w życie, że robota w NASA robotą w NASA, ale najważniejsze, żeby znaleźli sobie – najlepiej szybko – kobietę (lub mężczyznę oczywiście, ale obracam się tu wokół stereotypowego myślenia naznaczonego patriarchatem), bo tylko to sprawi, że ich życie będzie naprawdę wartościowe.
(…)

Jestem oczywiście fanką głębokiej miłości pełnej intymności, zrozumienia, akceptacji i czułości. Bez dwóch zdań życie w parze może być jednym z najbardziej wzbogacających życiowych doświadczeń, czymś, co buduje i karmi. A jednak tzw. romantyczna miłość – w jej obiegowym rozumieniu ukształtowanym głównie przez popkulturę oraz mało pogłębione sądy bazujące na kliszach – jest dla mnie problematyczna. We współczesnych mitach puenta jest taka, że bez związku kobieta nie może być pełna. Widzę w tym pułapkę na kobiety i coś bardzo dla nas, kobiet, obraźliwego. Takie spojrzenie na sprawę oznacza, że różne wartościowe dla nas rzeczy nie są tak naprawdę godne wielkiej uwagi. Na początku rozdziału przytoczyłam nazwiska wielkich kobiet, żeby pokazać skalę absurdu, ale to wcale nie oznacza, że redukowanie życia kobiet żyjących bez wiekopomnych osiągnięć jest mniej szkodliwe.

Mam wielką niezgodę na to, by choćby szczątkowo obniżać wartość tego, co robimy, co jest dla nas ważne, dlatego tylko, że nie jesteśmy związane z mężczyzną (znów: lub z kobietą, ale walczymy tu ze stereotypami). I uważam, że światu należy się od nas gromkie „nie” wobec takiego stawiania sprawy.

Jak rewolucja przemysłowa przyniosła romantyczną miłość

Pozycja kobiet w historii zawsze była słaba, a świat – rządzony przez mężczyzn – miał różne pomysły, jak utrzymać nas na marginesie. Idea romantycznej miłości jest oczywiście stara jak świat, przecież odnajdujemy ją w mitach, legendzie o Tristanie i Izoldzie czy u Szekspira, jednak pomysł, by wpisać ją trwale w małżeństwo czy związek, jest stosunkowo młody i powstał w wyniku wielu przemian cywilizacyjnych.

W epoce zbieracko-łowieckiej pozycja kobiet była bardzo silna. Wbrew utartym sądom to nie mężczyźni zapewniali wiosce byt dzięki polowaniom, lecz kobiety dzięki zbieractwu, co jest logiczne, bo dużo łatwiej jest znaleźć jagody, grzyby, jadalne pnącza czy liście, niż upolować grubego zwierza. Również w świecie prasłowiańskim – jak pisze Marcello Garzaniti w portalu „Ciekawostki Historyczne” – kobiety miały się nieźle w tym sensie, że ich rola w rodzinie i we wspólnocie była niepodważalna. Dopóki rolnictwo oznaczało uprawę ziemi motyką, pole czy ogród, które obrabiała kobieta, należały do niej. Wszystko zmieniło pojawienie się pługa, którego obsługa wymagała dużej siły fizycznej, co sprawiło, że rola kobiet w rolnictwie znacznie podupadła. W tych bardzo już zamierzchłych czasach małżeństwa zawierano po to, by po prostu przetrwać w skrajnie trudnych, nieprzyjaznych warunkach.

W świecie z bardzo prymitywnymi narzędziami, w obliczu żywiołów i zaraz trzymanie się w kupie było po prostu jedynym sposobem na przeżycie. W dużym skrócie rzecz ujmując (bo o historii małżeństwa można by napisać całą książkę), potem mieliśmy całą epokę, w której związek dwojga ludzi był raczej kontraktem rodzin, a pary łączono na podstawie tego, ile kawaler czy panna mieli morg ziemi, krów, pałaców czy fabryk (zależnie od stanu). I w tych realiach położenie kobiet było niewesołe, pamiętamy przecież z rozdziału o pieniądzach i pracy, że nie mogły swobodnie dysponować swoim majątkiem. Dawało im to jednak jakąś pozycję w związku, a w razie małżeńskich kłopotów mógł zawsze wparować na scenę ojciec i wziąć zięcia za twarz. Małżeństwo miało się obu rodom opłacać i to czasem mogło kobietę chronić, choć oczywiście mogło też jej szkodzić, jeśli do związku wniosła niewiele. Naszym przodkom również z tej epoki nie przyszłoby do głowy, by zawierać związek na całe życie wyłącznie z powodu miłości.

Wszystko zaczęło się zmieniać w wieku XIX, gdy na dobre rozhulał się romantyzm. Szalone uniesienia, dotąd uważane za coś w rodzaju choroby, którą można (nie bez przyjemności) zaliczyć, wdając się w sekretny i zakazany romans, zostały podniesione do rangi jedynej postaci miłości, która jest coś warta. Jednocześnie w Europie zaczęła się nakręcać rewolucja przemysłowa, która wywróciła wszystko do góry nogami. Kobiety znów okazały się ważne na rynku pracy, bo wiele prac w fabrykach wymagało sprawnych, małych i dokładnych rąk, a tym samym stały się one – wespół w zespół z mężczyznami – żywicielkami rodzin. Sęk w tym, że w domu nadal trzeba było sprzątnąć, uprać, ugotować i położyć dzieci do snu, czym rzecz jasna zajmowały się matki. Postępująca mechanizacja i wzrost dobrobytu ludzi zmieniły też stosunki społeczne. Mówimy tu en general o ludności Europy, gdyż, jak wiemy, gdy przyjrzeć się tym procesom bliżej, dobrobyt nie był dystrybuowany równomiernie i za komfortem życia jednych stała ciężka praca innych, zatrudnionych często na nieludzkich warunkach. Nie zmienia to jednak faktu, że masowa migracja do miast – pociągająca za sobą zmianę warunków życia – postęp medyczny, upowszechnianie się edukacji oraz wiedzy chociażby o codziennej higienie sprawiły, że małżeństwo zaczęto postrzegać inaczej. Związek z drugą osobą zaczął być czymś więcej niż tylko sposobem na przetrwanie. Okazało się, że może dawać przyjemność, umożliwiać rozwój i zaspokajać tzw. wyższe potrzeby. W ten sposób na scenie pojawiła się – cała na biało – miłość romantyczna, którą przez dekady z upodobaniem eksploatowała popkultura, karmiąc nas opowieściami o wieśniaczkach znajdujących księcia, królewnach budzonych pocałunkiem królewiczów z letargu, singielkach, które szukały pracy marzeń, a znalazły tego jedynego, oraz parach, które się czubią, póki nie zobaczą, że się lubią, a nawet kochają.

Ukochany, oddam ci wszystko za darmo!

Z punktu widzenia patriarchatu nic lepszego nie mogło się wydarzyć. O ile bowiem we wcześniejszych epokach kobiecie trzeba było coś zaoferować, by wyszła za danego kandydata za mąż, teraz wystarczała obietnica: „Będziesz moją jedyną, będę cię kochał, nigdy już nie będziesz sama”. Pragnienie miłości i poczucia bezpieczeństwa oraz bycia częścią wspólnoty to atawistyczne potrzeby nas wszystkich, a w świecie, który dla kobiet nigdy nie był bardzo przyjazny, była to obietnica warta ryzyka. Społeczeństwu się ten deal opłacał jak mało co, bo teraz już nie za morgi, posiadłości czy aktywa męża, a jedynie za przyrzeczenie miłości do grobowej deski kobiety były gotowe za dnia pracować w fabryce, sklepie czy zakładzie usługowym, a po południu prać spodnie męża, karmić i kąpać dzieci oraz mieszać zupę w garnku.

Prof. Aleksandra Derra wspomniała o tym w wywiadzie o Simone de Beauvoir, który kiedyś zrobiłyśmy wspólnie dla „Wysokich Obcasów Extra”. – W czasach de Beauvoir nie było jeszcze tak rozwiniętej kinematografii, która, podobnie jak literatura, kształtuje pewien wymyślony obraz miłości – mówiła mi filozofka. – Stworzono go po to, żeby kobieta, decydując się na małżeństwo, nie myślała: „Teraz będę zależna od męża, więc on może ode mnie wszystkiego żądać”. Ślub, wesele, biała sukienka to rytuały, które mają sprawić, byśmy mogły pomyśleć: „Będziesz piękna, będą na ciebie patrzeć, koleżanki będą ci gratulować”. De Beauvoir pisze, że gdy przemija gloria ślubu, okazuje się, że ta rzekoma wolność to pranie, samotne przebywanie w domu, czynności, które nie sprawiają, że kobieta ma poczucie sensu.

