Internet, narzędzie wcześniej nieznane ludzkości, zmienił i nadal
zmienia nasz świat. Otwiera dostęp do informacji, możliwość znalezienia bratniej duszy czy przedstawienia siebie lub swojej twórczości milionom ludzi. Ale jest i druga strona medalu. Co za sprawą netu możemy stracić
i jak tego uniknąć – mówi Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta
i twórca programu rozwoju wewnętrznego.
Od pewnego czasu zwątpiłem w to, czy prywatność jest prawdziwą ludzką potrzebą. Obserwując, co od 10 lat zaczęło się dziać najpierw w telewizji, a potem w necie, można dojść do wniosku, że ludzie raczej chcą się od każdej strony pokazać, być jak gwiazdy filmowe podglądane przez paparazzich i tabloidy. Zastanawiam się więc, czy w lamencie nad odzieraniem nas z prywatności nie ma hipokryzji. Bo o czym świadczą quasi-artystyczne projekty oparte na możliwości podglądania artystki w przezroczystym domu we wszystkich sytuacjach? Ludzie zdają się mieć ogromną potrzebę pokazywania siebie innym. Może dlatego, że ta potrzeba ujawniania prywatnego ja była przez wieki bezwzględnie blokowana przez zakłamaną fasadową moralność. Żeby sprostać jej wymaganiom, musieliśmy przywdziewać maski pozorów, a prywatne uczucia i potrzeby uznawane za zakazane ukrywać nawet przed samymi sobą. Już Zygmunt Freud udowodnił, że takie wypieranie się siebie odpowiada za powstawanie nerwic, zaburzeń osobowości, depresji, niektórych psychoz oraz seksualnych perwersji. Krótko mówiąc, okazało się, że nadmierne ukrywanie się przed sobą i innymi powoduje cierpienie.
W świecie Internetu to cierpienie nam nie grozi, bo tam nic nie musimy ukrywać.
W necie jak w świecie – jest wszystko. Zawsze znajdziemy tam to, czego szukamy. Każde przekonanie, każde nasze urojenie, każda intuicja nam się w sieci potwierdzi. I ten, kto szuka strachu i zgrozy, jak i ten, który szuka piękna i inspiracji, znajdzie to, czego pragnie. Wygląda na to, że net spełnia postulat: nic, co ludzkie, nie jest nam obce. Z seksem i agresją włącznie. Ale na szczęście jest tam dużo więcej. Możemy np. zobaczyć, że ludzie nie chcą już milczeć wstydliwie, gdy są na coś chorzy, że szukają w sieci innych, którzy mają podobny kłopot, i tworzą wokół siebie wspierającą netową społeczność. Nie chcą się już wstydzić swoich niezwykłych talentów, wytworów, obsesji, poglądów, zainteresowań czy doświadczeń. Nie chcą też dłużej ukrywać swojej mniejszościowej orientacji seksualnej. Lecz – sądząc po ilości odsłon stron erotycznych i pornograficznych – najbardziej nie chcą ukrywać, że są istotami najhojniej wyposażonymi przez naturę w narzędzia do przeżywania seksualności. Widać z tego, że wieki represjonowania seksualności owocują teraz nadmiernym odreagowywaniem. Podobnie sprawa wygląda z agresją, która zapełnia zawstydzająco znaczącą część internetowych serwerów.
Różne rzeczy mówi się o Internecie, ale co do jednego badacze są zgodni: bardzo chętnie zmieniamy tam tożsamość, płeć, wiek, stan cywilny itd.
Zabawy z tożsamością towarzyszą nam od początku istnienia gatunku. Choćby żywa do dzisiaj w społecznościach tradycyjnych potrzeba tworzenia rytualnych i rozrywkowych masek, co w naszej kulturze przerodziło się w bale maskowe. Dziecięca potrzeba fantazjowania i przebierania się za różne postacie teraz została zagospodarowana przez komputerowe gry fantasy. A wymyślająca swoje życie Pippi Langstrump czy Alicja wędrująca po krainie czarów? Można by przywołać niezliczoną ilość przykładów na to, jak ważne jest identyfikowanie się z innymi i eksperymentowanie z własną tożsamością. To wpływa na naszą zdolność do empatii, pomaga nie utknąć na całe życie w narzuconej nam przez kulturę i okoliczności fałszywej tożsamości.
A więc nie lamentujmy, kiedy okaże się, że nasze dziecko czy partner jest w sieci kimś zupełnie innym?
Zabawy z tożsamością mogą czasami przekroczyć granice tego, co uważamy za normalne, np. gdy ktoś w pełni zidentyfikuje się z postacią, którą wymyślił, nazywamy to mitomanią albo urojeniami. Ale to marginalne zjawisko, które zawsze występowało. Nawet ci, którzy wykorzystują możliwości netu, by z fałszywej tożsamości czerpać jakieś materialne czy seksualne korzyści, to też tylko przestępczy margines. Pomijając więc nadużycia, powszechne internetowe przebieranki wydają się ćwiczeniem potrzebnym. Kojarzą się z psychodramą, która pomaga lepiej zrozumieć siebie i innych, uczy pokory i wybaczania oraz pomaga docenić ludzką różnorodność.
Niepokojące jest jednak to, że realne staje się dla nas to, co w sieci, na ekranie komputera, a nie to, co dzieje się przy stole w naszej kuchni.
Nie jest tak źle. Nikt się w necie wody nie napije. Bycie w zmysłowym, realnym kontakcie ze światem jest podstawą życia, dlatego ci, którzy nawiązują znajomości w necie, w końcu chcą się spotkać naprawdę, zwłaszcza gdy się w sieci zrozumieli i polubili. Ta sama potrzeba sprawia, że zwolennicy wirtualnego seksu nie zahamowali całkowicie przyrostu naturalnego. Elektroniczny stymulator zmysłów nigdy nie zastąpi bycia dotykanym i dotykania drugiego człowieka.
Znam wielu ludzi, którzy poznali kogoś przez Internet i dla tego kogoś porzucili realnych partnerów, dzieci i domy kupione na kredyt we frankach...
Bo Internet, zwłaszcza w fazie anonimowego zawierania znajomości, stwarza możliwość pełnej otwartości i szczerości. A gdy nadzy i prawdziwi zostaniemy przez kogoś zaakceptowani, to czujemy, że znaleźliśmy prawdziwy skarb. W tym sensie to, co dzieje się w necie, przypomina grupę terapeutyczną – jeśli ktoś chce, może pozostać anonimowym, by czuć się bezpiecznie i nie bać się oceny ani napiętnowania. Dzięki temu może zachowywać się swobodniej, a więc poznawać samego siebie, dojrzewać i odzyskiwać wrodzoną zdolność do kochania i bycia kochanym.
Oskarżano Internet o to, że zubaża relacje, sprowadza do prostych słów. Okazuje się, że słowa wystarczą, by budować przyjaźń, miłość, poczucie wspólnoty. Mówi się nawet, że Internet powoduje odrodzenie znaczenia słów...
Przecież prawie cała poezja miłosna i erotyczna powstała dzięki temu, że obiekty uczuć poetów były albo daleko, albo niedostępne. A więc to, że net nie daje możliwości natychmiastowego, realnego kontaktu, może korzystnie wpływać na temperaturę przeżywanych przez internautów emocji. Mówi się, że to przez Internet prawie już się nie czyta książek. Ale też dzięki netowi internauci tworzą własną poezję, blogi, opowiadania, powieści. Net daje wszystkim możliwość twórczej nieobciążonej cenzurą ani jakimiś standardami ekspresji. Każdy, tak jak potrafi, kleci słowa i z odbiorcy zamienia się w twórcę. Obowiązuje mało rozsądna zasada: skoro mogę pisać, to po co tracić czas na czytanie. Ludzie w necie czytają dużo – tylko że siebie nawzajem. Ewentualnie interesuje ich prosta, często nawet grafomańska literatura faktu, byle pokazywała życie i uczucia znanych im ludzi.
Kultura amatora, koniec ze specjalistami – grzmią niektórzy badacze. Bo jak mamy do wyboru: przeczytać blog kogoś, kogo lubimy, albo wypowiedź specjalisty, wybieramy blog.
Wyobraźmy sobie dziennikarza, który pracuje w gazecie powiązanej z jakąś partią polityczną. Tam musi pisać teksty zgodne z linią redakcji, choć często myśli co innego. Więc ma swoje anonimowe konto i nick i pisze w necie, co chce i jak chce. Podobnie zobowiązany do racjonalnego myślenia naukowiec nie chce publicznie mówić np. o duszy lub czymś innym, co go interesuje. Może jednak w sieci anonimowo i po godzinach dawać wyraz temu, co naprawdę myśli i czuje, nie cenzurując się „mądrością rynku”, wizerunkiem czy poprawnością polityczną. I tak ten, kto w sieci jest marzycielem i amatorem, w realu może być superspecjalistą. Dzięki temu w necie toczy się nieformalna, skrajnie zróżnicowana debata o ludziach i świecie. Net pozwala wyzwolić się z dogmatów tradycyjnie rozumianej naukowości, racjonalności i poprawności politycznej. Umożliwia wiele twórczych inicjatyw.
Właśnie, praca w necie. Mówi się, że dzięki sieci odradza się ideał pracy podejmowanej po to, by służyła społeczności, dawała poczucie sensu i przyjemności. Taką postawę Pekka Himanen, fiński myśliciel, nazywa etyką hakera. Jak to możliwe, że takie piękne idee przypisuje się hakerom, powszechnie kojarzonym z sieciowymi piratami, zagrożeniem?
Etyka hakera jest tendencyjnie przedstawiana w mediach jako etyka złodziejska. Oczywiście i tu zdarzają się przestępstwa. Ale zdecydowana większość tych ludzi próbuje realizować w sieci szlachetną zasadę równości w dostępie do dóbr kultury, edukacji i informacji. Tylko Internet jest w stanie spełnić taką funkcję, bo tradycyjne media, tj. radio, prasa i telewizja, nie mają na to szans, związane strategią informacyjną lub ideologią selekcjonują informacje. Zawsze też próbują na nich zarobić. Dlatego hakerzy chcą Internetu, który byłby wolny od demoralizującego wpływu pieniądza. Można powiedzieć, że próbują zrealizować w necie komunistyczną utopię: każdemu za darmo i według potrzeb. Ale w tym myśleniu zawarta jest także ważna, choć chyba niewypowiedziana jasno, propozycja metafizyczna. Hakerzy pojmują Internet jako wspólne dobro i zarazem wytwór wszystkich ludzi, jako przestrzeń, w której przejawia się jungowska zbiorowa podświadomość albo buddyjski jeden umysł. Net jest głęboką lekcją pokory dla zadufanych w sobie, pewnych własnej oryginalności i wyjątkowości twórców. Bo przy odrobinie dobrej woli łatwo stwierdzić, że to, co uznaliśmy za własne i wyjątkowe, ktoś już wymyślił albo właśnie wymyśla. W necie widać, jak trudno rościć sobie autorskie prawa do czegokolwiek.
To plusy netu: bycie sobą, twórczość, wolność słowa i poczucie wspólnoty. A jakie są minusy, co internautom realnie zagraża w nierealnym świecie sieci?
Pokolenie, które wychowa się w stałym kontakcie z Internetem, może mieć kłopoty z zapamiętywaniem, zdolnością do skupienia, a w konsekwencji z samodzielnym, twórczym myśleniem. Wprawdzie ogromna ilość książek została już zdigitalizowana, jednak w necie się nie czyta, lecz korzysta z nich jako ze źródeł cytatów. Tymczasem ludzki mózg, o czym już mówiliśmy, rozwija swoje wyższe funkcje w kontakcie ze słowem pisanym lub zapamiętując długie i złożone werbalne przekazy, czyli słuchając opowieści i rozmawiając. Ponieważ w necie wystarczy kilka razy kliknąć i mamy dostęp do wszystkich informacji, zanika także pamięć, bo nie jest ćwiczona. A jeśli trudność sprawia nam przeczytanie i zapamiętanie strony tekstu, to łatwo nami manipulować. Tak więc dobra rada: aby uniknąć ewentualnych spustoszeń spowodowanych nadmiernym spędzaniem czasu w necie, dużo czytać i słuchać, bo inaczej trudno nam będzie rozumieć i świat, i siebie.