Jego zainteresowanie tą ostatnią gwałtownie wzrosło w 2013 roku, gdy pierwszy raz spotkał 70-letniego wówczas Matthieu Ricarda – doktora biologii molekularnej, mnicha buddyjskiego i osobistego tłumacza XIV Dalajlamy. Podczas serii wykładów w Paryżu obaj zostali poproszeni o wygłoszenie prelekcji dotyczącej świadomości. Perspektywa Ricarda, doświadczonego specjalisty od medytacji, który poświęcił jej tysiące godzin, była dla Laureysa tak inspirująca, że zaprosił go do swojego laboratorium w Liège. Chciał wspólnie z zespołem naukowców przebadać jego mózg za pomocą skanera, aby zweryfikować rzeczywiste efekty wpływu medytacji na rozwój i pracę mózgu.
„Po podłączeniu Matthieu do aparatury badawczej odkryliśmy, że jego mózg faktycznie znacząco różni się od mózgów większości ludzi w podobnym wieku, ponieważ niektóre jego części są lepiej rozwinięte. Medytacja nie jest więc jedynie bujaniem w obłokach i traceniem czasu. Z całą pewnością możemy stwierdzić, że jej praktykowanie zmienia człowieka” – czytamy w książce.
Czytaj też: Jaki rodzaj medytacji wybrać? Przewodnik po trzech najważniejszych nurtach medytacji
Podczas badań przeprowadzonych w laboratorium w Liège u Matthieu zaobserwowano między innymi silnie rozwinięte ciało modzelowate pośrodku mózgu, znajdujące się nad nosem. „Jest to rodzaj mostu łączącego ze sobą lewą i prawą półkulę mózgu, który zapewnia lepszą wymianę informacji” – wyjaśnia badacz. I dodaje, że rozwinięte okazały się w tym przypadku również: istota biała, czyli sieć włókien nerwowych, która przekazuje impulsy między różnymi obszarami mózgu, oraz istota szara w obszarze mózgu odpowiadającym za uwagę (kora przedczołowa i zakręt obręczy), regulację wewnętrzną (ciało migdałowate) i pamięć (hipokamp). A tak się składa, że wszystkie te właściowości wyjątkowo mocno trenuje się podczas praktykowania medytacji. W mózgu Matthieu Ricarda zaobserwowano również znacznie więcej połączeń między komórkami nerwowymi decydującymi choćby o umiejętności logicznego myślenia niż u przeciętnego człowieka w podobnym wieku. Wykorzystując metaforę autostrady, Laureys porównuje jego mózg do takiej, która ma kilka dodatkowych pasów i lepszą organizację ruchu.
Ale to nie wszystko. Dzięki funkcjonalnym pomiarom dokonanym za pomocą rezonansu magnetycznego i elektroencefalografu oprócz zmian strukturalnych badacze mogli zaobserwować również odstającą od normy aktywność. Chodzi o ponadprzeciętną stabilność, świadczącą o tym, że myśli tego mężczyzny nie zmieniają się tak często jak u zwykłych śmiertelników. Co więcej, nawet kiedy celowo zakłócano pracę jego mózgu za pomocą silnego magnesu, Matthieu, medytując, był w stanie kontrolować ten proces i świadomie wpływać na wynik testu.
„Kilka razy poprosiłem go o to, by starał się o niczym nie myśleć i wejść w stan przypominający zombie. A musisz wiedzieć, że nikt nie jest w stanie w pełni tego osiągnąć, zawsze istnieje jakaś aktywność do zarejestrowania. I tak też było u Matthieu, niemniej bardzo szybko i po wielokroć potrafił on wprowadzić się w stan przypominający śpiączkę, co było zdumiewające. Najwyraźniej Matthieu utrzymuje nie tylko niezwykłą kontrolę nad swoimi myślami i emocjami, ale jest też w stanie radykalnie wpływać na aktywność swojego mózgu” – zauważa dr Laureys, który podczas badania zarejestrował również rekordowy poziom szybkich fal gamma. „Fale te powstają w mózgu na przykład wtedy, gdy odgryzasz kawałek jabłka i wszystkie informacje pochodzące ze zmysłów (smak, dźwięk, zapach, wzrok) łączą się w jedną całość. Fale mózgowe mnicha o wiele częściej miały tę właśnie częstotliwość, niezależnie od tego, co akurat robił” – wyjaśnia badacz.
