Ukazuje się coraz więcej książek o seksie pisanych przez kobiety i kierowanych do kobiet. Jedne oceniane są wysoko, jak „Modlitwy waginy” skandalistki Charlotte Roche. Inne nazywane pornosami dla mamusiek, jak „Pięćdziesiąt twarzy Greya” E.L. James. Ale kobiety czytają jedne i drugie, i to masowo. Czy to dowód wyzwolenia seksualnego – zastanawia się Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta.
„Pięćdziesiąt twarzy Greya” E.L. James to powieść sadomasochistyczna o młodej kobiecie, która zgadza się spełniać wszystkie seksualne życzenia mężczyzny. Jak to możliwe, że współczesne kobiety zaczytują się w takiej historii?
No właśnie. Znamienny jest sposób, w jaki tę książkę się reklamuje. Księgarnia internetowa promuje „Pięćdziesiąt twarzy Greya” filmikami, w których mężowie wraz z dziećmi usiłują wręczyć kobiecie prezent niespodziankę z okazji urodzin. Wszystkie próby kończą się jednak fiaskiem: najpierw nie mogą jubilatek znaleźć, a w końcu przyłapują je ukrywające się a to w wannie, a to w łóżku i masturbujące się w trakcie lektury reklamowanej książki. Filmiki są zrobione lekko i dowcipnie – ale mimo to mogą budzić sprzeczne uczucia.
Z tego co zaobserwowałem, mężczyzn szczerze rozbawiają. Ale czy kobiety też się przy nich dobrze bawią? W każdym razie reklama sugeruje, że przygody pana Greya i młodej stażystki są dla pań tak nieodparcie podniecające, że dzieci i mąż idą w kąt. Książka bije rekordy sprzedaży – ponad 20 milionów – mimo iż ponoć wszyscy, którzy się z nią zetknęli, zgadzają się, że to nieudolny literacki gniot, naszpikowany sadomasochistycznym seksem. Więc świat się zadziwił i zakłopotał – a szczególnie świat feministyczny. Na nowo stawia nas to wobec pytań o kształt relacji między płciami, o prawdziwe seksualne preferencje kobiet i o kierunek, w jakim postępuje ich seksualna emancypacja.
No bo jak to możliwe, że 20 milionów kobiet podnieca naiwna opowieść, godząca jednak także w godność płci pięknej?
Co więcej, te, które poznały kilkadziesiąt twarzy pana Greya, twierdzą, że książka stała się dla nich wprawdzie zaskakującym i zawstydzającym, lecz zarazem nieświadomie oczekiwanym impulsem do prawdziwego seksualnego wyzwolenia. Na jakiej więc zasadzie kobiety wyzwala czytanie o przebogatym i wszechmocnym panie Greyu, który bez trudu skłania młodą, piękną, poprawnie wychowaną i dobrze wykształconą kobietę do podpisania upokarzającego kontraktu czyniącego z niej pozbawioną prawa do jakiegokolwiek protestu seksualną niewolnicę i hojnie wynagradzaną utrzymankę? To naprawdę istotne pytanie. Nie można wykluczyć, że fenomen Greya odkrywa ważne wymiary kobiecej seksualności, niesłusznie dotąd uznawane przez zideologizowany feminizm za patologiczne pokłosie patriarchatu.
Można, oczywiście, przyjąć – że te 20 milionów czytelniczek to po prostu kobiety nie na poziomie, zacofane, żyjące mentalnie, emocjonalnie i seksualnie w średniowieczu, do których nie dotarł jeszcze wyzwalający powiew idei emancypacji. Dlatego chcą być nadal upokarzane, gwałcone i zmuszane do uległości. Ale to wyjaśnienie nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Okazuje się bowiem, że wśród deklarujących wyzwalające działanie tej książki jest wiele kobiet światłych i świadomych – z pewnością niemieszczących się w kategorii głównego ponoć targetu tej lektury, czyli tzw. mamusiek/gosposiek, które nie załapały się na pociąg kulturowych i obyczajowych przemian. Czyżby więc proces seksualnego wyzwolenia kobiet poszedł w złą stronę? Czyżby seksualność kobieca i męska nie były determinowane jedynie kulturową konwencją – jak chcą feministki – lecz przede wszystkim biologią? Czyżby to, co nazywamy masochizmem, było ważnym atrybutem kobiecej ekspresji seksualnej? A jeśli tak, to dlaczego?
Można to, co mówisz, odczytać jako seksizm uzasadniający przemoc seksualną wobec kobiet.
Oczywiście, nie o to chodzi. W tym kontekście wspominam moją dyskusję sprzed lat z feministkami z Gender Studies UW po opublikowaniu „Kobiety bez winy i wstydu”. Kontrowersję wzbudziła między innymi teza, że kobieca seksualność może mieć tendencję do „wyradzania się w masochizm” – czyli wyrażania się w formie uznawanej za niedojrzałą i patologiczną. A z kolei męska seksualność „wyradzać się” może w równie niedojrzały sadyzm – i że praprzyczyną tego zagrożenia jest przyrodzona mechanika i dramaturgia zbliżenia seksualnego, podczas którego kobieta otwiera się na bycie spenetrowaną przez mężczyznę, a mężczyzna z determinacją dąży do spenetrowania kobiety. Jeśli mężczyzna nie osiągnął pełni psychoseksualnej dojrzałości, może chcieć przekraczać emocjonalne i fizyczne granice partnerki, czyli zachowywać się dominująco i sadystycznie.
Z kolei kobieta, nie będąc w pełni psychoseksualnie dojrzała, może na pół świadomie prowokować partnera do zachowań brutalnych i upokarzających. Zarzucono mi wtedy także, że używam patriarchalnych, seksistowskich określeń – co oznaczało, że w odbiorze kobiecego audytorium otwieranie się na penetrację było czymś gorszym niż dążenie do spenetrowania. Moja uwaga, że biologia i psychologia płci nie znają pojęć „lepsze”, „gorsze” , została odrzucona. A jedna z uczestniczek dyskusji zaproponowała inny język opisu tego, co dzieje się w damsko-męskim seksie: „Aktywna kobieta pochłania męski członek, a mężczyzna otwiera się na bycie pochłanianym”.
„Pochłonę cię” – to dla mnie brzmi przerażająco.
„Pochłanianie członka” zawiera w sobie groźbę kastracyjną i może być uznane przez mężczyzn zdominowanych w dzieciństwie przez matki za nieakceptowalną agresję. Wielu mężczyzn cierpi na dysfunkcje seksualne, gdy pozostają w związkach z partnerkami, które przejawiają nadmiar seksualnej inicjatywy o agresywnym, natarczywym charakterze. Zwiększa się liczba samotnych matek, mających tendencję do wychowywania synów na swoich wiernych paziów lub rozpuszczonych misiaczków, zabraniających im bawić się w wojowników, strzelać, krzyczeć, bić się, ryzykować, a także interesować się płcią i seksem. A to każe nam przypuszczać, że wkrótce będziemy mieli do czynienia z pandemią impotencji wśród mężczyzn. Mężczyzna, który wcześniej został psychicznie wykastrowany przez matkę, nie jest w stanie przeistoczyć się w odpowiedzialnego partnera i sprawnego kochanka. To nie do pomyślenia, aby kochany synek mógł mieć erekcję. Nie może przecież swoją seksualnością wprawiać mamy w zakłopotanie. W dorosłym życiu jest podobnie, ale jeszcze trudniej, skoro erekcja jako przejaw gwałtownej potrzeby penetracji narażać go będzie na zarzut patriarchalnego seksizmu i chęci upokorzenia kobiety. Krótko mówiąc, erekcja stała się ideologicznie podejrzana i mężczyźni zaczynają się jej wstydzić.
Ale to dawniej mężczyźni masochiści stawali się bohaterami bestsellerów takich jak „Wenus w futrze” Leopolda Sachera-Masocha.
No właśnie. Dlaczego więc tak wiele współczesnych kobiet chce czytać nie o swojej władzy seksualnej nad mężczyzną, lecz o seksualnym poddaniu się mu? Już pod koniec lat 70. ubiegłego wieku dzięki książce psycholożki Nancy Friday „Kobiety górą” mogliśmy się dowiedzieć, że większość kobiet rozbudzała się seksualnie, śniąc lub wyobrażając sobie gwałt lub masochistyczny seks. Zdaniem autorki takie fantazje są potrzebne kobietom do pełnego wyzwolenia ich seksualnej energii, ponieważ wielowiekowa, patriarchalna dewaluacja kobiecej seksualności doprowadziła do wyparcia tych potrzeb i uznania ich za niewłaściwe. Tak więc fantazjowanie o przemocy pozwala kobietom nie brać odpowiedzialności za potężne pragnienia seksualne i w pełni doświadczać seksualnej rozkoszy. Na co dzień te same kobiety wcielają się w aprobowaną przez patriarchat postać poprawnej mamuśki, która możliwie jak najrzadziej uprawia nudny, rytualny seks ze swoim mężem – zapewne byłym paziem swojej matki.
Od tego czasu wiele się zmieniło. Kobiety uprawiają seks bez zobowiązań, spotykają się z kilkoma mężczyznami, żeby wybrać właściwego, co znalazło wyraz w popkulturze (m.in. amerykańska komedia „A więc wojna”).
Skoro nadal fascynuje je sadomasochizm, to najlepszy dowód na to, że nasza kultura sobie z kobiecą seksualnością nie radzi. Czyżby popularność „Pięćdziesięciu twarzy Greya” była dowodem na to, że seksualna emancypacja kobiet jest pomysłem ideologiczno-politycznym, który stwarza jedynie pozory seksualnego wyzwolenia? Czy kobiety w skrytości ducha tęsknią za tzw. prawdziwym mężczyzną: silnym, dominującym, który przejmuje inicjatywę i bierze odpowiedzialność? Może nie potrzebują ani partnera, ani misiaczka, tylko pana, współczesnego księcia: bogatego, ustosunkowanego i władczego, nie tego z bajki o Królewnie Śnieżce budzącego uśpioną kobiecą seksualność delikatnym pocałunkiem w usta – lecz takiego, który zakuwa je w kajdanki, bierze pejcz i zmusza do spełniania jego seksualnych fantazji i zachcianek.
I dlatego kobiety wolą usiąść na wirującej pralce z lekturą w ręku, zamiast kochać się z mężem?
Zapewne boją się ujawnić swoje potrzeby seksualne w obawie przed posądzeniem o rozwiązłość i zboczenie lub w trosce o seksualną wydolność męża, który mógłby poczuć się przytłoczony seksualną eksplozją żony. Bo mąż w ich dorosłym życiu pełni funkcję ojca, tego, kto najpierw uwodził i podniecał, a potem zawstydzał i karał. Więc wstydzą się swoich potrzeb, które z konieczności wyrażają się w masochistycznych fantazjach. Z tego punktu widzenia popularność tej książki może wynikać z niedojrzałości seksualnej współczesnych kobiet i mężczyzn oraz hipokryzji naszej kultury, masowo produkującej sadystycznych misiów i masochistyczne Śpiące Królewny.
Ale to zapewne tylko jeden z powodów i chyba nie ten najważniejszy. W naszej tradycji kulturowej i religijnej kobieca seksualność i siła są od zarania na cenzurowanym, więc Bogini Ladacznica została zdegradowana do rangi kurwy, prostytutki, szmaty, nimfomanki i puszczalskiej, a miłość kobiety do mężczyzny próbowano od wieków wyprać z uznanego za brudny seksualnego wymiaru. Tymczasem Wielka Bogini, uwalniająca kobiety od poczucia winy i wyzwalająca je seksualnie, mówi: „Mogę seksualnie przyjąć każdego mężczyznę, każdego mężczyznę obdarzyć miłością”. Nie można wykluczyć, że kobiece fascynacje sadomasochistyczne są zakamuflowaną odpowiedzią na potrzebę odkrycia w sobie Świętej Ladacznicy – Wielkiej Bogini.
Bardzo zakamuflowaną.
Tak, bo w naszej kulturze tylko mężczyznom wolno czuć i mówić, że „z każdą kobietą mogę mieć seks”. Choć nie ma to na ogół nic wspólnego z głębokim, mistycznym przeżywaniem seksu. Wręcz przeciwnie – jest przejawem rozdętego męskiego ego. Tymczasem taki stan totalnego otwarcia jest udziałem wielu kobiet podczas orgazmu. W dodatku wtedy kobieta depersonalizuje nie tylko siebie, ale także partnera, jest tylko bezosobowa obecność Wielkiej Bogini, która może przyjąć do swego rozwibrowanego łona każdego mężczyznę.
Analogiczne przeżycie może pojawić się zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn w chwilach duchowego wglądu, mistycznego otwarcia, iluminacji, transu, a także – jak sugeruje autorka przygód pana Greya – na skutek doświadczenia seksualnej przemocy i podporządkowania. Odnotujmy jednak, że Anastazja dobrowolnie zgadza się na seksualne zniewolenie przez partnera, czyli utratę kontroli nad całą sytuacją. Być może dzięki temu doświadczenie Bogini pojawia się w przeżyciach Anastazji częściej, niżby to mogło mieć miejsce w sytuacjach nieuzgodnionej, prawdziwej przemocy. Myślę, że to uzgodnienie, świadoma umowa na rozpisanie ról i związany z nią margines bezpieczeństwa, stanowi ukryty urok sadomasochistycznych związków i praktyk. Podsumowując: fenomen Greya wydaje się zasadzać na tym, że odkrywa w uzgodnionych sadomasochistycznych praktykach bezpieczną, wolną od zagrożenia kulturowym i społecznym wykluczeniem drogę do świątyni Afrodyty.
Ale to chyba nie jest najlepsza droga dla wyzwolenia seksualności?
Prawdziwa dojrzałość seksualna polega nie tylko na tym, żeby sobie Boginię uświadomić i głęboko zasymilować, lecz także nauczyć się tą odzyskaną mocą mądrze zarządzać. A nam brakuje kulturowych i religijnych drogowskazów. Zamiast świątyni Afrodyty, tantry i Kamasutry mamy sadomaso, swingersów, dark roomy, hard porno, pedofilię i prostytucję. Na drodze do dojrzałości seksualnej większość ludzi zatrzymała się na poziomie nastolatków i przeżywa szalone, chaotyczne odreagowanie.
Jesteśmy więc nie tylko niewyzwoleni, ale jeszcze zagubieni?
Taka jest smutna prawda. I dlatego czas najwyższy zbiorowym wysiłkiem umieścić naszą seksualność po jasnej stronie mocy.