1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Jak mówisz, tak masz, czyli jak nasze słowa wpływają na nasze życie

Dobór słów ma ogromny wpływ na komunikację – nie tylko z innymi, również z samym sobą. Czyli też na to, czego doświadczamy. (fot. iStock)
Dobór słów ma ogromny wpływ na komunikację – nie tylko z innymi, również z samym sobą. Czyli też na to, czego doświadczamy. (fot. iStock)
Słowa wiele mogą. Kiedy opisujesz nimi sytuację, w pewnym sensie podejmujesz decyzję, jak chcesz ją postrzegać. Co chcesz czuć. Użyj takich słów, które sprawią, że będziesz rozkwitać.

Czy możliwe jest, by nie doznawać pewnych uczuć tylko dlatego, że nie używamy słów, które je nazywają? – pyta w swojej książce „Obudź w sobie olbrzyma” Anthony Robbins, amerykański trener rozwoju, mówca motywacyjny. Czy wiesz, że w języku żyjącego na Filipinach plemienia Tasaday nie ma słów na określenie nienawiści, wojny i antypatii? A jak to jest u ciebie? Jakie miejsce w twoim słowniku zajmuje „nienawiść”? Co ze słowem „nuda”? A „zazdrość”? „Przygnębienie”?

Wściekła czy poirytowana?

Dobór słów ma ogromny wpływ na komunikację – nie tylko z innymi, również z samym sobą. Czyli też na to, czego doświadczamy. Na emocje, samopoczucie. Anthony Robbins ryzykuje wręcz tezę, że dobór słów kształtuje ludzkie przeznaczenie. To różnica, czy opatrzysz jakąś sytuację etykietką „katastrofa”, „niepowodzenie”, „niekorzystny splot okoliczności”, „niedogodność” czy „chwilowa przeszkoda”. To ty decydujesz, jak zaklasyfikujesz dane zdarzenie. Przykład – wprost od Anthony’ego Robbinsa. Bohaterowie zdarzenia: sam Robbins, dyrektor jednego z jego przedsiębiorstw i wspólnik-przyjaciel. Sytuacja: któregoś dnia ci trzej panowie otrzymali podczas spotkania wiadomość, że ktoś próbował obejść się z nimi bardzo nieuczciwie. Mimo że sytuacja dotyczyła w jednakowym stopniu każdego z nich, zareagowali na nią bardzo różnie. Dyrektor wpadł w furię. Robbins był zły i zasmucony. Jego przyjaciel – ledwo poruszony. Robbins spytał więc kolegów, co oznacza dla nich wściekłość, gniew, jak na nich wpływa. „Kiedy jesteś wściekły, stajesz się mocniejszy, masz siłę do działania, możesz sprawić wszystko!” – odpowiedział dyrektor. „Człowiek, który się wścieka, traci kontrolę nad sobą. Pozwala wygrać przeciwnikowi” – powiedział wspólnik. Ocenił przy tym, że sprawa nie jest warta jego zdenerwowania. Jakie wnioski można z tego wyciągnąć?

Po pierwsze: sposób zachowania jest naturalną konsekwencją przekonań. Po drugie: nie istnieje prawda obiektywna, wszystko jest względne – zależne od naszej interpretacji. A interpretacja to przecież wybór takich, a nie innych słów! Jak zauważa Robbins, w tej samej sytuacji dyrektor mówił o furii i wściekłości, on – o złości i zdenerwowaniu, podczas gdy przyjaciel przyznał, że „trochę się przejął”. Zdumiony tym ostatnim komentarzem Robbins przypomniał przyjacielowi, jak pewna firma przejęła kiedyś „przez pomyłkę” jego pieniądze (ćwierć miliona dolarów) i przez ponad dwa lata zabiegał o ich odzyskanie. Autor „Obudź w sobie olbrzyma” chciał wiedzieć, jak wtedy czuł się jego przyjaciel. Otóż niespecjalnie go to zmartwiło. „Wzbudziło to poniekąd moją irytację” – skwitował całe zdarzenie.

Ciekawe, co sądzisz o tym stwierdzeniu, jak twoim zdaniem brzmi? Rozbrajająco? Dziwnie? Śmiesznie? Idiotycznie? Myślisz, że mogłabyś użyć tego lub podobnego określenia w sytuacji, kiedy czułabyś... coś znacznie więcej niż irytację? Anthony Robbins postanowił przetestować ten „greps”. Po raz pierwszy w hotelu, do którego dotarł późną nocą, po wyczerpującej podróży. Na miejscu okazało się, że nie ma rezerwacji i musi czekać na dopełnienie formalności. A recepcjonista był wyjątkowo opieszały. Wtedy właśnie zakomunikował swoje „poniekąd poirytowanie”. Rezultat? Napięcie natychmiast opadło. Recepcjonista nieco się pospieszył, klient rozluźnił. Wymienili uśmiechy. Robbins nazywa to „przełamaniem wzorca”. Chodzi o to, żeby nie wpaść w automatyczną, mechaniczną reakcję. Zrobić coś inaczej, rozładować atmosferę. Po prostu sięgasz po inne niż zwykle słowa. Takie, które pozwalają obniżyć poziom emocji, zahamować wybuch.

Spokojnie, to tylko przełom!

Czy zauważyłaś, z jaką łatwością ludzie wpuszczają (żeby nie powiedzieć – zapraszają) do swojego życia problemy? Posłuchaj, jak często mówią: „mam problem”! Mam problem, bo… oberwał mi się guzik, przerywa mi długopis, rozładował się telefon, nie mam nic ciekawego do czytania… Dla niektórych każda najdrobniejsza niedogodność, każdy odbiegający od zaplanowanego układ zdarzeń urasta do rangi problemu. Są wreszcie tacy, którzy nieustannie zapewniają: „Nie ma problemu”. Rzeczywiście, nie ma, po co więc go przywoływać?

Skrupulatny Anthony Robbins obliczył, że w języku angielskim jest 1051 słów określających emocje pozytywne i aż 2086 dla emocji negatywnych. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że w innych językach te proporcje są porównywalne. Czasem rzeczywiście wygląda to tak, jakbyśmy mieli satysfakcję z wynajdowania coraz to bardziej wyszukanych opisów cierpienia... Do tego język, jakim się posługujemy, podlega wpływom otoczenia. Przebywając często w czyimś towarzystwie, przejmujemy od tej osoby jej słownictwo. Czy tylko o słowa chodzi? Bo może też o sposób ich wypowiadania? O ton głosu? A co powiedziałabyś na taką tezę, że wraz z czyimś słownictwem przejmujemy też wzorce emocjonalne? Stajemy się bardziej agresywni, rozżaleni albo nieufni…

Anthony Robbins stworzył zestaw słów, który nazwał Słownikiem Transformacji. Przekonał się, że odwołując się do niego, możemy łatwo wpływać na własne emocje, zmieniać intensywność emocjonalną przeżywanych doświadczeń. Wyobraź sobie, że miałaś długi, pełen obowiązków dzień. Myślisz, że dla twojego umysłu będzie obojętne, czy powiesz: „mam ochotę się odprężyć”, „czuję się trochę nadwerężona”, „jestem ledwo żywa” lub „umieram z wyczerpania”?

A co z „muszę”? Pewnie nieraz miałaś okazję przekonać się, jaki ciężar niesie w sobie to stwierdzenie, jak potrafi zniechęcić do działania – zwłaszcza osoby ceniące sobie wolność. Niektórzy zachęcają, żeby zastępować je słowem „chcę”, ale – cóż – czasem może to brzmieć jak okłamywanie samego siebie. A co powiedziałabyś na „mam do zrobienia”? Bardziej neutralne, prawda? Oczywiście, nie każdy odbiera poszczególne słowa w ten sam sposób.

Czy bardziej ściąga cię w dół „zmartwienie”, „strapienie” czy „przejmowanie się”? Ważne, żebyś wybierała to, z czym czujesz się lepiej. Robbins wspomina swoją kursantkę, którą w krytycznym momencie od czarnej rozpaczy uratowało stwierdzenie: „Spokojnie, to nie załamanie, to przełom”. Podaje też przykład Bruce’a Springsteena, który stan określany zwykle mianem tremy zwykł nazywać „podnieceniem przed występem”.

Autor „Obudź w sobie olbrzyma” podaje wreszcie listę zwrotów pomagających natychmiast obniżyć napięcie emocjonalne. Sugeruje na przykład, by zamiast: „jestem zła” mówić: „jestem rozczarowana”, zamiast „boję się” – „czuję się niepewnie”, a w miejsce „cierpię z tego powodu” – „trochę mi to przeszkadza” albo „jest mi z tym niewygodnie”. Strach można nazywać wyzwaniem, niepowodzenie – dobrą szkołą, a rozleniwienie – gromadzeniem energii. Zamiast „nienawidzę tego!”, możesz powiedzieć: „wolę coś innego”.

Jak to widzisz?

Być może wydaje ci się to wszystko nieco sztuczne i wyolbrzymione... A przecież nie od dziś wiadomo, że mała różnica czyni wielką zmianę. Ciekawym przykładem, przywołanym przez Robbinsa, jest amerykańska firma spedycyjna PIE, która w latach 80. poniosła bardzo dotkliwe straty z powodu niedopatrzeń w realizacji zleceń. Okazało się, że odpowiedzialność za większość uchybień ponosili sami pracownicy, błędnie identyfikujący kontenery. Firma uznała, że należy zwiększyć ich zaangażowanie i że najlepszym sposobem będzie zmiana sposobu, w jaki postrzegają samych siebie i swoją rolę w przedsiębiorstwie. Ale jak to zrobić? Postawiono na zmianę słów. W firmie PIE nie było już „kierowców”, tylko „mistrzowie spedycji”! Początkowo ta reforma wywołała konsternację. Nie wprowadzono żadnej restrukturyzacji, wydawało się, że wszystko jest po staremu. A jednak! Jako mistrzowie pracownicy przestali popełniać tyle błędów. Liczba pomyłkowych dostaw spadła w ciągu miesiąca z 56 do 10 proc.! Anegdota? Być może. Ale trudno zaprzeczyć, że język odzwierciedla to, jak postrzegamy świat. Widać to doskonale w metaforach, jakimi się posługujemy. Wtedy, gdy dyrektor Anthony’ego Robbinsa odczuwał wściekłość z powodu nieuczciwych negocjatorów, powiedział: „Oni trzymają nas w pudle, z pistoletem przystawionym do skroni”. Obrazowe, prawda? I cóż za obraz! „Jakiego koloru jest ten cholerny pistolet?” – spytał wtedy Robbins, co całkowicie zbiło dyrektora z tropu, złamało jego wzorzec. Bo trudno się nie uśmiechnąć na takie dictum. Co do drugiego elementu tego obrazu, mierzący dwa metry Robbins stwierdził: „Nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek zrobił wystarczająco duże pudło, bym mógł się w nim zmieścić”.

Szczególnie ważne jest to, co mówimy na temat życia. Czy jest ono dla nas walką, czy podróżą? Piekłem czy bajką? A może tańcem, teatrem? Grą?

Metafory ubarwiają nasze życie – nie chodzi o to, żeby ich nie stosować. Podobno ludzie posługujący się ubogim słownictwem prowadzą ubogie życie emocjonalne... Warto więc je wzbogacać, tyle że należy sięgać na właściwą półkę. Tę z pozytywnymi emocjami. Ze słowami, które nas wzmacniają.

Nawet jeśli czujesz, że wyeliminowałaś już te najbardziej szkodliwe ze swojego słownika, zawsze możesz pójść dalej – znaleźć takie, które wniosą do twojego życia dodatkową jakość. Robbins nazywa to zamianą dobrych słów na wspaniałe. Zamiast mówić „podoba mi się to”, można przecież uznać: „budzi to mój entuzjazm”. Stwierdzenie „mam sporo sił” warto zastąpić takim jak „tryskam energią”. Chodzi o to, żeby wskoczyć jeden stopień (albo i kilka) wyżej. Tam, gdzie motywacja staje się pasją, pomysłowość błyskotliwością, umiejętność talentem, a zainteresowanie zamiłowaniem. Co nie znaczy, że mamy ignorować negatywne emocje. Czasem, żeby porzucić to, co przysparza nam bólu, trzeba ten ból głęboko poczuć i nazwać po imieniu. To tzw. dźwignia, potrzebna do dokonania dużych zmian. Do przełomu.

Anthony Robbins przywołuje przykład pewnego małżeństwa, którego syn uzależnił się od alkoholu i narkotyków. Chcieli mu pomóc, ale nie wiedzieli, do jakiego stopnia ingerować w jego życie. Wreszcie od kogoś, kto zmagał się wcześniej z podobnym problemem, usłyszeli: „W głowę waszego syna wymierzone są teraz dwa pistolety. Jednym jest alkohol, a drugim narkotyki. Któryś z nich wcześniej czy później go zabije”. Rodzice nie spytali o kolor pistoletów. Takie postawienie sprawy potrząsnęło nimi, zmusiło do natychmiastowego działania. Co więcej – skutecznego. Ile może znaczyć właściwe słowo we właściwym miejscu i czasie!

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze