Noc trwa tu cztery miesiące, dzień drugie tyle. Latem jest jasno i zimno, a zimą dla odmiany ciemno i bardzo zimno. Nie ma pająków ani drzew, a prawo zabrania posiadania kotów. Jak się żyje w takim miejscu?
Artykuł pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 4/2025
Kiedyś była to ziemia niczyja, czyli wszystkich” – pisze w książce „Białe” Ilona Wiśniewska, która na Svalbardzie spędziła pięć lat. Od 1920 roku na mocy traktatu spitsbergeńskiego ochronę nad archipelagiem sprawuje Norwegia, ale wszyscy obywatele krajów sygnatariuszy, w tym Polski, mogą tutaj pracować, wydobywać surowce albo prowadzić badania naukowe. „W staronorweskim sval znaczy chłodny, a bard to brzeg” – wyjaśnia Wiśniewska. Archipelag w ponad 60 procentach pokryty jest lodem, dlatego tym, którzy docierają do Longyearbyen, jedynego miasta położonego na Spitsbergenie, największej wyspie Svalbardu, może się wydawać, że są już prawie na biegunie północnym, ale w rzeczywistości znajduje się on około 1300 kilometrów stąd.
– Turyści często są zaskoczeni cywilizacją, którą zastają na miejscu – mówi Sebastian Bach, który jest przewodnikiem po Svalbardzie. „Longyearbyen wygląda jak dekoracja albo jak plansza do gry w Eurobusiness. Domki i hotele ustawiono w rzędach na niemal nagiej ziemi i pomalowano na różniące się tylko odcieniem kolory letniej i jesiennej tundry. Do tego metalowe baraki, kontenery i zapylona węglem część przemysłowa miasta, którą trudno określić jako ładną” – tak widzi to Ilona. A Sebastian dodaje: – Jest uniwersytet, kino, basen, galeria sztuki i Globalny Bank Nasion, są hotele, kawiarnie, restauracje, przedszkola i świetnie wyposażone sklepy.
Svalbard (Fot. Magda Klimczak)
Dociera tu nawet światłowód. Jedynie szpital jest niewielki – przyznaje. Na kursie dla przewodników powiedziano mu, że gdyby nagle dwie osoby znalazły się w ciężkim stanie, pomóc można by tylko jednej. W nagłych przypadkach przylatuje więc samolot ambulans z norweskiego Tromsø, ale podróż zajmuje półtorej godziny. Dlatego kobiety w ciąży uprzejmie prosi się o to, by kilka tygodni przed planowanym terminem porodu przeprowadziły się na ląd. Podobne zalecenia dotyczą starszych lub schorowanych ludzi, nie tylko ze względu na ograniczone możliwości pomocy medycznej. Nie ma tu domów spokojnej starości ani pomocy socjalnej. Na Svalbardzie można być tak długo, jak długo jest się w stanie samemu zadbać o swoje utrzymanie i dach nad głową Jeśli sysselmester, zarządzający miastem norweski gubernator, uzna, że ktoś nie spełnia tych kryteriów, może poprosić taką osobę o opuszczenie wyspy. Podobnie odprawia się zmarłych. W Longyearbyen nie ma ani jednego czynnego cmentarza. Jeśli ktoś przed śmiercią wyrazi takie życzenie, może wrócić na Svalbard w urnie. „Prawo pozwala na rozsypanie prochów nad otwartym morzem albo nad górami, byle nie w sąsiedztwie zabudowań” – czytamy w „Białym”.
Osiedle domków jednorodzinnych w Longyearbyen (Fot. Magda Klimczak)
Ilona Wiśniewska kreśli w książce mapę okolicy tak dokładnie, że można odnieść wrażenie, że widziało się to wszystko na własne oczy: w Longyearbyen można jechać w prawo, w lewo albo przed siebie, patrząc od strony morza. Na wprost będzie dzielnica Nybyen z kilkoma górniczymi barakami przerobionymi na akademiki i hostel, w prawo lotnisko, a za nim dolina Bjorndalen. Kilka kilometrów dalej w lewo znajdują się doliny Endalen z roślinnością tundrową, Todalen w kształcie U ze stromymi zboczami i Bolterdalen, która ciągnie się aż do kopalni numer 7. Tu droga się kończy. W sumie niespełna 40 kilometrów. Na drodze głównej jest asfalt, a poza miastem szuter. Na bocznych odszutrowych – goła ziemia. Na głównych obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 kilometrów na godzinę, w bocznych uliczkach – do 30, prawie wszędzie są równorzędne skrzyżowania. Wszystkie te informacje stają się jednak nieaktualne na przełomie lutego i marca, kiedy na zasypanym śniegiem Svalbardzie zaczyna się pora niebieska, czyli kilka najbardziej magicznych dni, gdy powoli kończy się noc polarna i świat oświetla niebieskawa poświata. Właśnie wtedy rozpoczyna się na dobre sezon skuterowy.
