Jeśli w jakiejś sytuacji czuję się niepewnie, mówię do siebie: po prostu tę pewność zagraj – wyznaje Magdalena Boczarska. Specjalistka od ról, które „nie biorą jeńców”. Matka, której sen z powiek spędza to, w jakim świecie będzie żył jej syn. Zdecydowanie wyrażająca swoje opinie na temat polityki czy istoty zła. Ale rozmawiamy też o tym, jak niewiele potrzeba, by nam wszystkim było dobrze...
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 5/2025
Skąpisz swoim fanom okazji do oglądania cię na ekranie. Dlatego już nie mogę się doczekać „Langera” z tobą w jednej z głównych ról. Choć boję się, że nie będzie to serial miły i przyjemny.
Powiem tak: dawno nie zagrałam roli, w której tak bardzo zanurzyłabym się w mrok i która skłoniłaby mnie do tylu przemyśleń na temat zła w człowieku. Rola Siarkowskiej vel Siarki na papierze nie zdradzała o niej niczego, żadnego detalu z życia prywatnego. Wymagała od mnie włożenia w tę postać wielu skomplikowanych elementów. Ona jest skupiona wyłącznie na wendecie, udowodnieniu prawdy i dopadnięciu Langera. Żyje tym i oddycha, a jedyne uczucia, jakie okazuje, pojawiają się na skutek porażek na tej właśnie drodze. Lub na widok ofiar. Prokurator Siarka jest jednym wielkim znakiem zapytania. Z aktorskiego punktu widzenia wyzwaniem było zbudowanie z niej osoby z krwi i kości, która zaintryguje widza na tyle, by chciał wciągnąć się w to jej poszukiwanie prawdy.
Kiedy rozmawiałyśmy ostatnio, powiedziałam ci, że mam szczęście do ról, które „nie biorą jeńców”. Wykonuję dosyć niebezpieczny zawód, bo aktorstwo bazuje na psychice i na emocjach, także na bardzo ciemnych, smutnych minorowych nutach. To jest ciągłe wychodzenie ze swojej strefy komfortu. Czasem trzeba rzeczywiście głęboko pogrzebać, by wyciągnąć z siebie prawdę, bo kamera bezwzględnie wychwyci każdy fałsz, każde udawanie. Ale tylko tak można się rozwijać – i w aktorstwie, i w życiu.
Pamiętam, jak po zagraniu w 2022 roku, miesiąc po miesiącu, w „Heaven in Hell” i „Różyczce 2” czułam się kompletnie wydrenowana, rozłożona na łopatki. Kolejny rok uświadomił mi, jak wiele z siebie dałam tym rolom. Obie były dla mnie bardzo ważne, ale mocno wymagające. Poczułam, że mój bilans energetyczny jest równy zeru. Że potrzebuję teraz złapać dystans, skupić się na sobie, pobyć więcej z rodziną. Zwłaszcza że mój synek poszedł do pierwszej klasy. Chciałam być obok w tak ważnym dla niego czasie.
Zauważyłam, że już trzeci raz – licząc film, który czeka na kinową premierę, czyli „Zapiski śmiertelnika” Maćka Żaka – grasz prokuratorkę. Co takiego w tobie jest, że reżyserzy widzą cię w podobnych rolach?
Ministra obrony narodowej, kandydatka na prezydentkę, trzykrotnie prokuratorka – ewidentnie urząd mnie wzywa [śmiech].
Moim zdaniem masz w sobie coś z szeryfki.
Bo ja w życiu to jestem niezłą szeryfką. Od jakichś dwóch lat uczę się luzować, żeby dać mojej rodzinie trochę od niej odpocząć.
Miałaś to w sobie od początku? Zaprowadzałaś porządek już w przedszkolu?