Zmiana podejścia do miłości i małżeństwa/ związków miała dramatycznie wielkie znaczenie dla całych pokoleń kobiet nie tylko dlatego, że zapędziła je do regularnej roboty na dwóch etatach. Ta społeczna rewolucja przede wszystkim zmieniła nasze myślenie o sobie samych. W czasach Jane Austen dziewczyna, która nie wyszła za mąż, zdawała sobie sprawę, że stało się tak głównie dlatego, że nie była atrakcyjną partią z finansowego punktu widzenia. Zostanie starą panną pewnie ją bolało, ale ból mogło łagodzić racjonalne, ekonomiczne wyjaśnienie. Dziewczyna, która nie znalazła męża, po tym jak miłość romantyczna stała się fundamentem małżeństwa, była w o wiele gorszej sytuacji. Ponieważ zwyczajowo to mężczyzna się oświadczał, klękał, dawał pierścionek i przysięgał, kobieta, której nigdy się to nie przydarzyło, stawała się „tą, której nikt nie chciał”. I echo tego sformułowania, które celowo, dla podkreślenia, wzięłam w cudzysłów, do dziś pokutuje w naszych głowach. Z kobietą, która nie jest w związku, musi być coś nie tak, musi być dziwna, nie do życia, w jakimś sensie niepełnowartościowa, zepsuta. Dlatego, kiedy nie wiedzie się nam w miłości, większość z nas myśli: „Co jest ze mną nie tak?”, jakbyśmy były pralką, w której coś się poluzowało i stuka przy wirowaniu. Nie jestem przeciwna związkom – ślubnym czy nie – z mężczyznami, sama mam głęboką potrzebę bycia z kimś blisko. Jestem przeciwna tylko temu, w jaki sposób ta kwestia jest kulturowo ogrywana, bo to nas, kobiety, unieszczęśliwia. Ale przede wszystkim wpycha w koleiny zupełnie błędnego myślenia, każąc nam wierzyć, że nasze życie bez mężczyzny nigdy nie będzie miało do końca sensu.

I, szczerze mówiąc, jestem przerażona, jak bardzo przyswajamy ten pogląd i jak rozgaszcza się on w zakamarkach naszego mózgu. Jestem feministką, mam 46 lat, jeśli spytasz mnie, czy moja wartość zależy od tego, czy jestem związana z mężczyzną, odpowiem, rzecz jasna, że nie. Wszystko świetnie, tylko nie dalej jak kilka dni temu otworzyła mi się szufladka z głęboko uwewnętrznionymi przekonaniami, które zaszczepiła mi nasza kultura. Był piątkowy wieczór, a ja stałam w supermarkecie w kolejce do kasy z dużą butelką cydru w ręku. Dzieci odwiozłam do ich taty i chciałam wypić szklaneczkę podczas wieczornej rozmowy, na którą byłam umówiona z koleżanką. No i masz! Nagle, nie wiedzieć skąd, na ułamek sekundy w mojej głowie rozbłysła myśl: „Nieźle wyglądam z tą flaszką, ludzie muszą myśleć, że jestem kolejną samotną laską po czterdziestce, która spędza wieczór, pijąc przy Netfliksie, bo nie umiała sobie życia ułożyć”.

Powiem wam szczerze: było to dla mnie jak policzek. Byłam na siebie zła, że przy całej mojej świadomości, tak okropne, deprecjonujące, pozbawione szacunku do samej siebie myślenie pojawiło się w moim umyśle. Jest to coś, czemu chcę powiedzieć „nie” również dlatego, że szykując się do pisania tej książki, rozkminiłam sobie, do jak wielu krzywd prowadzi kobiety zgadzanie się na status quo.

Fot. materiały prasowe Fot. materiały prasowe

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze