Gdy Carrie Coon otrzymała propozycję roli w trzecim sezonie „Białego Lotosu”, zdawała sobie sprawę, że nie będzie to zwykłe zlecenie. Zdjęcia w egzotycznej Tajlandii oznaczały sześć miesięcy rozłąki z mężem i dziećmi. W szczerej rozmowie z magazynem „Variety” aktorka opowiedziała o kulisach pracy na planie, emocjonalnych kosztach sukcesu oraz o tym, dlaczego rola Laurie była dla niej tak istotna. Uwaga: ten artykuł zawiera istotne spoilery dotyczące finału trzeciego sezonu serialu „Biały Lotos”.
Carrie Coon to jedna z tych aktorek, które nie szukają rozgłosu, ale kiedy pojawiają się na ekranie – trudno oderwać od nich wzrok. Znana z takich produkcji jak „Pozostawieni”, „Pozłacany wiek” czy „Pogromcy duchów. Dziedzictwo”, w trzecim sezonie „Białego Lotosu”, w którym wystąpili m.in. Aimee Lou Wood i Patrick Schwarzenegger, wcieliła się w postać Laurie – kobiety zagubionej, pogrążonej w kryzysie, ale jednocześnie emanującej wewnętrzną siłą. Żeby zagrać w serialowym hicie HBO, musiała jednak z czegoś zrezygnować.
– Musiałam zadać sobie pytanie, czy to, co mam do zagrania, jest wystarczająco wartościowe, by na pół roku wyjechać od rodziny. To było naprawdę realne pytanie – powiedziała w wywiadzie dla „Variety”.
Dzieci – sześcioletni wówczas syn Haskell i trzyletnia córka – zostały pod opieką ojca, dramaturga i aktora Tracy’ego Lettsa, a Carrie Coon poleciała na drugi koniec świata. Jednak w przeciwieństwie do reszty obsady, nie miała okazji cieszyć się urokami Azji w czasie wolnym.
– Nie ma mnie na wielu zdjęciach zza kulis, bo gdy tylko miałam wolne, leciałam z powrotem do Nowego Jorku, żeby być z rodziną. I choć nie mam żalu do nikogo, że korzystali z uroków Azji, ja po prostu nie miałam takiej możliwości – wyjaśniła.
Finał „Białego Lotosu 3” zawiera scenę, która dla wielu widzów stała się emocjonalnym punktem kulminacyjnym całego sezonu. Carrie Coon wygłasza w niej monolog będący jednocześnie wyznaniem, manifestem i aktem samopoznania. Realizacja tej sceny nie należała jednak do najłatwiejszych.
– Kręciliśmy w atrium przypominającym szklarnię. To było najgorętsze miejsce, w jakim kiedykolwiek byłam. Wszyscy się pociliśmy. To był pierwszy problem – opowiada Coon.
Pomimo fizycznego dyskomfortu reżyser Mike White miał jasną wizję, a aktorka w pełni mu zaufała.
– Mike miał bardzo konkretne wyobrażenie tego monologu i zapytał: „Możemy zrobić to jeszcze raz?”. Odpowiedziałam: „Nie ma za co przepraszać! Będziemy to robić tyle razy, ile trzeba” – wspomina.
Efekt? Jedna z najbardziej przejmujących scen całego sezonu.
Jednym z najpiękniejszych aspektów pracy nad „Białym Lotosem” – jak mówi sama Coon – była możliwość wspólnej gry z innymi kobietami w podobnym wieku. Wśród nich były: Parker Posey, Michelle Monaghan, Leslie Bibb i Natasha Rothwell. 44-letnia aktorka zdradziła, że to doświadczenie dało jej nie tylko satysfakcję artystyczną, ale też poczucie wspólnoty – rzadkie na planach filmowych.
– Tak rzadko mam okazję pracować z kobietami w moim wieku. Najczęściej jesteśmy przeciwstawiane sobie albo nie mamy wspólnych scen. Tym razem było inaczej – i to było prawdziwym darem – wyznała.
Zaraz po zakończeniu zdjęć do „Białego Lotosu” aktorka wróciła do Nowego Jorku i… od razu rozpoczęła pracę na planie serialu „Pozłacany wiek”.
– Zaczęłam pracę 48 godzin po powrocie z Tajlandii. Jako aktorka nie mogę narzekać – to był wspaniały rok. Ale jako matka… było to ogromne wyzwanie – przyznała.
Coon nie ukrywa, że wiele z emocji, które przekazała w monologu swojej bohaterki, pochodziło z jej osobistych przeżyć: frustracji, napięć, pytań bez odpowiedzi.
– Nie można być kobietą w tym zawodzie, nie analizując ciągle swoich wyborów. Zawsze jesteśmy porównywane, bez względu na to, co zrobimy. I właśnie o tym mówiła ta scena – wyjawiła.