Raczej nie. W sumie to dla mnie samej zaskakujące, że wyrosłam na taką szeryfkę. Myślę, że życie po prostu wymusiło na mnie tę zmianę. Czasami pomagam też sobie „aktorsko”. Jeśli w jakiejś sytuacji czuję się niepewnie, to mówię do siebie: po prostu tę pewność zagraj. Bycie szeryfką brzmi jak coś bardzo cool, ale też potwornie męczy, bo oznacza, że zawsze jesteś na służbie. Codziennie rano budzę się, wpinam sobie gwiazdę w kieszonkę i idę ogarniać codzienność. Ja nawet na wakacjach jestem szeryfką, a zaczyna się już od pakowania, które zawsze wzbudza w moim domu wiele emocji… Dobra, we mnie wzbudza zbyt wiele emocji [śmiech].
Magdalena Boczarska (Fot. Yan Wasiuchnik)
Do tego, jak mierzysz się z mrokiem i złem zawodowo, jeszcze wrócimy, ale skoro powiedziałaś o dystansie, chciałam spytać cię, jak – i czy w ogóle – udaje ci się prywatnie łapać dystans do rzeczywistości, zwłaszcza jeśli jest pełna takich smutnych minorowych nut jak dzisiaj, kiedy rozmawiamy – serwisy są pełne informacji o cofnięciu amerykańskiej pomocy dla Ukrainy, a telewizje zapętlają w kółko nagranie z Gabinetu Owalnego, na którym Donald Trump przekrzykuje Wołodymyra Zełenskiego.
Absolutnie mi się to nie udaje. Rozmawiamy na początku marca, wywiad ukaże się za miesiąc, a jaka będzie wtedy rzeczywistość, szczególnie międzynarodowa, chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć. Na dzisiaj, jak pewnie większość z nas, jestem bardzo zaniepokojona. Trudno uwierzyć, że to, co widzimy w telewizji, dzieje się naprawdę.
Że nie jest kolejnym odcinkiem serialu „Gra o tron”…
Niewątpliwie mit Ameryki jako niezawodnego strażnika wartości demokratycznych mocno się zachwiał. Obserwuję to z niepokojem, bo zmiany zachodzą na naszych oczach i trudno przewidzieć, dokąd nas zaprowadzą.
Co mnie najbardziej uderza, to głęboki podział w społeczeństwie. Jedni są przerażeni kierunkiem, w którym zmierza świat po ostatnich wyborach i zwycięstwie Trumpa, inni z kolei świętują i uważają to za najlepszą rzecz, jaka mogła się wydarzyć. Ja osobiście należę do tych zaniepokojonych – nie boję się tego przyznać.
Coś nas jednak łączy – i tych, którzy świętują, i tych, którzy są zaniepokojeni – bez przerwy scrollujemy media społecznościowe.
Sama wielokrotnie przekonałam się, że mogą służyć wspaniałym celom: nagłaśniać ważne sprawy, łączyć ludzi wokół pozytywnych inicjatyw. Ale coraz częściej zamieniają się w przestrzeń toksyczną, pełną nienawiści i dezinformacji. To paradoks – narzędzia, które miały nas zbliżać, pogłębiają podziały. To naprawdę smutne obserwować, jak platformy, które dają tyle możliwości, są wykorzystywane do siania zamętu i promowania agresywnych zachowań.
Co będzie tylko narastać, skoro nie będzie już fact-checkingu, a czyjaś opinia stanie się równoważna prawdzie.
Spędza mi sen z powiek to, w jakim świecie przyjdzie za kilka lat żyć mojemu siedmioletniemu dziś synkowi. I mówi to osoba wiecznie aktywna, doszukująca się wszędzie pozytywów i przestrzeni do działania…
Od dłuższego czasu pierwszą rzeczą, jaką robię po przebudzeniu, jest sprawdzanie na komórce portali informacyjnych. Choć wiem, że to potwornie niezdrowe.
Co tam widzisz o tej siódmej, ósmej rano?
Zamęt. Trudno się oprzeć wrażeniu, że na naszych oczach zupełnie zmienia się porządek świata. Oczywiście wyławiam też te bardziej optymistycznie nastawione głosy. Być może ten zamęt wypracuje jakieś zupełnie nowe rozdanie, historia zna takie przypadki. Bardzo chcę w to wierzyć, czepiać się nadziei i wszystkich dobrych rzeczy, które też odnajduję. Mimo wszystko niestrudzenie szukam pozytywów. A ty?
Też staram się to robić. Tak jak ty nie zamykam oczu na to, co się dzieje, ale chcę przynajmniej na chwilę złapać oddech. Pomaga mi kontakt z naturą, ale też po prostu wyjście do ludzi, przytulenie, rozmowa, przeniesienie na chwilę uwagi z makroskali na tę mikroskalę. Także sport, czytanie gazet, książek...
Zazdroszczę ci, nie pamiętam, kiedy ostatnio przeczytałam książkę od A do Z, jeśli nie była związana z moją pracą czy dzieckiem. Kupuję je „na potem”, wszystkie stoją w równym rzędzie na półce. Patrzę na nie i cieszę się, że kiedyś przyjdzie czas, że wszystkieje pochłonę. Zawsze zabieram jakąś na wakacje i jeśli uda mi się przejść choć przez kilka rozdziałów, mam ogromną satysfakcję.
Magdalena Boczarska (Fot. Yan Wasiuchnik)
Kto jest dziś dla ciebie autorytetem?
Mam z tym duży problem. Nawet z papieżem Franciszkiem, kiedy nie nazwał Rosji wprost agresorem. Co było dla mnie o tyle bolesne, że uważam się za osobę wierzącą. Oczywiście każdy z nas jest tylko człowiekiem, ale uważam, że są takie stanowiska, takie role publiczne, które wymagają wyznaczania moralnego azymutu, obrony dobra za wszelką cenę. Nie wiem, kto jest dla mnie dzisiaj takim publicznym kompasem.
Dla mnie był nim niedawno zmarły Marian Turski. A jednak słyszałam od kilku osób, że kiedy wrzuciły na swoje media społecznościowe wspomnienie o nim, to w komentarzach, nawet w takim momencie, znalazł się hejt.
Naprawdę jesteśmy mistrzami w odnajdywaniu ciemnych kart w życiu tych, którzy starają się czynić dobro, i tłumaczeniu tych, którzy uosabiają zło. Miałam okazję poznać pana Mariana podczas Campusu Polska, zamienić z nim kilka słów. Bez dwóch zdań był autorytetem. Jego słowa: „Zanim zaczniemy się kochać, spróbujmy się mniej nienawidzić” niezmiennie poruszają mnie prawdą, która z nich bije.
Należę też do tej części odbiorców, którzy we wspomnianym Gabinecie Owalnym mocno utożsamiali się z Zełenskim. Czytałam wpisy od ludzi, którym ten widok przypomniał przemocowe sytuacje z ich własnej przeszłości. Nie mam słów, żeby powiedzieć, jak bardzo podziwiam postawę prezydenta Ukrainy. A jednak, tak jak mówisz, niektórzy lubią mu wypominać różne rzeczy, na przykład aktorską przeszłość.
Kariera zawodowa człowieka przed objęciem funkcji publicznej nie powinna być podstawą do podważania jego kompetencji czy legitymizacji jako przywódcy. Historia zna wiele przypadków, gdy osoby z różnych środowisk – artyści, naukowcy, przedsiębiorcy – stawały się skutecznymi liderami politycznymi. Od początku rosyjskiej inwazji na pełną skalę w 2022 roku Zełenski udowodnił swoją determinację, pozostając w Kijowie mimo zagrożenia i przewodząc obronie kraju w niezwykle trudnych warunkach. Zresztą przecież Ameryka też miała prezydenta aktora – Ronalda Reagana. Ty niedawno bardzo aktywnie – i skutecznie – walczyłaś w sejmie o nowelizację prawa autorskiego dotyczącego tantiem.
Magdalena Boczarska (Fot. Yan Wasiuchnik)
Często słyszysz pytanie, dlaczego nie zajmiesz się polityką?
Dosyć często [śmiech]. Interesuję się polityką, uważam, że jest ogromną częścią naszego życia. Zresztą od dłuższego czasu pracuję nad pomysłem serialu political drama. To zdecydowanie „moje klimaty”, poza tym ludzie uwielbiają historie o władzy, bo władza jest sexy. Tak samo jak zło, bywa intrygująca. Dlaczego jest tyle filmów, seriali i książek o seryjnych zabójcach, płatnych mordercach, psychopatach? Z perspektywy ewolucyjnej rozwinęliśmy silną tendencję do zwracania uwagi na potencjalne zagrożenia. Osoby wyczulone na niebezpieczeństwo miały większe szanse na przetrwanie. Ten mechanizm nadal jest aktywny w naszym mózgu – jesteśmy zaprogramowani, by przyswajać informacje o zagrożeniach, nawet gdy występują one w bezpiecznym, fikcyjnym kontekście. Film o mordercy pozwala nam „trenować” rozpoznawanie niebezpieczeństwa bez rzeczywistego ryzyka.
Czytałam też niedawno o zjawisku „bezpiecznego strachu” – doświadczamy silnych emocji związanych z zagrożeniem, jednocześnie będąc całkowicie bezpieczni. Ten paradoks wywołuje wydzielanie adrenaliny i dopaminy, tworząc specyficzne poczucie euforii po przetrwaniu takiego wirtualnego zagrożenia. Poza tym te wszystkie historie pomagają nam zgłębiać granice człowieczeństwa. Obserwując psychopatę, próbujemy zrozumieć, co czyni człowieka zdolnym do tak skrajnych czynów.
A nie sądzisz, że takie filmy czy seriale normalizują zło? Ktoś, kto idzie po trupach do celu, nagle staje się przedsiębiorczym biznesmenem albo skutecznym politykiem.
To zależy od kontekstu i sposobu przedstawienia postaci. Jeśli film czy serial ukazuje brutalność i konsekwencje działań bohatera, to niekoniecznie normalizuje zło – może być wręcz przestrogą. Problem pojawia się, gdy antybohaterowie są romantyzowani, a ich moralna degeneracja usprawiedliwiana jako determinacja czy spryt. Wtedy granica między podziwem a potępieniem zaczyna się zacierać.
Magdalena Boczarska (Fot. Yan Wasiuchnik)
Mnie zło brzydzi, tak jak brzydzi wampir w nowym „Nosferatu” Roberta Eggersa.
Ale przyznaj, zło potrafi być z pozoru pociągające. Tytułowy Langer, grany przez Kubę Gierszała, jest człowiekiem władzy. Odnoszącym sukcesy biznesmenem, przystojnym, nieskazitelnie eleganckim i tak nasyconym tym, co w życiu można dostać za pieniądze, że aż zdeprawowanym. Przekonanym, że może sobie pozwolić absolutnie na wszystko. Poza tym zło to niewiadoma, a każda niewiadoma wywołuje w nas strach. Jeżeli poznajesz mechanizmy zbrodni, metody działania morderców, kulisy śledztw – to nagle przestaje być to takie straszne. Mrok jest w nas wszystkich, każdy składa się z pozytywu i negatywu, czasami między jednym a drugim przebiega bardzo niewyraźna granica. Nie wiesz, kiedy ten mrok się ujawni. Myślę, że to też nas fascynuje.
Mnie brzydzi nawet zło, które odnajduję w sobie. Musiałam wykonać sporą pracę, by to zaakceptować.
Ale człowiek to nie tylko dobro. Wierzę, że każdy z nas ma w sobie zarówno ciepło, jak i gniew, cierpliwość i bunt, miłość i zmęczenie. I to jest w porządku. Dla mnie ogromną lekcją na ten temat było macierzyństwo, które uczy mnie tej akceptacji – pokazuje, że można kochać najmocniej na świecie i jednocześnie czuć frustrację, że można być czułym, a czasem mieć dość. Nie chodzi o to, by wypierać to, co trudne, ale by to zrozumieć, oswoić i zaakceptować swoje niedoskonałości, zamiast na siłę dążyć do pozbycia się ich. Nie ma ludzi doskonałych, na szczęście.
Magdalena Boczarska (Fot. Yan Wasiuchnik)
Gdzie jesteś na skali od fascynacji złem do przerażenia złem?
Zdecydowanie bliżej tego drugiego końca. Rzeczywistość sześć lat temu, przed pandemią, wyglądała zupełnie inaczej – świat wydawał się bezpieczniejszy, dziś wszystko nabrało zawrotnego tempa. Wiele razy byłam w Izraelu, odwiedziłam Autonomię Palestyńską, Bliski Wschód, spędziłam też trochę czasu w Afryce. Wszędzie uderzało mnie to samo – jak niewiele potrzeba, by ludzie mogli żyć lepiej. Choćby dostęp do czystej wody. To zmienia całe społeczności – zamiast codziennie pokonywać kilometry do studni, kobiety mogą pracować, a dzieci chodzić do szkoły. Jak edukacja zawodowa czy pomoc psychologiczna w obozach dla uchodźców, które dają ludziom szansę na nowy start.
Kryzys migracyjny mógłby wyglądać inaczej, gdybyśmy zamiast budować mury, inwestowali w stabilność tam, gdzie zaczyna się problem. Tymczasem nowa administracja amerykańska wstrzymała badania klimatyczne, uznając je za nieistotne – a przecież susze, powodzie i katastrofy ekologiczne zmuszają tysiące ludzi do ucieczki. Wielu uchodźców – wojennych i klimatycznych – wcale nie chce opuszczać swoich domów. Wystarczyłoby im pomóc, zanim będą musieli szukać ratunku gdzie indziej.
Opowiada o tym choćby nagrodzony Oscarem dokument „Nie chcemy innej ziemi” w reżyserii Basela Adry i Rachel Szor. Tym ważniejszy w rzeczywistości, w której konflikt w Strefie Gazy trwa w najlepsze, że nakręcony wspólnie przez palestyńsko-izraelski team…
Zastanawiam się, jak to jest, że o jednym konflikcie, jak w przypadku Ukrainy, słyszę od światowych przywódców: „nieważne, kto zaczął, pogódźcie się”, a przy drugim: „ale to oni zostali zaatakowani pierwsi”. Niezależnie od różnych i czasem zasadnych ambiwalencji wiem jedno: nie można rozgrzeszać i namaszczać ludobójstwa. Zostaliśmy wychowani w określonym systemie moralnym, który bardzo jasno określał, co jest dobre, a co złe. A dzisiejsze czasy to negują, mówią, że „to zależy”. Jak to wytłumaczyć naszym dzieciom?
Niedawno podkładałam głos narratorki w najnowszej ekranizacji „Bambiego” Felixa Saltena – książki, która pierwotnie była przeznaczona bardziej dla dorosłych i stanowiła ostrzeżenie przed tym, co człowiek może zrobić innemu gatunkowi. Salten, austriacki Żyd, napisał ją w latach 20., gdy faszyzm narastał w Europie. Poruszyła mnie aktualność tej powieści o cyklu życia, stracie i refleksji nad światem.
Dlatego ja w takich serialach jak „Langer” kibicuję bohaterkom jak twoja. Mam nadzieję, że Siarka skopie tytułowej postaci tyłek.
Nie będzie to łatwe, walka jest nierówna, a Langer dysponuje wszystkimi możliwymi środkami. W dodatku po drugiej stronie stoi Piotr Adamczyk, prokurator, który reprezentuje kompletnie osobny i inny styl pracy nad sprawą. No, zobaczymy, jak się to potoczy [śmiech].
Ciekawe, że od czasu zagrania papieża Piotr Adamczyk zawodowo przeszedł całkowicie na ciemną stronę mocy... Gra głównie złoczyńców i robi to świetnie.
Piotrek to wspaniały aktor. Mam to szczęście, że zarówno prywatnie, jak i zawodowo nasze drogi często się przeplatają. Ostatnio graliśmy małżeństwo w „Sztuce kochania”, ale też byliśmy parą w „Testosteronie”. Żywię do Piotrka wiele ciepłych uczuć. Czy to nie jest cudowne, że ten zawód pozwala mi spotykać takie wspaniałe osoby?!
Mam też na przykład wielkie szczęście znać blisko mistrza charakteryzacji Waldemara Pokromskiego, który akurat do naszej sesji przygotowywał moje włosy. Spotkaliśmy się przy „Różyczce 2” i „Magnezji”, pracował ze mną przy roli Marii Piłsudskiej. A projekty, które współtworzył, aż sześciokrotnie zostały nagrodzone Oscarem dla najlepszego filmu.
Posłuchaj: Rozmowa z Waldemarem Pokromskim, mistrzem charakteryzacji [WIDEO]
Magdalena Boczarska (Fot. Yan Wasiuchnik)
Ten zawód pozwala ci również przeżywać rzeczy, których nie chcielibyśmy przeżyć w rzeczywistości albo które byłyby wręcz nie do przeżycia…
Fakt. Wiele razy umierałam przed kamerą, raz zostałam rozstrzelana, raz powieszona… To jest bardzo surrealistyczne doznanie, zawsze zostawia jakiś ślad, a na pewno refleksję. Kiedy mam do zagrania taką scenę, robię się bardzo nieswoja. Ale też na przykład około ośmiu razy wychodziłam na planie za mąż i raz skoczyłam ze spadochronem.
Jak po takim czymś – mam na myśli te trudne sceny – wraca się do domu, do partnera, dziecka?
Czasem właśnie nie mogę wrócić od razu, często siadam na chwilę w hallu budynku, w którym mieszkam, na niebieskim fotelu, żeby trochę „odtajać”. Zależy, jaki mam akurat nastrój, czego potrzebuję, żeby zbudować pomost pomiędzy tym, w czym uczestniczyłam, a moim prawdziwym życiem. Są takie sceny, które nie schodzą z ciebie po jednej herbacie czy kieliszku wina, rozchodzenie ich jest o wiele dłuższym procesem. Jedna z nich przydarzyła mi się właśnie na planie „Langera”, była kręcona przez kilka dni, a wiązała się z pokonaniem jednego z większych ludzkich lęków, ale też mojej osobistej fobii.
To cię jakoś z tym lękiem oswoiło czy osłabiło go?
Był to gigantyczny wydatek energetyczny, ale nie sądzę, by pomógł oswoić sytuację, z którą był związany. Na pewno mogę skreślić tę scenę z mojej aktorskiej listy wyzwań.
Co cię wyciąga do światła? Na planie, ale i w życiu?
Ludzie, z którymi pracuję, i ludzie, którzy są mi bliscy. Relacje są naszą największą siłą i tego zamierzam się trzymać, też w tych dziwnych, niepewnych czasach. Drugim człowiekiem jesteśmy silni – co jest też moim komentarzem do tego, co dzieje się wokół. Bo im bardziej się boimy, tym bardziej powinniśmy mieć odwagę.
Magdalena Boczarska laureatka Orła za główną rolę w filmie „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” oraz nagród Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych za pierwszoplanowe role w filmach „Różyczka” i „Piłsudski”. Członkini Polskiej Akademii Filmowej. Znana także z filmów „Różyczka 2”, „Heaven in Hell”, „Napad” oraz seriali „Zachowaj spokój” czy „Król”. Serial „Langer” z jej udziałem będzie miał premierę w maju na platformie SkyShowtime.