Widok na fiord z głównego deptaku miasteczka. (Fot. Magda Klimczak)
W Longyearbyen na dwa i pół tysiąca mieszkańców przypada grubo ponad cztery tysiące skuterów. Mąż Joanny Filipczak przyjechał naprawiać te, które odmówiły posłuszeństwa. Na Svalbardzie miał być tylko dwa miesiące, został cztery. Do Longyearbyen przyleciał ponownie, tym razem już z żoną i niespełna rocznym synkiem. A jeszcze 70 lat temu kobiety z dziećmi nie były tu mile widziane. „To nie wczasy dla rodzin” – usłyszała Austriaczka Herta Grondal, pracująca na Svalbardzie jako fotografka, jedna z nielicznych kobiet, które urodziły tu dziecko. Córkę wychowywać musiała jednak w Wiedniu. – Od tego czasu wiele się zmieniło. Kobiety po porodzie wracają na Svalbard już z dwu-, trzytygodniowymi noworodkami. W Longyearbyen są dwa przedszkola, więc dzieci jest całkiem sporo jak na tak małe miasteczko. Musieliśmy czekać dwa miesiące na wolne miejsce dla syna – wspomina Asia.
Joanna Filipczak (Fot. Magda Klimczak)
Tu nie trzyma się dzieci pod kloszem. – W svalbardzkich przedszkolach bez względu na pogodę dzieci od 7.30 zostawia się na dworze. W środku jedzą tylko lunch i znów wychodzą. W mroźne dni rozpalane jest ognisko i dzieciaki siedzą wokół niego na ułożonych na ziemi skórach reniferów albo idą do drewnianej chatki z paleniskiem, gdzie smażą sobie kiełbaski na lunch – mówi Asia. I opowiada, że zgodnie z tradycją najstarsza grupa przedszkolna, czyli pięciolatki, zabierana jest na polowanie na renifera. Dzieci patrzą na śmierć zwierzęcia, po czym uczestniczą przy jego rozbiórce. Pokazuje im się poszczególne organy i tłumaczy, do czego służą. Następnie po kilku dniach, już w przedszkolu wybrane kawałki mięsa maluchy mielą, przyprawiają i robią z nich burgery, a dla rodziców gotują gulasz.
– Mięso jest tutaj ważnym elementem diety, chodzi więc o to, by od najmłodszych lat mieć świadomość, skąd ono pochodzi. Ta metoda uświadamiania może nas szokować, sama nie chciałabym być świadkiem polowania, ale tu jest to czymś tak naturalnym, że nikt nie pyta nawet rodziców o zgodę. Po prostu dostaliśmy informację, że będzie taka wycieczka. Oczywiście moglibyśmy tego dnia nie posłać syna do szkoły, ale później i tak miałby styczność z tym mięsem, bo wiesza się je w widocznym miejscu w przedszkolu, aby skruszało – wyjaśnia Asia. A jak to wszystko wspomina jej syn? – Było mi bardzo smutno, ale burger był pyszny – przyznaje pięciolatek.
Renifer spacerujący w centrum miasteczka. (Fot. Magda Klimczak)
Na Svalbardzie zasady polowań są bardzo restrykcyjne. „Można polować tylko w określonych rejonach przydzielanych na zasadzie losowania. Jeden renifer przypada na jednego człowieka, przy czym polujący musi mieć status stałego mieszkańca” – czytam w „Białym”. – Od 1973 roku obowiązuje natomiast absolutny zakaz polowań na niedźwiedzie, a każda śmierć tego zwierzęcia jest wyjaśniana i w razie braku zasadności człowiekowi grozi surowa kara – wyjaśnia Sebastian, który jako przewodnik nigdy nie opuszcza miasta bez broni, ponieważ to jego rolą jest chronienie turystów przed niebezpieczeństwem. Uprzedza jednak, że tak naprawdę nikt nie powinien poruszać się po Svalbardzie nieuzbrojony choćby w odstraszające środki pirotechniczne. – Wieloletni zakaz polowań sprawił, że tutejsze niedźwiedzie nie czują respektu przed człowiekiem. Na Svalbardzie to one, a nie ludzie są drapieżnikami szczytowymi. A przez zmiany klimatyczne i topniejący lód niedźwiedziom coraz trudniej polować na foki, które są dla nich najcenniejszym pokarmem. Wędrują więc po archipelagu i zdarza się, że szukając pożywienia, wchodzą do hytt, czyli domków letniskowych, albo zapuszczają się w pobliże miasta. Dlatego na Svalbardzie nie zamyka się samochodów, a kluczyki zostawia w stacyjce, by człowiek mógł ukryć się w pierwszym lepszym aucie i jak najszybciej odjechać – wyjaśnia Sebastian.
Port w Longyearbyen. (Fot. Magda Klimczak)
W razie spotkania oko w oko dużo zależy od charakteru zwierzęcia. – Dla niedźwiedzia polarnego człowiek nie jest ani zagrożeniem, ani pokarmem. Osobniki, które spotkałem, niezbyt interesowały się naszą obecnością. Ale bywa różnie. W 2020 na znajdującym się w pobliżu lotniska campingu głodny niedźwiedź, który zapuścił się tam w poszukiwaniu jedzenia, zabił przypadkowo napotkanego mężczyznę – opowiada. I podkreśla, że takie wypadki wynikają najczęściej z nieprzestrzegania zasad bezpieczeństwa przez ludzi. – Podczas wędrówek zdarzało się, że na widok niedźwiedzia turysta, zamiast jak najszybciej odjechać skuterem, zatrzymywał się i wyciągał aparat. Ludzi tutejsza przyroda tak oszałamia, że zapominają o niebezpieczeństwie i konsekwencjach prawnych.
A od stycznia tego roku wprowadzono nowy przepis, który do 500 metrów zwiększa dystans, jaki należy zachować, widząc niedźwiedzia polarnego. To dość radykalne podejście, ale im rzadziej będziemy sobie wchodzić w drogę, tym lepiej – kwituje.
Na Svalbardzie zasady kontaktu z przyrodą są jasno określone. Mieszkańcy nie mogą m.in. posiadać kotów, ponieważ wiosną przylatują tu miliony ptaków na lęg i wiele z nich wysiaduje jaja wprost na ziemi. – Słyszałem pogłoski o jakichś pojedynczych kotach zarejestrowanych tu jako lisy polarne. I chyba jest w tym szczypta prawdy, bo w sklepie można kupić karmę i żwirek dla kotów – zauważa Sebastian.
Sebastian Bach (Fot. Magda Klimczak)
Od 26 października na Svalbardzie słońce oficjalnie nie pojawia się nad horyzontem. Początek listopada to zmierzch przed zimą. Właśnie w tym czasie Asia pierwszy raz przyleciała na archipelag. – Mąż opowiadał mi o tym, jak tu pięknie, a ja widziałam tylko ciemność. To było coś okropnego! – wspomina. Sebastian wcześniej przez wiele lat mieszkał w Norwegii, ale nawet ci, którzy żyją na północy kontynentu, nie są przygotowani na ciemność nocy polarnej. „Utarło się powiedzenie, że pierwsza noc polarna to najlepszy sprawdzian tego, czy ktoś nadaje się, by tu mieszkać. Że jak się przetrwa bez światła dziennego, to się przetrwa wszystko. Gadanie. Pierwsza noc polarna to jest właśnie doświadczenie, na które się czeka po miesiącach męczącego słońca bezlitośnie świecącego przez okno całą dobę” – pisze Ilona Wiśniewska. A Sebastian mówi, że z roku na rok coraz trudniej przetrwać tę ciemność. – Jestem bardzo aktywny, cały czas chodzę w góry z turystami albo suczką Charlotte rasy husky, ale im dłużej tu mieszkam, tym mocniej mnie ta ciemność dopada. Znam ludzi, którzy uwielbiają ten okres za jego świąteczny klimat, ale mnie to nie przekonuje – mówi. Asię światło porozwieszanych wszędzie lampek i świec cieszy przez pierwsze dwa tygodnie. – Kiedy robi się ciemno, wszystko zwalnia i łagodnieje. Mam wtedy mniej obowiązków służbowych, więc zawsze planuję sobie na ten czasu dużo aktywności, by nadrobić zaległości. A potem nic mi się nie chce, jestem wiecznie śpiąca i bez energii. Obniżenie nastroju obserwuję też u swojego dziecka, jedynie mąż twierdził, że go to nie dotyczy, ale w tym sezonie jednak zmienił zdanie – mówi Asia. Jedni radzą sobie z tym za pomocą sportu, drudzy sumienne przestrzegają planu dnia, inni grzeją się pod lampami imitującymi naturalne światło, ale są i tacy, którzy piją. – Dużo osób ma problem z alkoholem, mimo że z wyjątkiem wina jego sprzedaż jest limitowana. W ciągu miesiąca można kupić 24 piwa i dwa litry mocnego alkoholu. Ma to uwarunkowanie historyczne. Ograniczono spożycie tych trunków, po które sięgali górnicy. Wino piły raczej kadry zarządzające, więc tu limitów nie ma. Ale nawet jeśli ktoś wykorzysta swój przydział w sklepie, może do woli pić, co tylko chce, w barze – wyjaśnia Sebastian.
Niedźwiedź polarny zażywający kąpieli po drzemce. (Fot. Magda Klimczak)
Przed ciemnością można też zwyczajnie uciec i wiele osób wybiera tę drogę, jak żeglujący po północy kapitan Marek Rajtar, który co roku przybija do Svalbardu w kwietniu i wraca we wrześniu. – Archipelag to prawdziwy tygiel kulturowy. Można mieć przyjaciół z różnych zakątków globu, ale nigdy nie wiesz, kiedy ich stracisz. Większość ludzi przyjeżdża tu na określony czas. Korzystając z najniższych podatków na świecie, zarabiają pieniądze i wracają do siebie lub uciekają przed nocą. Te rozstania są szczególnie trudne dla dzieci – mówi Asia i przyznaje, że oni też myślą już o powrocie do Polski.
Marzec i kwiecień to najpiękniejszy czas na Svalbardzie – zapewnia Sebastian, który na razie nigdzie się stąd nie wybiera. – Muszę się jeszcze nasycić tą piękną, surową, monumentalną przyrodą – mówi.