Ale jednym z najbardziej zaskakujących odkryć było to, że mózg buddysty Ricarda wykazywał niespotykaną aktywność po lewej stronie kory przedczołowej w porównaniu z jej prawym odpowiednikiem. Oznacza to dużą zdolność do wewnętrznego odczuwania szczęścia i mniejszą skłonność do negatywności. U osób z depresją obserwuje się odwrotność tej sytuacji. „Naukowcy jeszcze nigdy nie byli świadkami takiego przypadku, przez co Matthieu doczekał się przydomka najszczęśliwszego człowieka na świecie” – opisuje wnioski z badań swojego zespołu dr Laureys.
Wyniki przeprowadzonych w Liège badań napawają optymizmem, bo pokazują, że każdy z nas może w pewnym stopniu kształtować swój mózg i rozwijać w nim pożądane cechy.
„Wiele badań wskazuje, że nie trzeba być mnichem ani mistrzem medytacji, aby móc skorzystać z jej efektów. Już 20 minut codziennej praktyki jest w stanie znacząco pomóc w zmniejszeniu lęku i stresu oraz wzmocnić system odporności i równowagę emocjonalną” – przekonuje dr Steven Laureys. I na potwierdzenie tych słów przywołuje wyniki, jakie uzyskano podczas badania rezonansem magnetycznym grupy medytacyjnych nowicjuszy, którzy ukończyli ośmiotygodniowy kurs medytacji uważności. Skany wykazały zmniejszenie istoty szarej po prawej stronie ciała migdałowatego, co może świadczyć o spadku liczby stresujących przeżyć lub lepszym radzeniu sobie z nimi. Oznacza to, że za pomocą ćwiczeń umysłowych możemy wpłynąć na swój dobrostan psychiczny.
„Spójrz na to w ten sposób: ruszając się, bierzesz odpowiedzialność za swoje zdrowie fizyczne. Dlaczego więc nie wziąć odpowiedzialności za mózg, wykonując trening mentalny?” – czytamy w książce. Jednak każdy, kto próbował medytować i skupić choćby przez kilka minut uwagę na jednym obiekcie, wie, że nie jest to takie proste, jak się pozornie wydaje. Nawet jeśli uparcie koncentrujesz się na oddechu, myśli, dźwięku czy wizualizacji, po chwili przez głowę i tak zaczyna przetaczać się karawana uporczywych myśli. I całe skupienie pryska.
„Błądzenie umysłu nie jest czymś złym, lecz niezbędnym w trakcie medytacji. Można je porównać do obciążeń nakładanych na gryf w siłowni: aby zbudować siłę, potrzebny jest pewien opór. Analogicznie nie sposób jest ćwiczyć koncentracji bez rozproszenia uwagi. Dlatego, jeśli w czasie medytacji nagle pomyślisz o pracy, dziecku, zwierzęciu czy zakupach, nie poddawaj się – masz szansę, aby popracować nad swoją zdolnością koncentracji” – przekonuje dr Steven Laureys. A warto ją trenować, bo bez względu na to, czy medytujesz, czy nie, kiedy twoje myśli nie dotyczą chwili obecnej, tylko rozmyślasz, zamartwiasz się albo wybiegasz w przyszłość, w twoim mózgu aktywuje się sieć spoczynkowa. Tymczasem z badań wynika, że osoby z dużym doświadczeniem w medytacji wykazują mniejszą jej aktywność.
Czy to dobrze? Według przełomowego badania naukowców z Uniwersytetu Harvarda – tak. Podczas tego eksperymentu badacze o dowolnej porze dnia wysyłali wiadomość do ponad 2 tysięcy ochotników – pytali ich, czy czują się szczęśliwi, co robią i czy myślą o czynności, którą właśnie wykonują, czyli czy są obecni tu i teraz. Wyniki były uderzające. Okazało się, że uczestnicy błądzili myślami przez 47 proc. czasu. Najszczęśliwsi i najbardziej obecni byli, kiedy uprawiali seks lub sport albo z kimś rozmawiali, a ich poziom szczęścia spadał podczas odpoczywania lub pracy na komputerze. Przy czym tylko nieliczni przypisywali swój poziom szczęśliwości konkretnej czynności. A zatem unieszczęśliwiało ich nie to, co robili, tylko to, o czym myśleli.
Kiedy więc następnym razem podczas pracy, spotkania ze znajomymi czy czytania książki przyłapiesz się na tym, że błądzisz myślami, to sygnał, że twoja szansa na doświadczenie szczęścia z tego, czego aktualnie doświadczasz, poważnie zmalała. Ale dobra wiadomość jest taka, że dzięki medytacji możesz takie momenty nieuwagi lepiej kontrolować i zminimalizować. Na szczęście!