Choć świat, w którym żyjemy, ceni indywidualność i niezależność, nie jest w nim łatwo zachować autonomię. Zrzekamy się jej, choćby uzależniając się od tego, jak oceniają nas inni. Jak stać się człowiekiem autonomicznym i dlaczego to jeden z warunków życiowego sukcesu – wyjaśnia psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.
Artykuł archiwalny
Rozmawialiśmy o pokorze, pierwszym etapie podróży, jaką jest program rozwoju Quest. Autonomia ma z niej wynikać, być jej córką.
Właśnie. Ale zanim o tym powiemy, winni jesteśmy czytelnikom przeprosiny. Mówiąc o pokorze, wskazałem na Giordana Bruna, zaznaczając, że jeszcze przed Kopernikiem mówił o tym, że Ziemia nie jest centrum wszechświata. Ktoś mi kiedyś powiedział, że taka była kolejność, a ja tego nie sprawdziłem. Tymczasem Kopernik był pierwszy. Gdyby moja pokora zadziałała lepiej, nie zaufałbym tak bezkrytycznie temu, co mówią inni. Wyciągnijmy z tego naukę, że warto sprawdzać fakty. W tym także przejawia się pokora wobec rzeczywistości, która jest matką kolejnej cnoty Questu: autonomii.
Ale Giordano Bruno jest dobrym przykładem człowieka obdarzonego i pokorą, i autonomią?
Zdecydowanie tak. Z pokorą wyrzekł się dogmatu na rzecz tego, co widział i wiedział. A potem za wierność sobie nie zawahał się zapłacić własnym życiem. Tak więc zarówno pokorę, jak i autonomię miał głęboko uwewnętrznioną.
W potocznym rozumieniu pokora grozi utratą autonomii. W modelu Questu jest odwrotnie. Autonomia wyrasta z pokory. Również z pokory wobec uznanego, autentycznego autorytetu – gdy odkrywamy, że był kimś, kto czasowo reprezentował na zewnątrz to, co zawsze nosiliśmy w sobie. Pokora jest nieustępliwością w zadawaniu sobie pytań, także kwestionowaniem tego, co wiemy o świecie i o sobie, z czym się identyfikujemy. Jest więc cnotą bardziej wewnętrzną. Nie przejawia się w relacjach z innymi. Natomiast autonomia to zdolność do utrzymania naszych wątpliwości i pokornie zweryfikowanych przekonań wbrew wszystkiemu i wszystkim. To wewnętrzna siła, wiara w siebie i spokój, które pozwalają wbrew groźbom, naciskom i oskarżeniom pozostać sobą.
Ale co to znaczy być sobą? Nie ustępować?
Być sobą to nie znaczy być zawsze takim samym i mieć raz na zawsze ustalony pogląd na wszystko. Autonomia nie ma nic wspólnego z zamknięciem się w skorupie dogmatyzmu. Bycie sobą jest procesem dynamicznym. Stawaniem się. Nadążaniem za nieustannie zmieniającą się rzeczywistością. Skoro autonomia jest córką pokory, to być sobą znaczy podążać w swoim kierunku, nawet jeśli wszyscy inni płyną w przeciwną stronę. Jak w żeglarstwie: wyznaczamy sobie cel, a potem płyniemy do niego niezależnie od nieprzychylnych wiatrów. Drogi prowadzące do celów wartych osiągnięcia nigdy nie są proste.
Możemy także spotkać rozbijaczy statków, czyli ludzi, którzy rozpalają ogniska udające latarnie, by skierować nas na skały.
To prawda. Jednak największym zagrożeniem dla naszej autonomii jesteśmy my sami. Jeśli staramy się zadowolić wszystkich, to nigdzie nie dopłyniemy. Nie sposób utrzymać kursu, jeśli przejmujemy się tymi, którzy odbierają nam wiarę.
To nie znaczy, że nie należy słuchać innych. W czasie podróży zawijamy do różnych portów i tak wzbogacamy naszą wiedzę i doświadczenie. Czasami pokornie dochodzimy do wniosku, że gwiazda, na którą obraliśmy kurs, nie była naszą prawdziwą gwiazdą. Czasami zbaczamy z kursu bardzo daleko. Ale jeśli – mimo wszystko, prędzej czy później – odnajdujemy naszą gwiazdę, nasz kierunek, to znak, że autonomia jest z nami.
Bywa jednak, że z uporem płyniemy dalej w niewłaściwą stronę.
Zagrożeniem autonomii jest uzależnienie. Lecz niełatwo to rozpoznać, bo chodzi nie tylko o uzależnienie od substancji chemicznych, ale także od ideologii, sposobu widzenia świata, od swojego wizerunku, sytuacji życiowej itp. Zauważyć i przyznać, że cel, który sobie wyznaczyliśmy, jest wyrazem uzależnienia, nie stanowi dla nas prawdziwego wyzwania, nie jest łatwo.
Wielu ludzi rezygnuje z wędrowania za własną gwiazdą, jeśli nie może tego robić w markowych butach.
