Równość? Emancypacja? Fakt czy iluzja? A potrafisz nie depilować nóg? Jak sobie radzisz z obsesją seksownego ciała? Mówisz: sponsoring. Dlaczego? To przecież prostytucja. Przyznasz się, że krzyczałaś na dziecko? Czy odzyskałyśmy ciała, dusze i uwolniłyśmy się od winy i wstydu? – pyta Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta.
Materialistycznie zorientowana cywilizacja wszystko uprzedmiotawia i konsumuje. W ostatnich dekadach ofiarą naszego konsumpcyjnego wampiryzmu stało się ciało – zniewolone przez fałszywą tożsamość naszego „ja”. Bo potrzeby „ja” i potrzeby ciała dramatycznie się rozmijają. „Ja” ma często destrukcyjny, wręcz zabójczy wpływ na ciało. Najbardziej dramatyczne przykłady agresji wobec ciała: obsesyjne operacje plastyczne, nadużywanie opalania, objadanie się albo głodzenie, nadużywanie alkoholu i używek, seksu, eksploatowanie ciała nadmierną pracą, treningiem sportowym, osaczanie go czarnymi, depresyjnymi lub paranoicznymi myślami itp. Nie dostrzegamy tego, że ciało zasługuje na bycie równoprawnym podmiotem w relacji z „ja”. Ani tego, jak wiele jego ważnych potrzeb ignorujemy, jak lekceważymy jego mądrość, święte prawo do zdrowia i przemijania.
Jednak wiele kobiet twierdzi, że właśnie dzięki ćwiczeniom i zabiegom urodowym zaprzyjaźniły się ze swoimi ciałami.
Jedna z moich koleżanek terapeutek, dużo pracująca z kobietami, powiedziała mi kiedyś: „Spotkałam wiele mądrych kobiet, uczciwie i owocnie pracujących nad ich stosunkiem do ciała, wśród nich zagorzałe feministki – ale nie spotkałam jeszcze takiej, która wyzwoliłaby się od depilowania nóg”. (Sama też depilowała!) Dlaczego wyzwolone kobiety depilują nogi? Możliwe hipotezy: Bo chcą się bardziej podobać mężczyznom? Bo nieświadomie ulegają estetyczno-erotycznej konwencji narzuconej przez mężczyzn?
Bo chcą odróżniać się od owłosionych mężczyzn? Bo chcą wyglądać jak dziewczynki? Bo nie akceptują swego „zwierzęcego” ciała i wszystkiego, co się z nim wiąże? Bo łatwiej im wkładać rajstopy? Podkreśl właściwą odpowiedź lub dodaj swoją.
W amerykańskiej komedii „Kocha, lubi, szanuje” młody przystojniak mówi do zagubionego 40-latka, że kiedy kobiety uznały taniec na rurze za rodzaj fitnessu, mężczyźni wygrali z emancypacją!
Sposób traktowania ciała kobiety w reklamie, show-biznesie, mediach świadczy o tym, że emancypacja się cofa. To dramatyczne świadectwo uprzedmiotowienia kobiecego ciała. I nie jest to tylko wina mężczyzn. Wiele kobiet korzysta z obyczajowej swobody w sposób, który ich nie emancypuje, lecz deprecjonuje i upokarza: palą, popadają w alkoholizm i pracoholizm, obsesyjnie głodzą się lub objadają, prowadzą chaotyczne, wyniszczające emocjonalnie i duchowo życie seksualne itd. Wygląda na to, że wywalczone z trudem przez ich przodkinie obyczajowe i społeczne równouprawnienie znaczna część kobiet wykorzystuje do naśladowania mężczyzn w ich najbardziej destrukcyjnych przejawach znerwicowania i patologii. Ale czy mężczyźni już wygrali z kobiecą emancypacją, trudno powiedzieć. Wiele wskazuje na to, że raczej przegrywają, a zwycięstwo kobiet może się okazać pyrrusowym.
Nasilającą się epidemię męskiej impotencji i bezpłodności można interpretować jako przejaw biernej agresji wobec płci pięknej. „Nie damy się upokorzyć waszą wyzwoloną seksualnością! Nie będziemy dostawcami plemników ani punktów w waszych wyścigach na społecznościowych i plotkarskich portalach!” A więc prawdopodobna wydaje się hipoteza, że znacząca część mężczyzn odmawia partycypacji w seksie pozbawionym elementu więzi i miłości.
Ale podobno mężczyźni od zawsze poszukują właśnie takiego seksu?
Tylko pozornie. To prawda, że do niedawna oferowanie seksu bez więzi i miłości było męską specjalnością i swoistym męskim przywilejem. Jednak w tradycyjnej seksualnej grze kobieta powinna zaryzykować i pozytywnie odpowiedzieć na nieprzyzwoitą męską propozycję w nadziei, że jej piękno, ciepło i zaangażowanie rozbiją okowy krępujące miłosny potencjał serca kochanka. Z kolei gra w „zdobądź mnie” może nie dość często rozpalała męskie serca, ale z pewnością rozpalała ich namiętność i podnosiła sprawność. Wiele wskazuje na to, że męskie podejście do seksu praktykowane przez wyzwolone kobiety pod hasłem: „przelecę cię i lecę do pracy – nie licz na nic więcej”, nie jest propozycją, która mobilizuje męski seksualny potencjał – nie wspominając już o sercu. To odwrócenie ról wyraźnie mężczyznom nie odpowiada. Jeśli tak dalej pójdzie, to dla wyzwolonych kobiet zabraknie partnerów do prokreacyjnego tanga.
Ilość kobiet liczących się np. w biznesie nie wzrasta. Wzrastają za to sumy wydawane przez nas na upiększanie ciał, z których jesteśmy coraz mniej zadowolone, ale które to ciała coraz częściej eksponujemy.
I to też świadczy o regresie emancypacji! Terror pięknego ciała jest zaprzeczeniem wolności, to gra narzucona kobietom przez męski egoizm i potrzeby rynku, współczesna postać targu niewolnic:
„Jeśli chcesz mieć szanse w męskim świecie, musisz wyglądać tak, aby się mężczyznom podobać! Popraw sobie wszystko, katuj się na siłowniach, smaruj wszelkimi możliwymi kremami, a przy okazji nakręcaj koniunkturę”. Kobiety nie widzą tego, że nadal – choć teraz dobrowolnie
– wkładają wiele wysiłku, wydają mnóstwo pieniędzy, a nawet poświęcają swoje życie i zdrowie – spełniając oczekiwania męskiego świata w imię miłej iluzji, że robią to wyłącznie dla siebie.
Wiele kobiet myśli, że w ten sposób buduje swoje poczucie wartości.
Skoro emancypacja osiągnęła już pewien poziom, to kobiety nie mogą dłużej tłumaczyć się przed sobą i światem, że to oni, to przez nich. Minęły te czasy, kiedy za nieposłuszeństwo, cudzołóstwo, odmowę seksu, potomstwa czy spełniania innych męskich zachcianek groziła kobietom: śmierć, głód, biczowanie, zniesławienie czy bezdomność. Teraz może być najwyżej trochę gorzej i trudniej. Relacje męsko-damskie nabrały charakteru transakcji między dwoma równoprawnymi podmiotami. Jeśli ktoś – nawet nieuczciwy i nachalny – chce nam coś sprzedać, to transakcja dochodzi do skutku tylko wtedy, gdy decydujemy się to kupić. Część odpowiedzialności ponosi więc kupujący.
W swojej książce piszesz, że wiele kobiet wyparło się kobiecości. Ale czym ona jest? Jak nie wpaść w stary stereotyp dobrej i wyrozumiałej albo nowy – depilującej nogi i manipulującej mężczyznami?
Należy mieć nadzieję, że kobietom nie uda się na zawsze wyprzeć swojej archetypowej zdolności do współodczuwania i tworzenia więzi. Od tego zależy przetrwanie gatunku. Choć zrozumiałe jest to, że współcześnie emancypujące się kobiety odcinają się od serca. Doświadczenie pokoleń uczy je, że to jest ich największa słabość – bezlitośnie wykorzystywana przez mężczyzn. Dlatego zachowują się podobnie jak mężczyźni. Cynizm, wyrachowanie, manipulacja, a nierzadko okrucieństwo stają się ich sposobem na życie. Ale czy rezygnację ze swoich naturalnych atrybutów można nazwać emancypacją albo wyzwoleniem? Emancypacja – zarówno ta kobieca, jak i męska – powinna polegać na tym, by wszystko, co jest naszym przyrodzonym bogactwem, otoczyć szacunkiem i kultywować. Nie trzeba się wypierać swoich mocnych stron, ale nauczyć się je chronić i mądrze się nimi dzielić.
Tymczasem sponsoring, lans to coraz popularniejsze formy zdobywania kapitału. W książce „Superfreakonomia” (wydawnictwo Znak) możemy przeczytać: „Przez całe życie uprawiałam seks za darmo, więc fakt, że ktoś chce mi za to zapłacić chociaż centa, był szokujący”. To słowa kobiety, która zostawiła pracę na uczelni dla płatnego seksu. Wróciła, kiedy się… postarzała.
To patologia emancypacji. Od początków patriarchatu kobiety były zmuszone manipulować seksem, by urządzić się w męskim świecie. Większość z nich spędzała życie z partnerem, którego nie wybrały, w związkach pozbawionych miłości, traktując seks jak nudny i upokarzający obowiązek. Albo przymus konsumowany w klimacie gwałtu.
Kobiety uprawiały więc nieświadomą domową prostytucję pod hasłem: „seks za utrzymanie i status”. W wielu związkach męsko-damskich dzieje się tak i dziś. W tej nieszczęsnej pokoleniowej perspektywie seks za pieniądze może rzeczywiście jawić się jako sposób na chwilowe przywrócenie minimalnego poczucia wartości.
Nie powinien to być jednak seks, do którego kobieta wybiera sobie partnera i z którego czerpie przyjemność. Za taki seks pieniądze się nie należą. Zaprzecza to zresztą zawodowemu kodeksowi prostytutki.
Z jej punktu widzenia branie pieniędzy za seks, który sprawia przyjemność, to zwykłe kurwienie się. Szanująca się prostytutka przyjemność z seksu rezerwuje wyłącznie dla związku ze swoim ukochanym czy wybranym facetem.
Tak więc wzrastająca wśród kobiet popularność płatnego seksu dla przyjemności to chyba jeszcze jedna wygrana przez mężczyzn bitwa w wojnie o utrzymanie genderowego status quo. W wymiarze kobiecej duszy świadczy to o spotęgowaniu trudności w zintegrowaniu wewnętrznego aspektu Madonny i ladacznicy. Obszernie pisałem o tym w książce „Kobieta bez winy i wstydu”. Przekroczenie tego dylematu jest bardzo trudne dla kobiet – tym trudniejsze, że mężczyźni też nie potrafią tych dwóch aspektów zobaczyć i uznać w kobietach, z którymi zakładają związki.
Czy to oznacza powrót do przekonania, że dla kobiety dobry jest tylko seks z miłości?
Niekoniecznie. Seks, który nie jest prostytuowaniem się, tzw. seks sportowy (po angielsku: one night stand). Umawiamy się, że robimy sobie przyjemność, i obie strony czerpią z tego, co mogą. Ale nie ma wymiany finansowej, tylko uczciwy barter, czyli seks za seks. Najlepszy jednak typ relacji, w którym seks – zarówno kobiecy, jak i męski – nie jest zagrożony podejrzeniem o prostytuowanie się, to związek oparty na miłości, zaufaniu i wzajemnym szacunku. Ta forma związku wydaje się jednak zanikać. Bo współczesne kobiety – podobnie jak mężczyźni – boją się angażować w relacje. W tej sytuacji nawet stałe związki mogą łatwo zdegenerować się do tzw. cichej, domowej prostytucji, gdzie seks staje się obowiązkiem, formą zadośćuczynienia albo rozliczenia. Seks to nie praca. Prowadziłem terapie kilku prostytutek i kobiet, które miały w życiu epizody prostytucji, i jestem przekonany, że to nigdy nie jest dobrowolny wybór, lecz wynik wielu bolesnych rozczarowań i powikłań w życiu kobiet.
Może diabeł tkwi w pieniądzach? Nadal zarabiamy 70 proc. tego co wy na tych samych stanowiskach.
I nie sposób tego przełamać nawet w społeczeństwach bardziej rozwiniętych niż nasze. Gdy na przykład w wyniku zmiany płci specjalista staje się specjalistką, jej zarobki mogą spaść nawet o jedną trzecią. A gdy z kolei specjalistka fizycznie staje się specjalistą, słyszy, że prace naukowe, które teraz pisze, są lepsze niż prace jego „siostry”, czyli te z czasu, gdy był kobietą (za „Superfreakonomią”). To najlepszy dowód na to, że ekonomiczna emancypacja kobiet to nadal mit.
Może chociaż kobiety matki nam się wyemancypowały?
Jeśli kobieta przekonana, że mamy już w Polsce emancypację, zdecyduje się na samotne macierzyństwo, wkrótce przekona się, w jakich jest tarapatach. Ale nawet jeśli jest w porządnym, formalnym związku, to też może pożałować macierzyństwa. W „Złej matce” Ayelet Waldman, amerykańska pisarka i matka czworga dzieci, pisze o nowym stereotypie niewolącym kobiety, stereotypie supermatki, która musi: świetnie zajmować się dziećmi, świetnie zajmować się domem, świetnie zajmować się mężem i mieć świetną pozycję zawodową oraz społeczną, a do tego być świetną, idealnie wydepilowaną kochanką. Oczywiście, to niemożliwe bez dopalaczy. Za próbę sprostania stereotypowi supermatki kobiety płacą ogromnym stresem i wysiłkiem. Supermatka to nowa forma zniewolenia kobiet. Mimo że nierealna i krzywdząca, dobrowolnie lansowana jest przez same kobiety, które z zapałem krytykują się nawzajem za najmniejsze uchybienia w tym ideale. Przekona się o tym każda matka, która nie będzie na przykład wystarczająco długo karmić dziecka piersią – niezależnie od tego, jaka jest tego przyczyna. W porównaniu z tym społecznym stereotypem być dobrym ojcem jest naprawdę proste – wystarczy być i w niedzielę pójść z dzieckiem na plac zabaw.