Gdyby Edison uczył się w polskiej szkole, zostałby co najwyżej telegrafistą, a nie wynalazcą. Tak słabo stawiamy w edukacji na indywidualność.
Już ruszyło – rok szkolny 2012/13 rozpoczęty! Reform bez liku, a polskiej szkole nadal daleko do ideału. Schematy oceniania, testy, pamięciówka. Młodzież nie umie się uczyć. Myśl własna? Nie jest w cenie. Indywidualizm? Mogą co najwyżej zaszkodzić, obniżyć wyniki standardowego testu. Eksperci postulują, co zmienić.
Umiejętności zamiast ocen
– Motorem uczenia się jest ciekawość, więc szkoła nie może być nudna, a nasza jest – twierdzi prof. Łukasz Turski, twórca Centrum Nauki „Kopernik”, miejsca, które tak przekazuje wiedzę, że jest ciągle oblegane przez młodzież z całej Polski.
Ciekawie, czyli jak? Na przykład na fizyce, chemii przeprowadzając jak najwięcej eksperymentów, podając przykłady bliskie życiu młodych. – Gdy dzieci wywiną orła na lodzie, to na fizyce powinny dowiedzieć się, dlaczego tak się stało – mówi prof. Łukasz Turski. Tymczasem na lekcjach przykłady są dalekie od doświadczeń dzieci, a sporo miejsca zajmuje encyklopedyczna wiedza, którą uczniowie mają już na „wyciągnięcie smartfona”. A za kilkanaście lat ta wiedza będzie jeszcze łatwiej osiągalna.
Odejście od szkolnej nudy jest też istotne z innego powodu. Zmieniający się świat zmusza nas do uczenia się przez całe życie. – By przygotować do tego młodych, trzeba stworzyć sytuację, w której poznawanie świata i zdobywanie umiejętności będzie sprawiało przyjemność – uważa Jacek Strzemieczny, prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej – niezależnej instytucji, której głównym celem jest poprawa polskiego systemu edukacji.
Przyjemnie niekoniecznie oznacza: przez zabawę, ale np. przez stawianie wyzwań – młodzież chętnie podejmuje się trudniejszych zadań, ale przydatnych w życiu. – Do tego nie trzeba uczniów motywować, wystarczy ich nie zniechęcać – podkreśla prezes CEO.
Najważniejsze są zmiany w metodach nauczania. Ocenianie nie powinno polegać tylko na stawianiu stopni, ale także na dawaniu uczniowi informacji zwrotnej, jak i czego ma się uczyć, co poprawić. – Stopień ma nagrodzić albo ukarać, ale nie uczy, jak się uczyć. Dlatego informacja zwrotna jest ważniejsza
– tłumaczy Jacek Strzemieczny. Motywowanie uczniów przy pomocy stopni powoduje, że ważne dla nich zaczyna być otrzymanie piątki, szóstki, a nie zdobycie konkretnej umiejętności. Zresztą nie tylko dla nich – rodzice pytają: „jakie oceny dzisiaj dostałeś?”, a nie: „czego się dzisiaj nauczyłeś?”. A powinno być na odwrót.
Test zamyka mózg
Szkoły głównie są rozliczane z wyników egzaminów testowych uczniów, dlatego nauczyciele sprawdzają, czy uczniowie wstrzeliwują się w klucze odpowiedzi, a nie, czy wiedza jest głębiej przyswajana i co z niej młodzi rozumieją. Nastawienie na egzaminy z przewagą pytań zamkniętych nie skłania uczniów do głębszego myślenia, syntetyzowania wiadomości.
Konieczność wpasowania się w klucze poprawnych odpowiedzi dyskryminuje także nietuzinkowe osobowości, które szukają niestandardowych rozwiązań. Einstein czy Churchill nie odnaleźliby się w polskiej szkole. – Dla takich indywidualności potrzeba więcej elastyczności w programie i metodach nauczania – apeluje Jacek Strzemieczny. Tymczasem dzieje się inaczej – mamy coraz większą standaryzację uczniów. – Nauczanie niektórych przedmiotów przypomina przygotowywanie do turnieju Familiady. Bo na egzaminie najlepiej udzielić odpowiedzi najbardziej typowej, którą wskaże największa liczba respondentów – dodaje Jan Wróbel, znany publicysta, dyrektor społecznego liceum „Bednarska” w Warszawie i autor książki „Jak przetrwać w szkole i nie zwariować”.
Eksperci są zgodni: polska szkoła bardzo słabo rozwija w uczniach kreatywność. – Gdyby Edison przeszedł edukację w Polsce, to byłby odbiorcą telegrafu. Na szczęście tak się nie stało i został wynalazcą – puentuje Jan Wróbel.
Najlepszy na świecie system edukacji – w Finlandii – stawia właśnie na rozwój kreatywności. I to już od najmłodszych klas. Pewnie dzięki temu to Finowie mają Nokię – potentata w nowych technologiach, pomysłach – i rejestrują rocznie dwunastokrotnie więcej patentów niż Polacy, mimo że są ponad siedmiokrotnie mniejszym narodem!
