Zdrowe przeżywanie tęsknoty wymaga sporej dojrzałości. Tęskniąc, lawirujemy pomiędzy dwiema „niekompatybilnymi” emocjami: doświadczaniem braku
i poczuciem więzi. Sztuką jest odnalezienie równowagi.
Tęsknić wcale nie jest łatwo. To wręcz ambitne zadanie. By przeżywać tęsknotę, trzeba umieć tolerować w sobie całą gamę emocji: poczucie opuszczenia, ubytku, osamotnienia, frustracji, braku, a jednocześnie więzi, przywiązania, wspólnoty i miłości. Trzeba umieć być blisko, ale też dopuszczać świadomość, że ukochana osoba jest odrębnym, wolnym człowiekiem, i pozwalać jej na oddalanie się. Tęsknota jest jednocześnie protestem przeciwko oddaleniu się obiektu miłości i uznaniem łączącego nas uczucia. Dla niektórych to tak trudne połączenie, że w ogóle nie są w stanie przeżywać tęsknoty.
Pierwsze rozstanie
Dlaczego różnie przeżywamy tęsknotę? Ponieważ każdy z nas inaczej przeszedł we wczesnym dzieciństwie separację od matki. Małe dziecko nie odróżnia siebie od matki, czuje, że „mama i ja to jedno”. Kiedy ma mniej więcej sześć miesięcy, zaczyna spostrzegać: „to, co zapewnia mi komfort i przetrwanie, to nie jestem ja”. Zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że matka jest odrębną istotą, niemożliwą do skontrolowania. To, że do szczęścia, bezpieczeństwa i przetrwania potrzebuje czegoś zewnętrznego, budzi jego frustrację.
Umiejętność przyszłego tolerowania rozdzielenia, braku i tęsknoty zależy w dużej mierze od tego, jak rozegrała się ta pierwsza, kluczowa separacja: czy moment ten przebiegł łagodnie, był dla dziecka do zniesienia, czy zerwanie symbiozy było gwałtowne i budzące poczucie zagrożenia. Jeśli mama oddalała się od dziecka, by zająć się innymi sprawami, ale wciąż była w zasięgu wzroku czy słuchu i reagowała na wołanie, a znikając na jakiś czas, dbała, by maluch pozostawał pod troskliwą opieką, wówczas dziecko powoli uczyło się tolerować świadomość oddzielenia. Jeśli jednak mama znikała i wołana nie przychodziła (zdarzają się rodziny, w których się uważa, że płacz dziecka należy „przetrzymać”) lub zostawiała je zbyt długo same, pod opieką rożnych opiekunek, dziecko przeżywało wstrząs. Gdy proces separacji nie przebiega łagodnie, maleństwo doświadcza rozstania z matką jak utratę kawałka siebie, wręcz fizyczne uszkodzenie.
Kolejny ważny etap to powrót mamy. Opuszczone dziecko jest wściekłe na nią i jej chwilową niedostępność, ponieważ rozstanie budzi w nim bardzo gwałtowne uczucia – przecież oddalił się od niego komfort! I kiedy mama wraca, maluch nie umie poukładać sobie w głowie: „to jest dobra mama, ta, która wróciła”; wciąż czuje: „to jest zła mama, ta, która odeszła”. I reaguje na matkę agresją, np. odpychając ją od siebie albo gryząc pierś. W takim momencie rolą mamy jest zrozumienie złości dziecka i mądre jej tolerowanie. Jeśli jednak mama sama zaczyna odpowiadać złością, wyrabia w dziecku negatywne mechanizmy. Maluch czuje wtedy, że jego wściekłość i frustracja nie są przyjmowane, że niszczą relację. Tymczasem tylko harmonijne „spotkanie” tych trzech etapów: spostrzeżenia odrębności, łagodnej separacji i poczucia bezpieczeństwa także w wyrażaniu negatywnych emocji, pozwala w duszy maleńkiego człowieka zbudować umiejętność przeżywania tęsknoty i oddzielania się od obiektu miłości.
Druga lekcja
Kiedy dziecko ma około roku, przeżywa jeszcze jeden moment oddalania się od mamy: zaczyna chodzić, szybko rośnie i jeszcze szybciej się uczy. Odkrywa mnóstwo nowych rzeczy. Odkrycie własnej sprawności powoduje, że dziecko czuje się wszechmogące i balansuje na granicy czegoś, co w psychologii nazywamy manią – bardzo podniesionym nastrojem. Maluch nabiera poczucia niezależności od mamy, chwilami wręcz mama jest mu w ogóle niepotrzebna.
Bardzo ważne jest to, jak matka znosi tę swoją chwilową „bezużyteczność” i jak przyjmuje dziecko z powrotem, kiedy maluch demonstruje, że nie radzi sobie sam. Niedojrzała emocjonalnie mama będzie obrażona i odepchnie dziecko: „teraz to ja ciebie nie chcę, radź sobie sam”, albo będzie triumfowała: „a widzisz, nie trzeba było od mamusi odchodzić”. Dojrzała natomiast cieszy się z rosnącej samodzielności dziecka i pozwala mu czuć się doskonale, także kiedy się oddala. Rozumie, w jak drażliwym położeniu jest dziecko, które do niej wraca; zdaje sobie sprawę z tego, że może się czuć przerażone czy bezradne. Powinna je przytulić, pocałować i powiedzieć: „chodź, skarbie, mamusia cię kocha”. Tym bardziej że ten moment jest kolejnym etapem w rozwoju, determinującym, jak w dorosłym życiu będziemy przyjmować tęsknotę.
Trzy ataki
Osoba, której rozwój na opisanych wyżej etapach nie przebiegł harmonijnie, będzie miała w dorosłym życiu problem, by w zdrowy sposób oddzielać się od partnera i tęsknić za nim. Ktoś, kto tęsknoty nie toleruje, musi jakoś ją stłumić, wyprzeć lub uciec przed nią. Może mieć poczucie, że to uczucie jest nie do zniesienia, bo jest kojarzone z katastrofą, utratą części siebie, miłości, a nawet kompletnym zawaleniem się świata. A skoro uczucie to nie jest oswojone, trzeba je jakoś zaatakować. Wyróżniamy trzy reakcje: zaatakowanie więzi, zaatakowanie znikającej osoby albo zaatakowanie siebie jako kogoś, kto tęsknotę czuje.
Atak na więź może z zewnątrz wyglądać jak świetna zabawa, ponieważ mamy do dyspozycji tzw. obronę maniakalną – ucieczkę w dobry nastrój. Nie chcąc doświadczać uczucia straty, uznajemy, że więź nie jest dla nas niczym wartościowym, a czasowa utrata ukochanej osoby nie jest żadnym brakiem. To nawet dobrze, że ktoś się oddala, wyjeżdża, wreszcie poczujemy się znów wolni i niezależni. Bliscy dziwią się, że choć zostaliśmy opuszczeni, mamy nawet lepszy humor, oddajemy się wielu aktywnościom i świetnie się bawimy. Dochodzimy do wniosku, że więź jest w sumie czymś negatywnym, czymś, co nas nie wzbogacało, ale ograniczało. Takie osoby z reguły twierdzą, że
tęsknota jest oznaką słabości albo emocjonalnego uzależnienia.
Atak na partnera wbrew pozorom nie polega na zrobieniu mu awantury, że znowu wyjeżdża, nieodbieraniu jego telefonów czy nieodpisywaniu na SMS-y. Wyrażenie negatywnych emocji to dobry znak: wskazuje, że wiemy, co nas wścieka, że nam go brakuje i że to właśnie budzi nasz gniew. Problem rodzi się, gdy kierujemy tę niezgodę na tęsknotę do środka: atakujemy partnera w swoim sercu. Każdy z nas buduje sobie własny obraz ukochanej osoby. I żeby nie tęsknić, trzeba go zniszczyć. Na czym to polega? Gdy żona planuje wyjazd, już sama zapowiedź takiej separacji sprawia, że zaczyna się mężowi wydawać brzydsza, głupsza, mniej interesująca. I o to chodzi: jeżeli umniejszy wartość żony, to nie będzie tęsknić, bo jak tu tęsknić za kimś, kogo nisko się ceni? Niestety, istnieje ryzyko, że ta dewaluacja przestanie być chwilowa. Żona za jakiś czas wróci, ale jej wartość już niekoniecznie wzrośnie.
