Otwarte przestrzenie miały być spełnieniem marzeń o nowoczesnym stylu życia. Przez lata zachwycały w katalogach wnętrz i na wizualizacjach, obiecując światło, przestrzeń i wielkomiejski luz. Ale dziś, w świecie pełnym bodźców i zacierających się granic między pracą a odpoczynkiem, coraz więcej osób tęskni za czymś zupełnie innym – spokojem, prywatnością i własnym kątem tylko dla siebie. Stąd właśnie potrzeba, by nawet w najmniejszych mieszkaniach wygospodarować przestrzeń na „cichy zakątek”.
Spośród wszystkich wnętrzarskich trendów ostatnich lat najbardziej nie znoszę jednego: mody na otwarte kuchnie. Od początku wieku ten model aranżacji wnętrz zdobył w Polsce niemal status świętości – zachwalany przez architektów, promowany przez deweloperów, obecny w każdym katalogu.
Ta popularność nie wzięła się znikąd – to efekt zarówno zmian społecznych, jak i naszego zachwytu zachodnimi trendami: industrialnymi loftami, apartamentami, w których największe wrażenie robi przetrzeń i nowoczesnym stylem życia, który – przynajmniej w teorii – ma łączyć ludzi, a nie ich od siebie oddzielać.
Tyle że rzeczywistość bywa mniej instagramowa. Padliśmy ofiarami myślenia, że otwarte przestrzenie są synonimem luksusu, wolności i postępu. Gdybym dostawała złotówkę za każdym razem, kiedy ktoś entuzjastycznie opowiadał, że „otwarta kuchnia to świetny pomysł, bo kiedy gotujesz, to nie jesteś odsunięta od imprezy”, to miałabym już na wkład własny na wymarzone mieszkanie... oczywiście z zamkniętą kuchnią!
Nie chodzi jednak tylko o kuchnie. Coraz częściej zaczynamy zauważać, że idea totalnie otwartej przestrzeni – choć piękna na wizualizacjach – w codziennym życiu po prostu nas przytłacza. I właśnie dlatego wraca potrzeba czegoś przeciwnego: cichych, prywatnych zakątków, które pozwalają na oddech, skupienie, odseparowanie się od bodźców. Może nadszedł czas, by w końcu pogodzić estetykę z psychologiczną higieną?
Czytaj także: Co mówi o nas wnętrze naszego mieszkania? Minimaliści nie wzięli się znikąd, tak samo jak bałaganiarze
Przestrzeń, która przytłacza
Otwarte kuchnie, które łączą się z salonem, i wielofunkcyjne pomieszczenia są dziś niemal standardem w nowym budownictwie. Wszyscy znamy ich teoretyczne zalety: swobodne rozmowy z gośćmi, optyczne powiększenie przestrzeni. Do tego dochodzi skojarzenie z nowoczesnością i stylem wielkomiejskich loftów – radykalna odpowiedź na PRL-owską ciasnotę i miłość do bibelotów.
Dla wielu osób, zwłaszcza tych młodszych, dorastających w blokach z lat 70. i 80., otwarta przestrzeń stała się symbolem luksusu i „lepszego życia”. Marzenie o dużej, jasnej kuchni z wyspą i płynnym przejściem do salonu stało się jednym z ważniejszych punktów na liście oczekiwań przy zakupie mieszkania.
Jednak mimo że otwarte przestrzenie wciąż są modne i powszechnie pożądane, coraz więcej osób zaczyna dostrzegać ich cienie. Życie w jednym dużym pomieszczeniu, w którym toczy się niemal całe domowe życie – gotowanie, praca zdalna, relaks przy serialu, zabawa dzieci – jest po prostu przytłaczające. Dlaczego?
Po pierwsze: brak prywatności. W otwartej przestrzeni trudniej się „schować” – zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Brakuje miejsc, gdzie można pobyć samemu, wyciszyć się, odetchnąć od bodźców. Szczególnie wyraźnie odczuwają to osoby pracujące zdalnie – gdy granica między pracą a odpoczynkiem całkowicie się zaciera, organizm pozostaje w stanie ciągłej aktywności i napięcia.
Po drugie: hałas i przeciążenie sensoryczne. Choć otwarta kuchnia sprzyja rozmowom z gośćmi, w codziennym życiu oznacza to także, że dźwięki gotowania, rozmów telefonicznych czy telewizora nakładają się na siebie, tworząc trudną do zniesienia kakofonię. Dla osób wrażliwych na bodźce lub potrzebujących ciszy do pracy czy nauki, może to być poważny problem.
Wreszcie – potrzeba autonomii. Każdy z nas od czasu do czasu potrzebuje „własnego kąta”. Niezależnie od tego, czy mieszkamy z rodziną, partnerem czy współlokatorami, pragnienie bycia sam na sam ze sobą jest głęboko ludzką potrzebą. Otwarte przestrzenie, choć przyjazne i integrujące, często odbierają nam ten komfort.
Ciche zakątki - nowy stary trend
Właśnie dlatego idea domowych „cichych zakątków” przeżywa dziś renesans – to jeden z trendów prognozowanych na 2025 rok przez serwis Houzz. Przytulne, celowo „bezcelowe” miejsca – czasem to tylko ławka pod oknem, czasem wnęka w salonie – stworzone wyłącznie po to, by odpocząć.
Dlaczego zaczynamy ich tak bardzo potrzebować? Bo jesteśmy przebodźcowani – dźwiękami, obrazami, informacjami, ciągłym byciem „w kontakcie”. Cichy zakątek staje się antidotum na ciągle przyspieszający świat. W takim zakątku dużo łatwiej jest po prostu być, bez presji produktywności, komunikacji czy efektywnego spędzania czasu - niż w mieszkaniu typu open space.
Czytaj także: Analogowe wnętrza znowu są w modzie. 7 sposobów na to, jak urządzić mieszkanie z duszą [dużo inspiracji]
Coraz więcej osób urządza takie miejsca właśnie po to, by na chwilę się odłączyć: od obowiązków, ekranów, od domowego zgiełku. Psycholodzy mówią wręcz o potrzebie „mikroschronień” – niewielkich przestrzeni, które dają poczucie bezpieczeństwa i kontroli w świecie pełnym nieprzewidywalności.
Jak jednak stworzyć cichy zakątek w zaprojektowanym pod otwartą przestrzeń mieszkaniu? Oto kilka wskazówek:
1. Wykorzystaj naturalne podziały przestrzeni
W wielu mieszkaniach – nawet tych z otwartym planem – można znaleźć miejsca, które w naturalny sposób oddzielają się od reszty pomieszczenia. Może to być wnęka przy oknie, róg pokoju, przestrzeń za regałem czy nieużywany fragment korytarza. Wystarczy fotel, mały stolik i lampka, by zaaranżować kąt do czytania, medytacji, czegokolwiek w tym momencie potrzebujesz.
2. Wprowadź wizualne i akustyczne granice
Jeśli masz jedno duże pomieszczenie, w którym dzieje się wszystko, spróbuj podzielić je wizualnie. Sprawdzą się regały bez tylnej ścianki, parawany, a nawet zasłony zawieszone na szynie sufitowej. Do ograniczenia hałasu warto wykorzystać grube dywany, tkaniny, a także panele akustyczne.
3. Zadbaj o zmysły
Cichy zakątek to nie tylko brak hałasu – to także miejsce, które dobrze działa na nasze zmysły. Postaw na ciepłe światło, przytulne tkaniny, rośliny oczyszczające powietrze, ulubione zapachy. To ma być miejsce, w którym naprawdę odpoczywasz – nawet jeśli masz tylko 15 minut dziennie, by się tam zaszyć.
4. Uwzględnij swoje rytuały
Zastanów się, do czego będzie służył Twój cichy zakątek. Czy chcesz tam pić poranną kawę, pisać dziennik, robić jogę, czy może po prostu usiąść i nic nie robić? Dopasuj przestrzeń do swoich rytuałów – jeśli lubisz pisać, zainwestuj w wygodne biurko. Jeśli relaksujesz się przy muzyce, zadbaj o dobre słuchawki lub mały głośnik. Cichy zakątek powinien być funkcjonalny – ale przede wszystkim zgodny z Tobą.
5. Nie bój się zmieniać aranżacji
Cichy zakątek nie musi być raz na zawsze przypisany do jednego miejsca. Możesz go przenosić, modyfikować, dostosowywać do pór roku czy rytmu życia. Chodzi o to, by mieć przestrzeń, która daje ukojenie – nawet jeśli to tylko chwilowe schronienie przed resztą świata.
Ciche zakątki jako powrót do prywatności
Pandemia, praca zdalna, przeciążenie bodźcami – to wszystko sprawiło, że zaczynamy na nowo doceniać prywatność. Otwarte przestrzenie, choć wciąż estetyczne i funkcjonalne, przestają być uniwersalnym rozwiązaniem. Współczesne mieszkania potrzebują równowagi – pomiędzy wspólnotą a samotnością, gwarem a ciszą, a cichy narożnik odgradzający nas od świata może nam świetnie w tym dopomóc.