Sztuka dla sztuki
Eksperci chórem krytykują: szkoły zdecydowanie kładą za mały nacisk na rozwój umiejętności społecznych. Czyli współpracy w grupie, komunikacji, budowania relacji, negocjacji, rozwiązywania konfliktów... Te praktyczne kwalifikacje zdobywa się, realizując projekty grupowe – przedsięwzięcia, które przynoszą coś pożytecznego społeczności lokalnej i jednocześnie czegoś uczą. Zbyt rzadko są realizowane, bo mało komu na tym zależy. – Nigdy nie widziałem, by jakaś wizytacja szkolna interesowała się tym, co się dzieje poza lekcjami, np. realizowanymi przez uczniów projektami – twierdzi Jan Wróbel. Rankingi szkół opierają się głównie na wynikach z przedmiotów. Nie ma egzaminów sprawdzających umiejętności miękkie. Dlatego, za wyjątkiem wuefów, uczniowie współpracują ze sobą tylko gdy... ściągają podczas klasówek.
Nauka pracy w grupie jest konieczna. – W życiu nikt nie będzie wywoływał ucznia z ławki, zadając mu pytania, tylko będą go rozliczać z zadań, które zrealizował – argumentuje Jacek Strzemieczny. Zadań, które najczęściej realizuje się w zespołach. – Czyli polska szkoła przygotowuje uczniów do życia w szkole, a nie poza nią – konkluduje Jan Wróbel. Ale jest i światełko w tunelu.
– W gimnazjach powoli realizuje się coraz więcej zespołowych projektów
– zauważa Jacek Strzemieczny.
Z czego zrezygnować, by znaleźć czas na projekty? Z wiedzy odtwórczej z różnych dziedzin, np. systematyzacji w biologii, wyrwanych z kontekstu pojedynczych informacji z geografii, historii... – Kolejność bitew (i kto w nich zwyciężył) nie jest tak ważna w procesie historycznym, jak to, co do nich doprowadziło – tłumaczy Strzemieczny.
Do zmiany roli nauczycieli, wyższego ich wynagradzania, podnoszenia prestiżu tego zawodu nawołuje także prof. Łukasz Turski. – Bo to jeden z najważniejszych zawodów w społeczeństwie – argumentuje.
Przyjaźniej do ucznia
Jak zmieniać i co zmieniać, wskazuje przykład z Wrocławia. Od 2006 roku najpierw w trzech szkołach stolicy Dolnego Śląska, a teraz w kilkudziesięciu gimnazjach i liceach także Częstochowy, Gniezna i Warszawy, wychowawców zastępują... tutorzy rozwojowi. Kto to? Też nauczyciele, ale przygotowani przez psychologów, by mogli stać się doradcą młodego człowieka, by lepiej go motywować do rozwoju. Mają maksymalnie 10 wychowanków, z którymi regularnie spotykają się (indywidualnie), minimum 15 minut tygodniowo i 45 minut (pełną lekcję) raz w miesiącu. W tych kontaktach liczy się partnerstwo, wzajemny szacunek i akceptacja. Atmosfera spotkań nie może być ani oficjalna, ani sztywna, tworząca dystans. Efekty? Zupełnie inne relacje uczeń – nauczyciel. – Młodzież mówi: „w końcu ktoś może nas zrozumieć” – opisuje dr Maria Sitko z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu, która badała efekty stosowania tutoringu.
Uczniowie już nie są motywowani krzykiem, strachem, dwójką – lecz wsparciem i zrozumieniem dorosłego. Szkoła staje się bardziej przyjazna. Z kolei tutorzy twierdzą, że teraz, gdy lepiej poznali swoich podopiecznych, bardziej starają się rozwijać ich talenty, mocniej zależy im na ich sukcesach i w większym stopniu martwią się porażkami uczniów.
Efekty takich lepszych relacji są łatwe do przewidzenia: uczniowie chętniej się uczą, dyskutują z nauczycielami, są bardziej obowiązkowi i pilni, częściej odrabiają zadania domowe, mniej wagarują... Raport podsumowujący efekty tutoringu zawiera bardzo długą listę plusów.
Ze względu na koszty, tutoring stosuje się na świecie tylko w prestiżowych ośrodkach, np. na uniwersytetach w Oxford czy w Cambridge. We Wrocławiu dotychczas projekt fundowało miasto. Teraz, gdy dyrektorzy placówek przekonali się o jego efektywności, sami muszą znaleźć pieniądze na jego stosowanie. I najwyraźniej im się to udaje. – Mamy kolejnych chętnych do wprowadzenia tutoringu, bo rodzice już o niego wypytują, szukając szkoły dla dziecka – twierdzi dr Maria Sitko.
Tutoring może być także rówieśniczy – starsi albo lepsi uczniowie tłumaczą zawiły materiał młodszym, mniej obeznanym. To powoduje, że między nimi rodzą się więzi, a ci pierwsi lepiej przyswajają materiał. – Tłumacząc coś innym, zmuszamy się do głębszego zrozumienia materiału – wyjaśnia Jacek Strzemieczny.
Wyzwanie
– Edukacja jest jak wielki tankowiec, potrzebuje bardzo dużo czasu i miejsca, by zakręcić – uważa prof. Łukasz Turski. Zmiany będą więc powolne, ale konieczne – wymusi je technologia XXI wieku. – To będzie dla Polski wielkie wyzwanie. Większe niż organizacja Euro – kończy profesor.