Świniobicie - na wrażliwych mieszczuchach, którzy niewrażliwie kupują mięso na tacce w supermarkecie - już samo to hasło robi wrażenie, nie mówiąc o samym widoku...
Ja przeżyłem świniobicie jako małe dziecko - mimo że nikt mi na to nie chciał oczywiście pozwolić. Oczywiste jest także, że wobec zakazu, moja ciekawość była jeszcze silniejsza. Zakradłem się więc i podejrzałem. Dodam, że wieś, w której to się działo nazywała się Świniotop, a ja pamiętam - bardzo wyraźnie - wszystko aż do dziś. W opis całego zajścia się nie będę bawił, bo pewien Czech zrobił to już kiedyś bezkonkurencyjnie. Jednak pamiętam, jak bardzo byłem przejęty losem inteligentnego zwierzęcia. Przeszywający świński kwik wpłynął wówczas na moją dziecięcą, empatyczną, wrażliwość. Jednak ani wtedy, ani nigdy później, nie przyszło mi do głowy, by pozbyć się mięsa z codziennego jadłospisu.
W tradycyjnych warunkach, dzień świniobicia jest dniem ciężkiej pracy dla całej rodziny, a i czasem sąsiedzi muszą pomóc. Co kraj, to nieco inaczej, się ze świnią i jej ukatrupianiem obchodzi. W Polsce np. zajada się usmażoną świeżynkę, przepijając wódką. Wszędzie natomiast, o ile mi wiadomo, spuszcza się ze zwierzęcia krew.
Ile dobroci płynie z tą krwią - trudno zliczyć wszystkie. Wymienię tylko kilka mi bliskich.
Nasza kaszanka jest jedną z nich. Wspaniały to wymysł, przygotowywany zawsze w dniu uboju - charakterystyczne dla wszystkich produktów zawierających krew. Kaszanka lubi pieprz i słodycz. Tylko od nas jednak zależy, jak kaszankę podamy. Zapewniam Was, że to fantastyczny materiał do eksperymentów. Ja w ostatnim czasie dodawałem do niej różnego rodzaju konfitur. Między innymi z cebuli, z cebuli i suszu, z bobu, daktyli, rodzynek i czerwonego wina.
O! kaszanka lubi czerwone wino. Poszukajmy sami, jaki szczep będzie nam do niej pasował. To bardzo miły rodzaj poszukiwań - zapewniam.
Kaszanka ma swoje zagraniczne wcielenia- brytyjski black pudding, amerykańską blood sausage. Wypełniona podrobami, płatkami owsianymi i łojem, smażona na patelni w plastrach gruba kiełbasa. Chrupiąca z zewnątrz i delikatna w środku, stanowi jedną z podstaw angielskiego czy szkockiego śniadania.
Wczoraj z moją Kasią w jednej z naszych ulubionych restauracji jedliśmy z kolei francuską jej krewną, krwi pełną, podaną z przegrzebkami i karmelizowanym jabłkiem. Boudin noir, bo tak się zowie ta, o której mowa, jest słodka sama w sobie. Przegrzebki też mają swą naturalną słodycz, o jabłku słodyczy wspominać nie muszę.
Jakiś czas temu serwowałem danie warszawskie o dźwięcznej nazwie „fiut”. Flak nadziany masą z krwi, kaszy, cebuli, i z „okiem” słoniny. Rzecz znienawidzona przez wielu, którzy pamiętają ciężkie czasy komuny. Jest smaczny, a w karcie na pewno przyciąga uwagę gości.
I na koniec: czarny salceson. Św. pamięci Dziadek Stasio – niezły zgrywus - wmówił mi, nieświadomemu warszawskiemu dziecku, że to czekolada, i że mogę bezkarnie zjeść, jej ile chcę. Domniemam, że byłem tak szczęśliwy z przyzwolenia i ilości, która ukazała się moim oczom, że nie zauważyłem braku słodyczy ani żadnego podobieństwa do wyrobu z ziarna kakaowca. Żarłem, śmiejąc się z Dziadkiem do rozpuku. Do dziś uwielbiam salceson.