Jesteśmy zaprogramowani na to, żeby przeżyć. Ale mamy też głębszy instynkt w sobie - poddania się temu, co jest. Jest coś większe niż „ja” - mówi Kama Korytowska.
Kim jesteśmy? Do czego się budzimy?
Na co dzień żyjemy w tożsamości, która jest poczuciem „ja”, pewną koncepcją siebie. To jestem ja: tak myślę, tak czuję, mam takie ciało. Ale jest coś w nas, co jest świadome, obecne bez względu, na czym skupiamy uwagę. Gdy budzimy się, otwieramy oczy. W przebudzeniu duchowym, które może wydarzyć się na chwilę, na jeden dzień albo na całe życie, jest tak samo. To otwarcie oczu; a więc nie jestem tylko tym ciałem, uczuciem, myślą. Przypuśćmy, że jestem osobą, która łatwo się niecierpliwi. Mogę zmienić się, i stać kimś bardziej cierpliwym. To także zmiana. Jednak mówimy tutaj o zmianie radykalnej, która obejmuje wszystko, z czym się utożsamiam: z tym, jak wyglądam, gdzie mieszkam, jaka jest moja historia, co się wydarzyło, jakie mam doświadczenia, zainteresowania, zawód, płeć. Inna definicja przebudzenia to… absolutna kooperacja z tym, co nieuniknione.
Koniec kłótni z rzeczywistością…
Pierwsza definicja zwraca uwagę na świadomość w stosunku do tego, kim jestem. Druga na relację z tym, co jest. Możemy mieć relację z tym, co jest, która mówi „nie”. Na przykład zdanie „dzisiaj jest brzydka pogoda” mówi o naszej relacji z pogodą. Ale możemy zmienić naszą relację i powiedzieć: „pogoda jest, jaka jest”.
Wydaje się, że naszym najgłębszym instynktem jest instynkt samozachowawczy. Co to jest instynkt? To bardzo głęboki ruch, który jest wpisany w bycie człowiekiem. Jesteśmy zaprogramowani na to, żeby przeżyć. Ale mamy też głębszy instynkt w sobie – poddania się temu, co jest. Gdy w nocy płacze dziecko, ostatnią rzeczą, którą chce się zrobić, jest wstać i zająć się nim. Instynkt samozachowawczy powiedziałby: „zostaję w łóżku, chcę się wyspać”. Instynkt poddania się jest głębszy, mocniejszy. Jest coś większe niż „ja”.
W życiu doświadczamy poddania się, ale nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Gdyby zapytać ojca czy matkę, powiedzieliby: „To naturalne, że wstaję do dziecka mimo zmęczenia, po prostu nie mógłbym postąpić inaczej.” Od około czterdziestu lat na planecie zagarnia nas nowa fala duchowości. Starzy mistrzowie mówili o wolności od ograniczenia. My mówimy o wolności w ograniczeniu. O poddaniu. Angielskie słowo na przebudzenie się to wake up. Up, czyli do góry. Obudzić się, żeby wiedzieć, kim jestem. Ale potem jest odwrotny ruch – poddania się. To co Wschód proponował przez ostatnie tysiące lat to transcendencja, wychodzenie z cyklu życia i śmierci: „nie chcę mieć z tym nic wspólnego”. To powodowało rozszczepienie między duchem a materią, co nie znaczy, że było złe. Jednak to nie koniec ewolucji świadomości. Jesteśmy na początku wielkiej nowej fali ewolucyjnej, która mówi: „nigdzie nie idę, zostaję tu”. To jest ruch poddania się nie tylko absolutowi, istnieniu, ale również poddania się temu, co jest nietrwałe.
Kiedy zaśniemy, żyjemy koncepcją, że jest tylko materia i ruch. Wtedy właśnie szukamy domu w tym, co przemijające, a to właśnie jest źródłem cierpienia. Chcemy zatrzymać to, czego zatrzymać się nie da. Jesteśmy w konflikcie z rzeczywistością. Ponosimy wówczas konsekwencje na każdym poziomie życia, także w skali globalnej. Od poziomu naszej świadomości zależy, jak się kształtuje społeczeństwo, kultura, historia; wszystko może być wyrazem tej pierwszej błędnej koncepcji. Przebudzenie to wgląd: już jestem w domu. Gdy zaczynamy coraz bardziej zamieszkiwać w tym, co stałe, niezmienne, tworzymy inne relacje z tym, co zmienne. Ruch poddania się temu, co przemija może wydarzyć się tylko wtedy, gdy budzimy się do świadomości, że jest w nas coś, co postrzega, obecność.
Dla mnie chwile przebudzenia są najbardziej dostępne wtedy, kiedy uczę. Prowadzę Grupy Przebudzenia. Pytam moich studentów: „Czy w tej chwili zdajesz sobie sprawę, że jesteś?” Odpowiadają: „tak, oczywiście.” Więc „jestem” jest tak oczywiste! Przebudzenie iluminuje wszystkie sfery naszego życia.
W jaki sposób iluminuje na przykład chorobę?
Ktoś, kto nie jest przebudzony nie wie, że jest czymś więcej niż chorobą. Że jest również obecnością, która wszystko postrzega, także chorobę. Przypuśćmy, że mam bardzo chore nerki. Jest perspektywa umysłu i perspektywa istnienia. Umysł mówi: „Boże, jestem przerażona, coś złego mi się dzieje, muszę coś zrobić, żeby przeżyć, żyję w cierpieniu”. Narzędziem obecności jest uwaga. Choroba sprawia, że nasza uwaga radykalnie się zawęża. Na poziomie emocjonalnym to zawężenie nazywamy strachem, na poziomie ciała napięciem. To właśnie jest cierpienie. Co dzieje się, gdy budzę się do tego, kim jestem? Jeśli czuję, że mogę się oprzeć o obecność, o istnienie, wtedy zaczynam mieć inną relację z moją chorobą. Choroba nadal jest, może być nawet strach. Jednak czuję przestrzeń wokół choroby, z której mogę zająć się sobą z miłością i spokojem. Czy mój strach wtedy rośnie czy maleje? Co jest lepsze dla moich nerek; relacja ze strachu, z napięcia, czy z otwartości i spokoju? Z którego z tych miejsc mam szansę podjąć lepsze decyzje?
Co zmienia się w bliskich relacjach, kiedy się budzimy?
To jest nieprzewidywalne. Na pewno coś się zmieni. Gdy jedna osoba w związku budzi się do głębi siebie, naturalne jest, że z tej perspektywy chce się spotykać z bliską osobą. Przypuśćmy, że w relacji to kobieta się budzi. Do tej pory usługiwała mężowi. Robiła, co jej kazał. Ale teraz zaczyna czuć, jak bardzo jest cenna, wartościowa. Już nie akceptuje położenia, w jakim się znajduje. Kiedy kobieta zaczyna mówić „nie”, będzie to miało wpływ na jej partnera. Są trzy możliwości. Partner zaczyna widzieć wartość w tej przemianie. I zaczyna się cudowny proces: budzą siebie nawzajem. Związek staje się dynamiczny, kreatywny, fascynujący, nawet jeśli bywa trudno. Druga możliwość: partner nie jest zainteresowany zmianą. Kobieta albo pozostanie w takim związku i będzie spotykać się z tym, co jest albo odejdzie. Trzecią opcją jest rozstanie. Wszystkie trzy są dobre. Każda będzie wynikiem impulsu, pochodzącego z samego istnienia. Impuls, intuicja i intencja są jednym. Ten ruch już jest, wydobywa się z głębi nas.
Co dzieje się w innych relacjach?
Na przykład ktoś robi coś, co mnie irytuje. Być może zaczynam działać, aby ta osoba zmieniła się po to, bym mogła poczuć się lepiej. Być może usuwam się albo krzyczę. Albo się przymilam, żeby odwieść uwagę od irytacji. Używam tej osoby, żeby zmienić swoje samopoczucie na lepsze. Gdy jestem przebudzona, po prostu czuję irytację; pozwalam irytacji być sobą, mogę się nawet nią zaciekawić. Mogę coś powiedzieć tej osobie albo nie. Mogę powiedzieć: „Kiedy mówisz do mnie w ten sposób, czuję irytację.” Nie opuszczam ani siebie, ani relacji, nie próbuję nikogo zmieniać, naprawiać ani oceniać. Mówię jedynie małą prostą prawdę. Staję się odpowiedzialna w dobrym tego słowa znaczeniu.
Istnienie jest we wszystkim. Jakby to było pozwolić wszystkiemu być sobą; tobie być tobą, mnie być mną. To nie jest kwestia udoskonalania, tylko dania przestrzeni temu co jest. To jest bardzo pokojowe podejście, bardzo skromne. Zaczyna się prawdziwy pokój wewnątrz i na zewnątrz.
Więcej przeczytasz w Temacie miesiąca, w styczniowym numerze miesięcznika Zwierciadło.
Kama M. Korytowska od wielu lat pracuje z ludźmi zainteresowanymi przebudzeniem się do swojej prawdziwej natury. Prowadzi cykliczne Grupy Przebudzenia. Zaprasza do Polski nauczycieli z całego świata.