Czesława Miłosza nie trzeba przedstawiać; noblista, poeta i eseista, tłumacz, we wszystkich gatunkach wybitny. Spotykałem go kilkanaście razy w różnych latach i w różnych okolicznościach, nie tylko w Polsce. Zawsze ogromnie go ceniłem i podziwiałem. Wszystkie te spotkania stoją na półkach mojej pamięci w ważnym miejscu.
Wiersz „Wyznanie” to przewrotna odpowiedź na pytanie: „Kim właściwie jestem?”. Utwór polukrowany ironią, którą sztuka tak lubi. Nie ma wielkiej literatury bez metafizycznego dreszczu, który nagle idzie nam po plecach. W tym wierszu są takie miejsca. Zaciekawiły mnie w „Wyznaniu” słowa o sobie: „Z defektem i świadomy tego”. Tak, Miłosz czasami wspomina o jakiejś słabości, ale nie wyjawia, o co chodzi. Prowadziłem z nim w 1995 roku w telewizyjnym „Pegazie” rozmowę, nagranie nie było na żywo. Miłosz nie był łatwym rozmówcą. Odpowiadał krótko i trzeba było od razu mieć nowe pytanie. Lecz okazało się, że największym problemem było, już po programie, spojrzenie w oczy. Aby skracać i montować rozmowę – jeśli nie była na żywo – nagrywa się materiał na tak zwane przebitki. Wtedy trzeba w milczeniu spoglądać na siebie przez kilka minut. Prowadząc w „Pegazie” wiele rozmów, odkryłem, że dla sporej grupy osób, pozornie śmiałych, zaglądanie komuś obcemu w oczy w milczeniu budzi wielkie zakłopotanie. Bo zwykle w milczeniu zaglądają sobie w oczy bokserzy w czasie walki albo kochankowie. Dlatego w windzie mamy kłopot, co zrobić z oczyma. Studio telewizyjne jest obszerne i wtedy oczy Miłosza ukryte pod krzaczastymi brwiami uciekały przed moimi. Czy bał się, że wypatrzę ten „defekt”?
W „Abecadle Miłosza” pisze: „Podziwiam wielu ludzi. Uważałem siebie za krzywe drzewo, dlatego proste drzewa zasługiwały na moje hołdy”. W tej samej książce przyzna: „Nie dałbym dwóch groszy za zdrowie mojej duszy, która była obolała wskutek znanych mi urazów i hodująca urazy...”. A w „Piesku przydrożnym”: „tak nieśmiały, że w towarzystwie przeżywał męki”. Kiedyś powiedział mi, że może powinien pójść do psychoterapeuty, ale się boi. W wierszu „Wyznanie” są erotyczne aluzje, a o erotyce Miłosz chętniej pisał, co sam przyznawał, dopiero pod koniec życia. W „Piesku przydrożnym” zauważył: „O rozerwaniu więzi między seksem a płodnością nie potrafię nic rzec poza tym, że już nastąpiło. Myślę, że pewną bezradność z powodu szybkości zmian obyczajowych dzielimy wszyscy mimo małych i wielkich różnic wieku”. Jak wszędzie u Miłosza, obok poruszenia przemijaniem jest też zachwyt życiem; pisał: „Skąd to się bierze?[...]
Te dwudziestoletnie usta zwilżone karminem, te włosy kasztanowe w wiązkach, zbyt luźnych, żeby powiedzieć strąkach, te śliczne oczy w oprawie rzęs i brwi, co zapowiadające?”.
Można dodać, że w wierszach rozbiera się, ukryty wśród wysokiej trawy poetyckiej łąki. W „Wyznaniu” jest szczery, jak może być szczery poeta wobec czytelnika. A ja jestem szczęśliwy, że piłem z nim wódkę mrożoną.
WYZNANIE
Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz kobiecego ciała.
Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie,
Zapachy: cynamonu i goździków.
Jakiż więc ze mnie prorok? Skąd by duch
Miał nawiedzać takiego? Tylu innych
Słusznie było wybranych, wiarygodnych.
A mnie kto by uwierzył? Bo widzieli
Jak rzucam się na jadło, opróżniam szklanice,
I łakomie patrzę na szyję kelnerki.
Z defektem i świadomy tego.
Pragnący wielkości,
Umiejący ją rozpoznać, gdziekolwiek jest,
A jednak niezupełnie jasnego widzenia,
Wiedziałem co zostaje dla mniejszych, jak ja:
Festyn krótkich nadziei, zgromadzenie pysznych,
Turniej garbusów, literatura.
„Kroniki”, Instytut Literacki w Paryżu, 1986