Dobrze ugruntowana autonomia często domaga się wyjścia poza strefę komfortu, nie pozwala spocząć na laurach ani przywiązać się do przeszłości. Poświęcenie autonomii dla poczucia bezpieczeństwa i wygody skutkuje stagnacją i – w rezultacie – frustracją i rozpaczą. Bo nie realizujemy swoich prawdziwych potrzeb, lecz pozorne pragnienia generowane przez nasze przywiązania i uzależnienia. Nie ma wiatru. Dryfujemy. Jeśli pokora nam nie podpowie, że to nieprawdziwy kierunek, to jesteśmy zgubieni.
Mój znajomy w wieku 40 lat, zaraz po śmierci ojca, rzucił wysokie stanowisko, rozwiódł się i zapisał na kurs dla psychoterapeutów.
Być może uzależnienie od opinii ojca nie pozwalało mu robić tego, czego naprawdę chciał. Budowanie autonomii to najważniejszy element dorastania. A uniezależnienie się od ograniczającego wymiaru tego, co dziedziczymy po rodzicach, jest tego świadectwem. Oczywiście nie następuje ono automatycznie w chwili osiągnięcia pełnoletności. Na ogół dzieje się to później. Choć znam 70-letnich ludzi, którzy nadal tkwią w emocjonalnej zależności od dawno już nieżyjących rodziców. Autonomia to zdanie sobie sprawy z tego, że my sami decydujemy, jaki jest cel naszego życia i tylko my ponosimy za swoje wybory odpowiedzialność. Czytajmy, słuchajmy, uczmy się, szukajmy, ale pamiętajmy, że wszystko, co przychodzi z zewnątrz, jest tylko podpowiedzią lub drogowskazem. W ostatecznym rozrachunku to my decydujemy, w którą stronę płyniemy.
Quest mówi, że może nam w tym przeszkadzać zbroja. Pojawia się w dzieciństwie, gdy ktoś złamał nam emocjonalny kręgosłup – warunek samostanowienia.
Nie wszyscy, którzy przeżyli trudne dzieciństwo, mają problemy z emocjonalnym kręgosłupem – z autonomią. Warto docenić, ile dzięki temu trudnemu dzieciństwu się nauczyliśmy, jakie właściwości – na ogół unikalne – w sobie rozwinęliśmy. O tym, że w dorosłym życiu nie realizujemy swojego potencjału, decyduje na ogół fałszywe przekonanie, że nasze dzieciństwo było tylko złe, że czegoś zostaliśmy w nim pozbawieni, a niczego nie otrzymaliśmy w zamian. W istocie to od nas zależy, czy uczynimy z siebie ofiarę losu, czy wojownika i poszukiwacza skarbów.
Pedagodzy piszą, że autonomia zależy m.in. od poziomu lęku. A więc nie tylko dla mnie lęk jest największą przeszkodą w ruszeniu własną drogą.
Lęk jest ludzkim uczuciem, mało kto go nie doświadcza. Ale autonomia to też możliwość zarządzania uczuciami. Lęk nie jest dobrym doradcą, z rezerwą słuchajmy jego podpowiedzi, bo może nas pozbawić wolnej woli. Dlatego mimo lęku warto rezygnować z drogi, która wynika z uzależnienia – czasami może to być uzależnienie od lęku lub innej „ulubionej” emocji.
Jak poznać, czym się kierujemy?
Można to tylko poczuć w sercu i brzuchu. A wtedy, nawet gdy wszyscy naokoło pukają się w czoło, wiemy, co mamy robić. Np. zdecydować się na pracę w małej firmie za mniejsze pieniądze, bo jej misja jest bliższa kursowi, jaki wyznacza nasza gwiazda. Decyzje podejmowane przez ludzi autonomicznych bywają radykalne, zmieniają całkowicie sposób i cel ich życia.
Jak zacząć budować swoją autonomię?
Uporczywie zadawać sobie pytania: co jest dla mnie ważne, czego potrzebuję w tym momencie? Czy to, co wybieram, daje mi energię, wiarę, radość? A może tylko służy zaspokojeniu oczekiwań innych? Kiedy znajdziemy odpowiedź, potrzebne nam będą kolejne cnoty Questu: wizja – czyli sprecyzowanie tego, czego pragniemy. I odwaga, by tę wizję urzeczywistnić. To pozwoli nam działać z determinacją. A jeśli coś czynimy z prawdziwym, płynącym z głębi serca przekonaniem, to z pewnością czynimy dobro – choć innym może wydawać się, że jest odwrotnie. Pokora i autonomia są początkiem drogi prowadzącej do współczucia i miłości.
Quest to program rozwoju wewnętrznego, który zakłada, że realizacja każdego celu czy marzenia wymaga wykształcenia w sobie ośmiu duchowych cnót (m.in. pokory, autonomii, świadomości). Mówi także, że na przeszkodzie staje nam osiem zagrożeń – cieni tych cnót.