Więź ma o wiele
szersze konotacje,
niż potocznie myślimy, utożsamiając ją z bliskością, miłością.
Bo to są efekty,
owoce więzi.
Nie doczekamy się ich, jeśli nie zbudujemy u dziecka przez
pierwsze lata jego
życia bezpiecznego
stylu przywiązania.
Jak to się robi?
– mówi psycholog
dziecięca Teresa
Jadczak-Szumiło
– Dość powszechnie sądzi się, że małe dziecko niewiele potrzebuje: wystarczy je karmić i przewijać.
– Trzeba pamiętać, że w każdym okresie rozwojowym człowiek ma pewne istotne zadania do wykonania. Na etapie od urodzenia do trzeciego roku życia dziecko ma dwa zadania: nawiązanie więzi z rodzicami oraz rozwijanie tak zwanej inteligencji sensomotorycznej (ruchowej). Natura na ich realizację nie bez przyczyny przewidziała trzy lata – psychologia rozwojowa potwierdza, że właśnie tyle czasu jest dziecku potrzebne.
– Skupmy się na więzi. Dlaczego to tak istotne?
– Chciałabym najpierw zwrócić uwagę, że więź ma o wiele szersze konotacje, niż potocznie myślimy, utożsamiając ją z bliskością, miłością, relacjami emocjonalnymi. A to są efekty, owoce więzi. Natomiast więź to pewien mechanizm biologiczno-społeczny, który aktywuje mnóstwo reakcji, również w układzie nerwowym małego dziecka. Więź pomaga przetrwać gatunkowi ludzkiemu. Potomek naszego gatunku wymaga długoletniej opieki dorosłych. Abyśmy chcieli zajmować się nim bezinteresownie przez tyle lat, biologia wyposażyła go w pewne „chwyty”, które mają nas oczarować, uwieść, a w konsekwencji zbudować głębszą relację, bo wtedy jesteśmy w stanie znieść trudy związane z opieką i wychowaniem.
– Mądra ta natura…
– Oj, mądra. Dziecko rodzi się z tak zwanym neurobehawioralnym wyposażeniem ku przywiązaniu. Potrafi odpowiednio głośno płakać, żeby wezwać opiekuna. Potrafi dawać sygnały, że chce jeść, chwytać, posiada odruch przywierania. Umie patrzeć skoncentrowanym spojrzeniem, uśmiechać się. Te odruchy dziecko częściowo ćwiczy już w łonie matki, a większość bardzo szybko po porodzie. Na przykład odruch skoncentrowanego spojrzenia możemy obserwować już dziesięć minut po przyjściu na świat. Noworodek oczywiście wtedy jeszcze nie rozpoznaje, ale już trenuje ten nawyk, który budzi u rodziców reakcje zachwytu: o, on mnie poznał, on mnie wyróżnia.
– Czemu takie zachowania mają służyć?
– No właśnie temu, żeby uwieść dorosłego, żeby on zechciał otoczyć dziecko stałą troskliwą opieką, bo tylko dzięki niej będzie ono mogło stać się dorosłym, zdrowym osobnikiem tego gatunku. Zabiegi dziecka nie zawsze są skuteczne. Gdyby były, nie mielibyśmy tylu dzieci porzuconych. Jesteśmy więc bardzo trudnym partnerem dla przyrody.
– A jakie zadania ma w procesie budowania więzi matka?
– Jej zadaniem głównym, jak mówi teoria przywiązania Bowlby’ego, jest to, żeby była responsywna, czyli czuła, wrażliwa, empatyczna, właściwie rozpoznająca potrzeby dziecka i zaspokajająca je nie byle jak, ale tak, aby dziecko było w pełni ukojone. Jeśli matka ma być wrażliwym opiekunem, dostrojonym do dziecka, musi przede wszystkim być przy nim obecna. Trudno zrozumieć dziecko, jeżeli się z nim nie przebywa lub przebywa bardzo mało. Przy stałym opiekunie jest ono w stanie wytwarzać coś, co nazywamy bezpieczną więzią, czyli taką, która pozwoli mu w pełni wykorzystać swój potencjał. Dzieci, którymi zajmują się zmieniające się opiekunki, mają kłopoty z tworzeniem bezpiecznej więzi i mogą w najlepszym razie mieć trudności z wykorzystywaniem wszystkich swoich możliwości.