Bardzo ważnym krokiem ku zdrowieniu będzie odkrycie, że to właśnie tęsknota sprawia, że gorzej radzimy sobie z codziennością.
Tomasz Tuszewski, psycholog
Trzecia strategia walki z tęsknotą – atak na siebie – to odtworzenie wczesnodziecięcych uczuć, echo dziecięcych przeżyć. Separacja wywołuje w nas uczucie utraty kawałka siebie. Ogarnia nas wewnętrzna pustka, stan rozbicia
– ale nie rozumiemy dlaczego, nie umiemy tego uczucia powiązać z brakiem, czyimś zniknięciem. Zaczynamy napadać na siebie: skoro jestem opuszczany, to jestem nic niewart, nie spełniam oczekiwań. W najskrajniejszym przypadku tracimy motywację, by wstać rano z łóżka. W wersji łagodniejszej myślimy: znowu nawaliłem, nie sprawdzam się w związkach. Rozłąka powoduje, że nie radzimy sobie w pracy, jesteśmy słabsi w rywalizacji i nawalamy z wypełnianiem obowiązków. Bardzo ważnym krokiem ku zdrowieniu będzie odkrycie, uświadomienie sobie, że to właśnie czasowy brak ukochanej osoby i tęsknota sprawiają, że gorzej radzimy sobie z codziennością.
Siła napędowa
Nie tylko nieobecny partner może być jednak źródłem tęsknoty. Tęsknimy za rodzicami, którzy odeszli lub mieszkają daleko, rodzinnymi stronami, spokojem, pewnymi wartościami, dzieciństwem, miłością, jakąś ideą, stanem jedności z ukochaną osobą, roztopieniem się w niej, czasem czujemy tęsknotę niesprecyzowaną, której źródło trudno wskazać. Dla dorosłego człowieka tęsknota może być motorem wielu działań. Jednych ta tęsknota wyprawia na duchową ścieżkę, innych wysyła w podróż dookoła świata, jeszcze innych na drogę niesienia pomocy potrzebującym; niektórych pcha w coraz to nowe ramiona. Bez względu na rodzaj tęsknoty warto poszukać jej początku. Bez obaw – kiedy go znajdziemy i zrealizujemy naszą tęsknotę, nie stracimy siły napędowej. Doświadczymy raczej uspokojenia, poczujemy się pewniej, kompletniej, bardziej adekwatnie.
Przykład? Ktoś z powodu przeszłych traum odrzucił swoich rodziców, zerwał z nimi kontakty. Jednak tęsknota za wpojonymi wartościami i bezwarunkową miłością może powodować, że mimo separacji osoba ta realizuje jakieś plany rodziców lub przejęła cechy odrzuconego rodzica. I kiedy to zrozumie, przepracuje, poczuje się pewniej. Zrozumienie i akceptacja tęsknoty da jej dużą dawkę energii, uwolni ze starych więzów, pomoże wejść na nową ścieżkę, da poczucie, że coś odzyskała. Im bardziej jesteśmy świadomi, tym łagodniej i spokojniej przeżywamy tęsknotę
Jak wytropić, za czym tęsknimy? Czasem trzeba poszukać pomocy terapeuty, ale często, choć my tego nie widzimy, potrafią to zauważyć bliskie nam osoby. To, że za czymś tęsknimy, nie znaczy, że nasze życie jest nieudane. Czasem pojawia się tęsknota za poprzednimi partnerami, za przeszłymi przeżyciami albo sytuacjami i wtedy zaczynamy się zastanawiać: „skoro tęsknię, to znaczy, że nie jestem szczęśliwy?”. Owszem, momenty tęsknoty mogą oznaczać, że czegoś nam brakuje. Ale ten brak nie wyklucza szczęścia. Jeśli nie będziemy dewaluować tego, co mamy, i negatywnie myśleć, np. „mój partner jest nie taki” czy „znowu nie uda mi się wyjechać na wymarzone wakacje”, tęsknota nam nie zaszkodzi. Trzeba tylko zrozumieć, że możemy szczęśliwie żyć, nie mając wszystkiego. l