1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Empatia – lekarstwo na znieczulicę. Czy wszyscy powinniśmy nauczyć się współodczuwania? Wyjaśnia Wojciech Eichelberger

Empatia – lekarstwo na znieczulicę. Czy wszyscy powinniśmy nauczyć się współodczuwania? Wyjaśnia Wojciech Eichelberger

Współodczuwania zamiast znieczulicy to sposób na lepszy świat. (Ilustracja: Getty Images)
Współodczuwania zamiast znieczulicy to sposób na lepszy świat. (Ilustracja: Getty Images)
Jak poradzić sobie ze znieczulicą, o której tyle słyszymy w ostatnich dniach? Praktykując sztukę empatii, czyli współodczuwania. Ta umiejętność to „najwyższa szkoła jazdy”, która pozwala nam na pełnię człowieczeństwa. Bo to nie jest odruch bezwarunkowy. Współodczuwanie jest świadomym procesem – ja się na kogoś emocjonalnie otwieram. Nie muszę, ale chcę – mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Znam osoby, które narzekają, że mają w sobie zbyt dużo empatii, a to sprawia, że wciąż skupiają się na innych ludziach i zapominają o sobie. Czy można mieć za dużo empatii?!
Można. Choć to nie powinien być powód do zmartwienia. Jeśli empatię rozumiemy jako zdolność nie tylko do rozpoznawania, ale także do doświadczania uczuć innych ludzi, to raczej należałoby być wdzięcznym za ten dar. Empatię jednak można ograniczać jedynie do rozpoznawania emocji innych. Jeśli mam tę zdolność, to łatwo zorientuję się po spojrzeniu, tonie głosu, co czuje człowiek, którego spotykam. Ale to nie znaczy, że będę z nim współodczuwał. Już niemowlę wyczuwa, jakie emocje towarzyszą mamie czy tacie, gdy się do niego zbliżają, biorą na ręce. Jednak w tej wersji empatia służy tylko do diagnozy stanu ducha otoczenia i pomaga w przetrwaniu okresu pełnej zależności od opiekunów. Pewnie dlatego rozwija się szczególnie u dzieci, które rosły w trudnych warunkach. Ten rodzaj empatii można nazwać empatią diagnostyczną.

Dzięki niej wiemy, czy na przykład witać się z tatą, czy schować się pod łóżko?!
Tak, ale empatia ukształtowana w trudnych warunkach w dorosłym życiu sprawia, że wyolbrzymiamy niebezpieczeństwa związane z obecnością innych, fałszując rzeczywistość emocjonalną: „On mnie na pewno nie lubi”, „on ma coś przeciwko mnie”, „on jest zagniewany, groźny dla mnie”.

Czyli empatia diagnostyczna pomaga nam odczytać emocje drugiego człowieka, ale nie po to, by zadbać o innych, ale o samego siebie?
Właśnie. Ale też nie wyczerpuje ona katalogu zjawisk związanych z empatią. Zacznijmy od tego, że ten, kto nauczył się wykorzystywać empatię do diagnozy i wyczuwania niebezpieczeństwa, najczęściej nie jest zdolny do współczucia. Dorośli, którzy dorastali w środowisku wrogim lub silnie rywalizującym i hierarchicznym, szybko współczucia się oduczyli. Oddzielili je od empatii, bo zmniejszało ich szansę zdobycia bezpiecznej pozycji we wrogiej społeczności. Sprawna empatia diagnostyczna i wyparte współczucie są kluczowe dla tego, co nazywamy osobowością psychopatyczną, a co jest rodzajem mechanizmu obronnego. Z reguły kształtuje się ona u dzieci emocjonalnie odrzuconych, czyli tych, które czują się niekochane i które doświadczają wiele przemocy i upokorzeń. W rezultacie potrafią nadzwyczaj trafnie odczytywać stan umysłu, uczuć i potrzeb innych, lecz tylko po to, by ich kontrolować, zdominować i wykorzystać.

Empatia nie musi więc zawierać w sobie współczucia?
Tak, nie zawsze wiąże się ze współczuciem i warto to wiedzieć, aby się nie dać wykorzystać psychopatycznym uwodzicielom czy pseudoprzyjaciołom. Ale dodam jeszcze, że współczucie wcale nie jest tym, co stanowi sedno głęboko rozumianej empatii. Zauważ, że z pozoru słodkie i piękne współczucie jest w istocie skażone poczuciem wyższości i litością. Gdy mówię do kogoś: „Jak ja ci współczuję!”, to zazwyczaj mówię z pozycji osoby, która jest w lepszej sytuacji. Element poczucia wyższości widoczny jest nawet w języku, gdy mówimy: „Stać mnie na współczucie”. Jakbyśmy doświadczali poczucia dumy i satysfakcji, bo współczucie niewiele nas kosztuje, więc możemy nim obdarować kogoś, tak jakbyśmy dawali jałmużnę.

Dlatego deklaracja: „Współczuję ci”, bywa tak irytująca?
Bo w tle wyczuwamy: „Żal mi ciebie, ty nieudaczniku”. Dlatego ktoś obdarzony takim współczuciem może pomyśleć: „Nie masz pojęcia, co ja czuję, jak więc możesz mi współczuć?”. Dlatego lepiej użyć innego zwrotu, zamiast: „Współczuję ci”, powiedzieć: „Współczuję z tobą”, albo jeszcze lepiej: „Współodczuwam z tobą”.

Współczucie i współodczuwanie należy rozróżnić?
Zdecydowanie tak, bo współczucie wyrażamy po to, aby samemu poczuć się lepiej. Współodczuwanie zaś sprawia, że czujemy się gorzej, ale osoba, która cierpi, doznaje prawdziwej ulgi. Ktoś z nią współodczuwa, więc czuje się częścią wspólnoty ludzkiej w tym najtrudniejszym obszarze cierpienia. Czuje się akceptowana i nieosamotniona. Zdolność do współodczuwania też jest wrodzona, można ją obserwować u dzieci, gdy jedno z nich rozpaczliwie płacze, to drugie może także tonąć we łzach. Niestety, u wielu dorosłych ta zdolność zanika wraz z doświadczeniami czy wychowaniem. Może jednak obudzić się na nowo w sercach tych, którzy poszukują swojej prawdziwej natury i odkrywają, że rozróżnienie ja – ty jest tylko jedną stroną medalu.

Współodczuwania nie wolno mylić z symbiotycznym podłączeniem się do kogoś, bez świadomości tego, co wyraża przedrostek „współ”. (Fot. iStock) Współodczuwania nie wolno mylić z symbiotycznym podłączeniem się do kogoś, bez świadomości tego, co wyraża przedrostek „współ”. (Fot. iStock)

Czy empatia oraz umiejętność współodczuwania potrzebne są w pracy psychoterapeuty?
Terapeuta w relacji z pacjentem może doświadczać emocji i potrzeb, które nie są jego uczuciami ani potrzebami, ale potrzebami i uczuciami wypartymi przez pacjenta, czyli tymi, których pacjent sobie nie uświadamia. Na przykład: zrelaksowany, spokojny i skoncentrowany terapeuta nagle odczuwa silną agresję, kiedy do jego gabinetu wchodzi nieśmiało nieznany mu młody, zachowujący się uprzejmie mężczyzna. Terapeuta musi umieć rozstrzygnąć, czy agresja jest jego własnym uczuciem, które budzi w nim ten nieznany człowiek, czy też empatycznie odczuł wypartą agresję pacjenta. Kiedy terapeuta świadomie doświadcza uczuć i potrzeb, które jego pacjent wyparł ze świadomości, może mu skuteczniej pomóc, bo wie, co pacjent przed sobą i światem ukrywa.

Nieświadomej empatii doświadczają tylko terapeuci?
Nie tylko. Pojawia się ona także w codziennych, zwyczajnych międzyludzkich relacjach, zwłaszcza między bliskimi osobami. Na przykład: kobieta zachowuje się jak anioł, jak uosobienie cierpliwości, spokoju, skromności i oddania. Tymczasem jej partner – sam sobą zaskoczony – czuje straszną irytację i niechęć. Mimo że zawsze marzył o takiej partnerce. Terapeuta takiej pary powinien sprawdzić, czy przypadkiem ta kobieta nie wyparła całkowicie gniewu i agresji i dlatego jej partner doświadcza ich niejako „w zastępstwie” za nią. Jeśli tak, to dopiero kiedy ona uświadomi sobie swoje uczucia, zacznie o nich mówić, jej partner przestanie być nimi zalewany.

Współodczuwanie z kimś, kto sobie nie zdaje sprawy ze swoich uczuć, może nieźle namieszać!
To nieświadome tak. Natomiast świadome współodczuwanie jest najwyższym stopniem empatii i najczęściej pojawia się wraz z psychiczną i duchową dojrzałością człowieka. Bo wtedy nie mamy już obsesyjnej potrzeby bronienia swojego punktu widzenia, nie czujemy się zagrożeni różnorodnością uczuć innych, dajemy im prawo do bycia tym, kim są. Ale nawet wtedy, gdy nie jesteśmy szczególnie duchowo nastrojeni, to i tak czasami chwyta nas za serce i gardło niepowstrzymany odruch współodczuwania i wiemy, co dzieje się z drugim człowiekiem. Chcemy za jego emocją podążyć, ale zawstydzeni, najczęściej siłą powstrzymujemy ten wspaniały odruch serca.

Znam pary, w których jak kobieta płacze, to mężczyzna krzyczy lub ucieka z domu…
Prawdopodobnie ten mężczyzna nie jest w stanie współodczuwać z uczuciami żony. Za bardzo by go to bolało. Być może uciekając z domu, ucieka przed własną bezradnością, smutkiem czy rozpaczą? Takie uczucia nie zgadzają się też z jego stereotypem męskości. Wprawdzie stereotyp mężczyzny, który nie płacze i niczego głęboko nie przeżywa, zanika, to jednak nadal mężczyźni boją się, że zrobią coś, czego im nie wolno, i zostaną wykluczeni z grona mężczyzn. Ja sam dopiero po trzydziestce, w ramach własnej psychoterapii, zapłakałem po raz pierwszy po kilkuletniej przerwie. Ale mimo to w różnych wzruszających dla mnie sytuacjach nadal powstrzymuję łzy.

Co zrobić z partnerem, który za każdym razem ucieka przed łzami swojej kobiety?
Najlepsze rozwiązanie to namówić go na psychoterapię. A jeśli się nie da, to przypomnieć mu baśń o tym, że kobiety wiążą się blisko z mężczyznami – poczynając od ojca – między innymi po to, by nauczyć się kontrolowania swoich emocji i nadmiernej intensywności w ich przeżywaniu. Natomiast mężczyźni od bliskich kobiet – poczynając od matki – mogą się nauczyć otwierać serce, współodczuwać i swobodnie wyrażać swoje dobre emocje.

Mówi się, że empatia jest podstawą miłości. Czy więc można bez niej kochać?
Empatia w swojej najwyższej formie, czyli współodczuwanie, jest być może najważniejszym dowodem miłości. Tylko musimy uważać, żeby współodczuwania nie mylić z symbiotycznym podłączeniem się do drugiej osoby, czyli przeżywaniem uczuć innego człowieka tak, jakby były nasze własne, bez świadomości tego, co wyraża przedrostek „współ-”, czyli wspólnoty dwóch czy większej grupy osób. Współodczuwanie jest świadomym procesem – ja się na kogoś emocjonalnie otwieram. Nie muszę, ale chcę. To nie jest odruch bezwarunkowy. Na przykład kiedy jesteś w rozpaczy, to ja jako terapeuta nie otworzę się całkowicie na to, co czujesz, bo wtedy nie mógłbym ci pomóc. Ale jako twój przyjaciel mógłbym „pójść” w twoją rozpacz – i być może pomógłbym ci wtedy bardziej. Ale nie mogłoby to trwać bez końca. Wprawdzie współczując, jestem tobą, ale zarazem jestem nadal sobą. I tylko wtedy i tylko dzięki temu owo współczucie ma wartość.

Empatia to także fragment naszego sumienia?
Współodczuwanie wyklucza agresję wobec innych. W amerykańskich badaniach klinicznych przeprowadzonych na więźniach okazało się, że jedynym skutecznym sposobem reedukacji przestępców seksualnych jest budzenie w nich zaczątków współodczuwania. W ramach reedukacji puszczano im dziesiątki razy głosy ich ocalałych ofiar opowiadające o traumatycznym doświadczeniu gwałtu i przemocy, o upokorzeniu, bólu, rozpaczy, wstydzie i gniewie. Trwało to tak długo, aż sprawcy byli w stanie emocjonalnie podłączać się do uczuć swoich ofiar. A wówczas docierali też do własnych głęboko schowanych, przerażających uczuć z dzieciństwa. Wtedy część z nich decydowała się na własną terapię. Konkluzja z naszej rozmowy jest więc taka, że nie sposób współodczuwać z innymi, kiedy wypieramy własne uczucia i traumy. Dopiero gdy poznamy siebie, uwalniamy się od nienawiści i wtedy nic, co ludzkie, nie jest nam już obce.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze