O tym, jak nie zostać czyjąś wycieraczką i odnaleźć odwagę, by stanąć w swojej obronie – z Reginą Brett rozmawia Joanna Olekszyk.
Dlaczego my, kobiety, dajemy sobie wchodzić na głowę?
Bo uwielbiamy wszystkimi się opiekować. Jesteśmy w tym świetne. Najlepsze. I jesteśmy za to nagradzane, chwalone. Podczas gdy mężczyzn chwali się za to, że są pewni siebie, kobietom mówi się, że są powołane do innych rzeczy. Powinnyśmy zerwać z tym męczennictwem, zacząć korzystać ze swojej mocy i chwalić się za to. Nauczyć się asertywności.
Czym jest ta asertywność?
To umiejętność stawiania siebie zawsze na pierwszym miejscu, słuchania oraz rozumienia swoich potrzeb i uczuć, a w konsekwencji – komunikowania ich także otoczeniu.
Miewa pani z tym problem?
Zdarza się, że czuję się jak wielki tchórz, który odważył się przemówić. Musiałam się nauczyć, że to, co inni myślą, nie ma żadnego znaczenia. Liczy się to, co ja sądzę o sobie, bo to ze sobą spędzę resztę życia.
To my uczymy innych, jak mają nas traktować. Jeśli wchodzą nam na głowę, to dlatego, że im na to pozwalamy. Bywało, że czułam się jak wycieraczka, po której ludzie chodzą w tę i z powrotem. Ale już nie pozwalam się tak traktować. Teraz, kiedy coś mnie uwiera, kiedy czuję, że ktoś próbuje mną manipulować, wyciszam się i pytam siebie samą, czego potrzebuję. Dopiero potem mogę o siebie zadbać. Wszyscy powinniśmy umieć przemawiać w swoim imieniu tak, jakbyśmy robili to w imieniu kogoś, kogo kochamy najbardziej na świecie. Bo tym kimś jesteśmy my sami.
Dlaczego tak trudno jest odmawiać, zwłaszcza prośbom?
Nie chcemy nikogo krzywdzić, w konsekwencji więc krzywdzimy siebie, mówiąc „tak”, kiedy nie mamy na to ochoty. Ja, jeśli nie mam odwagi komuś odmówić, proszę, żeby dał mi chwilę na zastanowienie. Kiedyś automatycznie zgadzałam się na wszystko. Dziś daję sobie 24 godziny, żeby to przemyśleć. Kiedy nie mam tyle czasu, a czuję, że naprawdę chcę powiedzieć „nie”, biorę głęboki oddech i mówię: „Dzięki za propozycję, ale nie będę mogła”.
Niektórzy postrzegają asertywność jako niegrzeczność…
Bo słowo „nie” nie pozostawia złudzeń. Dla niektórych jest jak wbicie noża w serce, ale nie musi takie być. Można odmówić w miły sposób, a można też wykrzyczeć to komuś w twarz. Musimy się nauczyć przyznawać sobie i innym prawo nie tylko do mówienia „nie”, ale też do jego przyjmowania.
Kiedy zaczynamy żyć bardziej dla innych niż dla siebie?
Ktoś zwrócił mi kiedyś uwagę, że w Biblii napisano: „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”, a nie „kochaj bliźniego swego bardziej niż siebie samego”. Dlatego jeśli nie zaczniemy od siebie, tak naprawdę nic nie będziemy potrafili dać innym.
Co tracimy, a co zyskujemy, będąc asertywnymi?
To, co wygrywamy, to nasze życie. Dostajemy szansę, by żyć zgodnie z naszymi marzeniami, mówiąc „nie” wszystkiemu, co nas nie rozwija, nie cieszy i nie przynosi spełnienia. To, co tracimy, to relacje z ludźmi, którym nie zależy na naszym dobru, którzy nas nie szanują.
Pojawiają się głosy, że asertywność jest przereklamowana…
W asertywności chodzi o to, żeby być w zgodzie ze sobą, nie wchodząc w konflikt z innymi. Niektórzy źle to rozumieją i bywają zbyt asertywni.
Regina Brett pisarka, felietonistka, dziennika „Plain Dealer” w Cleveland (Ohio). Finalistka Nagrody Pulitzera w dziedzinie reportażu. Jej książki „Bóg nigdy nie mruga” i „Jesteś cudem” to światowe bestsellery,.