– Bezpieczna więź rodzi się tylko w relacji z jednym opiekunem?
– Im mniej opiekunów, tym lepiej. Oczywiście ważny jest ojciec, który wspomaga matkę. Jeżeli od czasu do czasu pojawia się także babcia czy niania, to nic złego się nie dzieje. Ale świat dziecka to nie ruchliwe skrzyżowanie. Jeżeli malec przebywa wiele godzin poza domem, a wokół niego przewija się wielu opiekunów, nie jest on w stanie rozpoznać tego jednego i aktywować wszystkich zadań, które są związane z mechanizmem przywiązania.
– Wielu rodziców i opiekunów uważa: „Nakarmione i przewinięte? Niech płacze”.
– Płacz to komunikat. Niemowlę w ten sposób mówi: chodź tutaj i zobacz, czego potrzebuję. Wielu rodziców zapomina o tym, że dziecko wymaga nie tylko jedzenia i spania, potrzebuje również dotyku, przytulenia, patrzenia na dorosłych. Kontakt twarzą w twarz pobudza płaty czołowe do rozwoju. Rodzice powinni zdobyć większe kompetencje. Bo jak na ogół reagują na płacz? Dają smoczek, a więc „zamykają” komunikat i już niczego nie mogą się dowiedzieć. Albo bujają w wózku lub na rękach. A dziecko potrafi ukoić się na bardzo wiele sposobów. Reaguje na głos i dotyk. Nie trzeba go bujać, gdy tylko się poruszy. Jak coś zakłóca dziecku sen, na przykład hałas, wtedy rusza się, głębiej oddycha, a wszystko po to, aby mózg dostarczył dodatkowych dawek serotoniny, dzięki którym malec głębiej zaśnie. Ale jak czytać komunikaty dziecka, jeśli się z nim nie przebywa?
– Czego jako rodzice nie wiemy, a wiedzieć powinniśmy?
– Że rozwój dziecka to taka sinusoida: okresy kryzysu i po kryzysie. Około dziewiątego miesiąca nasila się lęk separacyjny, dziecko jest na tyle ustabilizowane, że odróżnia bliskie i obce osoby. Między 15. a 18. miesiącem pojawia się reakcja wstydu, a więc opuszczanie głowy, czerwienienie. Aby dziecko oswoiło się z tym afektem, potrzebna jest obecność stałego opiekuna, który potrafi albo ten afekt przedłużać, albo go wyciszyć. Dopiero około trzeciego roku życia, kiedy dziecko utrwali nabyte umiejętności, jest gotowe na krótkie rozstanie z matką i pójście na przykład do przedszkola. Ale nie wcześniej.
– Niektóre dzieci, te śmiałe, są chyba gotowe na to rozstanie z opiekunem wcześniej.
– Mówimy: dzieci śmiałe, ale trzeba się zastanowić, czy to nie są dzieci o zmienionym stylu przywiązania, którym jest już wszystko jedno, kto się nimi zajmuje, które nie odczuwają zażenowania, strachu ani wstydu. To dobrze widać u dzieci długo separowanych, na przykład w domach dziecka. Tam wszystkie dzieci się uśmiechają. Ktoś powie: im to służy. No nie, one wykazują coś bardzo niepokojącego – nie różnicują obcego i swojego. Różnicowanie swoich i obcych to podstawowy mechanizm, który pozwala przetrwać w grupie społecznej. Jak w grupie społecznej ma dać sobie radę dziecko, które nie mówi, nie potrafi radzić sobie ze strachem, wstydem i nie różnicuje, która z osób jest jego właściwym opiekunem?
– Co się dzieje z dzieckiem pozbawionym stałego opiekuna?
– Może mieć problemy z budowaniem relacji opartych na bezpiecznym stylu przywiązania, z czego potem biorą się zaburzenia w rozwoju psychoemocjonalnym. Część dzieci, owszem, przywiązuje się do jakiegoś opiekuna, być może do matki, która jest obecna po południu, ale to przywiązanie może być pozabezpieczne, na przykład lękowo unikające albo lękowo ambiwalentne.
– To znaczy?
– Posłużę się metaforą autora pewnego poradnika, który pisze, że bardzo łatwo jest poznać styl przywiązania dziecka, obserwując rodziców i dziecko w galerii handlowej. Dziecko bezpiecznie przywiązane podąża za rodzicami, oni nie muszą go pilnować. Dziecko z lękowo unikającym stylem przywiązania oddala się od rodziców i na przykład bawi się gdzieś w kąciku. Dziecko „ambiwalentne” widziałam niedawno: tata pchał wózek z zakupami, za nim szła kilkuletnia dziewczynka i zwalała wszystko z półek, a za nią mama wszystko to zbierała. Na koniec dziecko rzuciło się na podłogę i zażądało natychmiastowego kupienia zabawki. Takie zachowanie naprawdę nie bierze się znikąd.
– Można dać dziecku za dużo uwagi?
– Odpowiedź tkwi w określeniu „responsywność”. To nienarzucanie się, empatia, rozumienie potrzeb dziecka, właściwe ich odczytywanie i zaspokajanie. Dostrojenie między rodzicami a dzieckiem. Ponieważ rodzice często nie mają wiedzy o wczesnym rozwoju, to wydaje im się, że trzeba albo dziecko cały czas nosić, albo – druga skrajność – nakarmić, zostawić, niech się drze, niech ćwiczy płuca. Oba podejścia nie są dobre. Matki niedające dziecku odetchnąć też mu nie służą. Mechanizm bezpiecznego przywiązania jest wzbudzany w następującym rytmie: dziecko sygnalizuje, że ma jakąś potrzebę, matka przychodzi, zaspokaja ją, dziecko odczuwa ulgę. Odtąd wie, że ulga płynie od matki. Ale jak matka stale stoi nad łóżeczkiem i nie daje dziecku szansy poczuć tego braku, to ono nie umie potem rozpoznać, co się z nim dzieje. Pamiętam kilkuletnią dziewczynkę, która nie umiała rozpoznać u siebie głodu. Żeby dziecko poczuło brak, nie musi godzinami płakać, tylko ma to zasygnalizować, a my musimy się stawić. Nie możemy robić tego w odroczeniu, bo dziecko nie będzie wiązało reakcji z przyczyną.
– Przywiązanie we wczesnym dzieciństwie rzutuje na całe życie?
– W społeczeństwie pozwalają nam funkcjonować dwa podstawowe regulatory – strachu i wstydu. Badania dotyczące więzi pokazują, że do mechanizmu przywiązania podłączone są inne mechanizmy, np. głodu. Przy matce niemowlę przestaje płakać, nawet jak nie dostanie jeść. Dziecko z gorączką przytulone przez matkę potrafi zareagować obniżeniem temperatury. Dzieci z bezpiecznymi stylami przywiązania mają mocniejszy układ immunologiczny. To wyposażenie na całe życie. Dochodzą do tego mechanizmy wyższe, jak motywacja wynikająca z więzi – np. dla mamy malec potrafi zmobilizować się do wysiłku w szkole i poza nią.
– W jaki sposób brak więzi wpływa na rozwój?
– Dzieci przywiązane pozabezpiecznie często uczą się poniżej swoich możliwości, są bardziej chorowite, a jako dorośli niechętnie wchodzą w bliskie związki. W 2001 roku w Rumunii przeprowadzono dość drastyczne badania. Wynika z nich, że u dzieci, które urodziły się zdrowe, po separacji od matki doszło do uszkodzenia systemu nerwowego w płatach czołowych, w ośrodkach mowy. Te dzieci stały się upośledzone! Oczywiście nie twierdzę, że grozi to niemowlętom oddanym pod opiekę na kilka godzin w ciągu dnia. Chcę tylko podkreślić, że mechanizm przywiązania jest dla człowieka rzeczą fundamentalną, co więcej jest najlepszym zabezpieczeniem na przyszłość.