Dosłownie oznacza „ducha wspólnoty” i ma szansę zdetronizować uwielbiane od lat hygge jako sposób na dobre życie. To wzajemna życzliwość, współpraca i bezinteresowność, które – jak przekonują wyznawcy dugnadsån – są kwintesencją tego, czego do szczęścia potrzebuje dziś człowiek.
Wciąż poszukujemy sprawdzonych sposobów na to, by wieść dobre życie – w zgodzie ze sobą, w równowadze, poczuciu dobrostanu i spełnienia, a kraje nordyckie od lat są kopalnią recept na życie w harmonii. Duńskie hygge pokochaliśmy za przytulną atmosferę, balans i zaufanie do innych, którym hołduje. Wywodzące się z Finlandii sisu za umiejętność dostrzeżenia wyzwań w przeszkodach i determinację w dążeniu do celu. Szwedzki lagom uwiódł nas funkcjonalnością przydatną w codziennym życiu i powrotem do niezawodnej zasady złotego środka, w której mniej czasem znaczy więcej, holenderski niksen zaś – pochwałą błogiego lenistwa i zachętą do czerpania szczęścia z nicnierobienia.
Pora dołożyć kolejną cegiełkę do tej układanki – tym razem rodem z Norwegii – czyli dugnadsånd, znane również jako dugnad. Catarina Lachmund, starsza analityczka w Instytucie Badań nad Szczęściem w Kopenhadze, objaśnia je jako „ducha wolontariatu”, a więc gotowość do nieodpłatnej pomocy sąsiedzkiej. Meik Wiking, dyrektor naczelny instytutu, tę norweską koncepcję definiuje podobnie – jako „zbiorową gotowość ludzi do zjednoczenia się w kontekście projektów społecznościowych, przy położeniu nacisku na współpracę i bezinteresowność”.
Tradycja dugnadów sięga czasów wikingów. „Małe społeczności w sytuacji zagrożenia, kryzysu czy trudnych warunków pogodowych zdane były tylko na siebie. Wtedy to siłą okazywał się duch zbiorowy (dugnadsånd) i wspólny wysiłek dla wspólnego dobra. Jednostka okazywała się zbyt słaba i mała w obliczu żywiołów i przeciwności. I to właśnie ta potrzeba wspólnoty zakorzeniona jest głęboko w norweskiej kulturze, pomimo że często my – obcokrajowcy – odbieramy Norwegów jako zdystansowanych i niechętnych do »bratania się« nawet między sobą” – pisze Sylwia Balawender z Polsko-Norweskiego Stowarzyszenia Razem=Sammen.
W Norwegii dugnad był tradycyjnie sposobem na wykonanie dużych zadań, takich jak krycie dachów, sianokosy i budowa domów. W kraju rolników i rybaków funkcjonował jako rodzaj społecznego systemu ubezpieczeniowego. Ludzie pomagali innym i w rezultacie wiedzieli, że zawsze mogą zwrócić się do społeczności w potrzebie. Dzisiaj dugnad oznacza nieodpłatną pracę wolontariacką wykonywaną w grupie na rzecz lokalnych, krajowych lub międzynarodowych celów. Idea na tyle mocno zakorzeniła się we współczesnej Norwegii, że w 2004 r. dugnad został wybrany norweskim słowem roku.
Działamy razem dla wspólnego dobra – tak w skrócie Norwedzy realizują dugnad. W lokalnych, sąsiedzkich społecznościach to może być podział obowiązków związanych z dbaniem o budynki i okolice, kolektywne koszenie trawników, sprzątanie czy odśnieżanie ulic, budowanie placów zabaw dla dzieci oraz organizowanie imprez okolicznościowych, w które każdy wnosi coś, co ma do zaoferowania. Charakterystyczne jest to, że po wspólnym wysiłku następuje świętowanie, które jest równie ważne jak sama praca, np. sąsiedzki grill czy piknik, od których – uwaga – nie można się wymigać, bo udział jest obowiązkowy! Nie chodzi więc tylko o realizację celu, najczęściej poprzez pracę fizyczną na świeżym powietrzu, ale także o czas spędzony razem, budowanie serdecznych sąsiedzkich relacji czy poczucie wspólnoty, a więc solidarności i bezpieczeństwa. Tu każdy może być beneficjentem i dawcą i właśnie poczucie wzajemności czyni społeczności praktykujące dugnad silniejszymi, bardziej niezależnymi, a w efekcie – szczęśliwszymi.
Dugnad nie jest więc tylko czynem społecznym, w którym mieszkańcy biorą ważne sprawy w swoje ręce, a czymś więcej – ideą budująca poczucie więzi i przynależności, co w czasach epidemii samotności jest na wagę złota.
„Badania wykazują, że dugnad jest jednym z kluczowych czynników dobrego życia” – mówi Ragnhild Bang Nes, psycholog i profesor badawczy w Norweskim Instytucie Zdrowia Publicznego i Uniwersytecie w Oslo. Dawanie siebie innym ludziom, a więc właśnie bezinteresowne działania wolontariackie, nie bez przyczyny jest wymieniane przez brytyjski National Health Service jako jeden z pięciu kluczowych filarów dobrego samopoczucia psychicznego, obok budowania i pielęgnowania serdecznych relacji z ludźmi, aktywności fizycznej, uczenia się i rozwijania nowych umiejętności oraz praktykowania uważności, czyli skupiania się na chwili obecnej.
To działa, bo doświadczenie wspólnoty i bezinteresowności daje poczucie sensu. Wolontariat w takiej postaci to także potężny zastrzyk energii. Emily Austen, autorka książki „Smarter: 10 lekcji na bardziej produktywne i mniej stresujące życie”, pisze, że dopamina, uwalniana dzięki włączaniu się w społeczne inicjatywy wolontariackie, zapewnia tzw. haj pomocnika. Osoby bezinteresownie pomagające innym doświadczają dosłownie turbodoładowania endorfin! Potwierdzonych naukowo zalet jest jednak dużo więcej. To przede wszystkim poczucie satysfakcji, większa wdzięczność za to, co przynosi życie, mniejsze skupianie się na własnych problemach i niepowodzeniach, a większe poświęcanie uwagi innym, a także dużo większa odporność na stres i mniejsze ryzyko rozwoju depresji.
Czytaj także: Dając, otrzymujemy – o sztuce empatii, wsparcia i pomagania
Dugnad pomaga budować poczucie własnej wartości, bo pokazuje wyraźnie, że absolutnie każdy ma coś do zaoferowania innym, jest potrzebny, ważny i jego wkład w choćby niewielki wspólny projekt ma wielkie znaczenie. Ważną ideą jest założenie, że razem możemy więcej. Przedsięwzięcie przytłaczające dla jednego człowieka ma o wiele mniejszy ciężar gatunkowy, gdy znajdzie się więcej rąk do pracy. To praktyczny sposób na budowanie sieci wsparcia, której potrzebujemy dziś bardziej niż kiedykolwiek. Kluczem jest słowo RAZEM, które dla człowieka jako istoty społecznej jest odpowiedzią na jedną z ważniejszych życiowych potrzeb.
Dugnadsånd ma i tę zaletę, że pozwala uczyć się nowych umiejętności od innych. Tu każdy wnosi coś, co potrafi, w czym jest świetny, i dzieli się tym z innymi – korzystają więc wszyscy. To także remedium na nieśmiałość, bo wspólne działania pomagają przełamywać opór przed kontaktami społecznymi i otwierają na ludzi. Emma Beddington, felietonistka „The Guardian”, pisze, że dugnadsånd, czyli praktyczna solidarność, wydaje się świetnym sposobem na ćwiczenie zbiorowego myślenia i wspólnego działania. Jest to doskonały trening umiejętności społecznych i pracy w grupie. Trzeba się dogadać, podzielić obowiązki, działać w teamie, a więc przede wszystkim sprawnie się komunikować. To bardzo inkluzywna idea – w dugnadsånd wiek, płeć, wyznawana religia, poglądy czy pozycja społeczna schodzą na drugi plan. Najważniejszy jest wspólny cel i poczucie jedności ponad podziałami.
Norwedzy mają dugnadsånd we krwi od pokoleń, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by podkraść im tę ideę i małymi krokami wprowadzić ją do własnego życia. Wspólny sąsiedzki spacer z psami, podczas którego będziecie zbierać plastikowe butelki porozrzucane w parku, zorganizowanie sąsiedzkiej wymiany książek i bibelotów, połączone z choćby małym piknikiem, kolektywne budowanie domków dla jeży czy wolno żyjących kotów z okolicy, mecz piłkarski dla dzieciaków z osiedla – pomysłów może być mnóstwo! Trzeba tylko rozejrzeć się wokół, skrzyknąć i… zacząć działać. A wątpliwość, czy ktoś w ogóle znajdzie czas i będzie miał ochotę na takie wolontariackie integracje, najlepiej schować do kieszeni. Wszyscy bardzo potrzebujemy i towarzystwa, i poczucia wspólnoty, i świadomości, że jesteśmy potrzebni. Warto zrobić pierwszy krok i przekonać się, że to działa!
Wykorzystane źródło: https://opus.org.pl/dugnad