1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Obecnie nie możemy być pewni niczego, co widzimy, słyszymy czy czytamy”. Jak chronić się przed dezinformacją?

„Obecnie nie możemy być pewni niczego, co widzimy, słyszymy czy czytamy”. Jak chronić się przed dezinformacją?

(Fot. Andrew Merry/Getty Images)
(Fot. Andrew Merry/Getty Images)
Sytuacji, w której się dziś znajdujemy, nie można porównać do niczego, co było wcześniej. Nasz sposób konsumpcji treści, szybki i powierzchowny, powoduje, że jesteśmy bardzo podatni na dezinformację, że łatwo nas nią „zarazić” i wprowadzić w błąd – mówi Paweł Prus z Instytutu Zamenhofa, ekspert komunikacji.

„W obecnej rzeczywistości nie możemy być pewni niczego, co widzimy, słyszymy czy czytamy”. Jak walczyć z dezinformacją?

Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 6/2025.

Joanna Derda: Dostęp do informacji jest tak łatwy, jak nie był jeszcze nigdy. Nie musimy ich szukać, same nas atakują. Pytanie, które są prawdziwe. Jak je weryfikować? Jak stwierdzić, które źródło jest wiarygodne?

Paweł Prus: Niewiele osób sobie uświadamia, jaką rewolucję w dostępie do informacji przeszliśmy w ciągu ostatnich dwóch dekad. Jeszcze 20 lat temu oglądaliśmy ulubiony program w telewizji, czytaliśmy wybrany tygodnik, może gazetę codzienną, zaglądaliśmy na portale informacyjne – stamtąd czerpaliśmy informacje. Ale za sprawą mediów społecznościowych doszło do niebywałego poszerzenia liczby źródeł. Najpierw Facebook, potem Instagram, Twitter, TikTok – przy czym nie porzuciliśmy dawnych źródeł, a dołożyliśmy kolejne. Gdyby to zmierzyć, pewnie okazałoby się, że kiedyś człowiek spędzał na pozyskiwaniu informacji godzinę dziennie, teraz to co najmniej kilka godzin. Ale nie tylko to się zmieniło. Kiedyś można było z góry założyć, że zadaniem mediów jest dostarczenie informacji jak najbardziej jakościowej i sprawdzonej, więc wszystko, co widzieliśmy, słyszeliśmy, czytaliśmy traktowaliśmy jako raczej pewne. Jednak teraz informacje docierają do nas także przez media społecznościowe, w których jesteśmy zanurzeni po uszy, od przebudzenia do zaśnięcia – i nadal mamy nawyk uznawania wszystkiego, co w ten sposób do nas trafia, za prawdę. Tymczasem media społecznościowe stały się wręcz idealną platformą do szerzenia dezinformacji, do celowego wpływania na nas, do skłonienia nas do jakiegoś zachowania czy zaniechania jakiegoś zachowania przez podsuwanie nam nieprawdziwych informacji. Dezinformacji jest więcej niż kiedykolwiek. Czasem myślę, że gdyby w tym, co do nas dociera, zmierzyć proporcje dezinformacji do informacji, mogłoby się okazać, że mniej trafia do nas prawdziwych informacji i faktów niż dezinformacji, manipulacji, fałszywych treści.

Co możemy z tym zrobić?

Przede wszystkim uświadomić sobie, że sytuacji, w której się dziś znajdujemy, nie można porównać do niczego, co było wcześniej. Każdy myśli pewnie: „przecież głupi nie jestem, poradzę sobie”, ale, niestety, nasz sposób konsumpcji treści, szybki i powierzchowny, powoduje, że jesteśmy bardzo podatni na dezinformację, że łatwo nas nią „zarazić” i wprowadzić w błąd. Trzeba więc być świadomym skali problemu i zagrożenia. I przyznać, że w obecnej rzeczywistości nie możemy być pewni niczego, co widzimy, słyszymy czy czytamy.

Czy to znaczy, że powinniśmy wszystko kwestionować?

Wiem, że może zabrzmieć jak bardzo radykalna propozycja, ale stawiam taką tezę: bezpieczniej przyjąć, że wszystko jest nieprawdą i dopiero po zweryfikowaniu zmienić opinię niż postąpić odwrotnie. Choć ta druga droga jest bardziej naturalna.

Stosując pierwsze podejście, możemy co najwyżej w sposób pozytywny się rozczarować. Jeśli jednak założymy, że każdy autor za nas dokonał weryfikacji i zachował odpowiednią staranność, będziemy w dużej mierze karmieni dezinformacją.

To przerażająca konstatacja. Ale też rada wydaje mi się niewykonalna. Kiedy piszę tekst, wszystko sprawdzam i weryfikuję. Ale kiedy, powiedzmy, trafiam na Facebooku na informację, która mnie porusza, udostępnił ją ktoś, do kogo mam zaufanie, puszczam ją dalej – a może się przecież okazać, że właśnie w ten sposób szerzę dezinformację.

Oczywiście. Mnie samemu – byłem dziennikarzem, dziś jestem badaczem dezinformacji – zdarzyło się wielokrotnie to, o czym pani mówi, czyli podanie nieprawdziwej informacji. Na szczęście zwykle niegroźnie, bo tylko do osób z najbliższego otoczenia, ale mechanizm jest właśnie taki – przeczytałem ekscytujący nagłówek, nie poświęciłem czasu na głębsze zbadanie tematu, ale pod wpływem emocji, bo dezinformacje często działają na emocje, miałem potrzebę pokazania komuś: zobacz, co się dzieje. I czasem dostawałem odpowiedź: przeczytałem w innych źródłach, sprawdziłem i to nie jest do końca tak…

Czytaj także: „Sadbait” – dlaczego klikamy smutne treści w sieci?

Ciągle wydaje mi się niemożliwe, żeby podchodzić do każdej informacji z nieufnością.

To oczywiście kwestia zachowania rozsądku i proporcji, ale potrzebna jest ostrożność większa niż kiedykolwiek wcześniej. Bo my jesteśmy tu podmiotem słabszym. Podmioty silniejsze, które zajmują się szerzeniem dezinformacji, zawsze będą lepiej od nas znały się na psychologii, socjotechnice, emocjach i wykorzystają tę wiedzę, żeby ich działania były skuteczne. Może założenie nieufności brzmi radykalnie, ale myślę, że nie mamy wyboru, bo za chwilę zaczniemy żyć w świecie, w którym nie będziemy w stanie rozstrzygnąć, co jest prawdą, co nie. A rozwijająca się sztuczna inteligencja powoduje, że dezinformacja to już nie są tylko zmanipulowane treści, które ktoś napisze i umieści w Internecie, to mogą też być nagrania audio, wideo, grafiki, gdzie gołym okiem nie jesteśmy w stanie rozpoznać, czy są prawdziwe, czy nie.

No właśnie, technologia ciągle się rozwija…

To jest wyścig, który nigdy się nie skończy, bo będą się rozwijać także detektory, które pomogą nam sprawdzić, czy dane nagranie czy film są prawdziwe, zmanipulowane czy może stworzone przez AI. Jeszcze raz więc powtórzę: im bardziej krytycznie będziemy podchodzić do wszystkiego, co zaskakujące, szokujące, co dziwi, oburza, rozśmiesza – tym lepiej dla nas.

Na szkoleniu dotyczącym fake newsów pokazano nam zdjęcie z wilkami na leśnej drodze, mającymi wzbudzić w nas lęk – zmanipulowane. Nie przyszłoby mi do głowy podchodzić do niego z nieufnością.

Recepty są dwie. Jedna to wiedza. Im bardziej będziemy otwarci na wiedzę, tym lepiej dla nas. Akurat temat wilków jest mi bliski więc wiem, że te zwierzęta generalnie unikają ludzi i badacz, któremu uda się zobaczyć je w naturalnym środowisku, może mówić o dużym szczęściu. Kiedy więc widzę takie zdjęcie, wątpię w jego autentyczność, bo wiem, co mówi nauka. Ale, oczywiście, nikt nie może mieć specjalistycznej wiedzy na każdy temat, więc druga pomocna rzecz to właściwy dobór źródeł informacji i hierarchia tych źródeł. To znaczy, że spotykając się z informacjami, zawsze powinniśmy poświęcić chwilę na zastanowienie się, jakie jest źródło, czy znamy nazwisko osoby, która przygotowała materiał, zamieściła zdjęcie, czy jej poprzednie publikacje są wiarygodne, czy jest szanowana jako ekspert. Jeśli to strona internetowa – czy wiemy, jaki podmiot ją tworzy. Im więcej niewiadomych, tym więcej ostrzegawczych lampek powinno się nam zapalić. Im mniej pewne źródło, tym mocniej przechylam się w drugą stronę i myślę: okej, na pozór w porządku, ale zakładam, że to może być nieprawda, próba manipulowania. W przypadku wilków dodatkowy kontekst jest taki, że w dzieciństwie byliśmy karmieni bajkami o strasznym wilku zjadającym babcię. A kiedy coś działa na emocje, uruchamia lęki, rzadko skupiamy się na weryfikacji. To jedna z podstawowych technik dezinformacyjnych, opierająca się na socjotechnice, na neurobiologii, na wiedzy, jak działa mózg. Dezinformacje serwowane są w sposób, który uruchomi w nas jakąś zapadkę, emocje, wywoła dobre wspomnienia albo złość czy lęk, bo w takich momentach tracimy chłodny osąd. Im bardziej emocjonalnie będziemy podchodzić do tego, co widzimy i czytamy, tym łatwiej damy się wprowadzić w błąd.

Czy detektory, które pomagają wykryć dezinformację, są dostępne dla każdego?

Część tak, ale to się zmienia, ciągle pojawiają się nowe, obecne się przeobrażają. Część z nich jest bezpłatna przynajmniej w podstawowym zakresie, czyli na przykład możemy skorzystać ze wskazania, czy autorem tekstu jest człowiek, czy chatbot AI, ale za bardziej precyzyjną informację czy analizę musimy zapłacić. Dezinformacja jest problemem, biznes wyczuł więc szansę i proponuje kolejne narzędzia. Warto się nimi zainteresować, ale jedno zastrzeżenie – nie ma w tej chwili narzędzia, które w sposób jednoznaczny stwierdzi, czy dany materiał został zmanipulowany, czy nie. Jeśli chodzi o weryfikację, nic nie zastąpi człowieka – myślącego, korzystającego z wiedzy i rozsądku.

W wielu redakcjach nie ma osób, które zajmują się fact-checkingiem, zakłada się, że każdy dziennikarz robi to sam albo po prostu nie przywiązuje się do tego specjalnej wagi.

Moim zdaniem to duży błąd. Media, zwłaszcza informacyjne, czeka rewolucja, która już się zaczyna. Jeszcze niedawno redakcje ścigały się, kto pierwszy poda daną informację. Stawiam tezę, że to w obecnej rzeczywistości traci na znaczeniu – bo postronni obserwatorzy ze smartfonem i dostępem do mediów społecznościowych zwykle będą na miejscu pierwsi i wrzucą nagranie do sieci. A kiedy informacja raz się tam znajdzie, szerzy się z prędkością błyskawicy i nikt już nie pamięta, kto zamieścił ją jako pierwszy. Dziś większą wartością staje się to, że ktoś podał ją w sposób odpowiedzialny, zweryfikował, nie popełnił błędu, nie napisał paru zdań za dużo. Dla świadomego odbiorcy coraz ważniejsze będzie to, czy może mieć zaufanie do danej redakcji. To będzie nowa przewaga konkurencyjna.

Chciałabym, żeby miał pan rację, bo na razie klika się sensacja, a solidność umiarkowanie.

Polemizowałbym. Może w szerokim odbiorze tak, ale w samej branży medialnej zwraca jednak uwagę to, że powstają jakościowe projekty. Takim przykładem, uważam, jest OKO.press, portal utrzymujący się wyłącznie dzięki czytelnikom, którzy chcą płacić za wiarygodne treści. Zawsze będzie grupa świadomych odbiorców. Choć będzie też wielka grupa tych, którzy chcą darmowej, szybkiej informacji i nie przywiązują wagi do jakości.

W raporcie opracowanym przez Instytut Zamenhofa mowa jest o dezinformacji wymierzonej w kobiety. Okazuje się, że jej skala jest ogromna.

Kiedy badacze zaczęli się przyglądać zjawisku dezinformacji, zauważyli, że wyjątkowo duża liczba treści dezinformacyjnych jest wymierzona w kobiety, zwłaszcza w liderki: aktywistki, dziennikarki, polityczki, biznewomen – i jest specyficzna, bo odnosi się w dużej mierze do tego, że są kobietami albo do stereotypowych cech kobiecych. I jest zupełnie inna od dezinformacji skierowanej do mężczyzn pełniących te same funkcje. To zjawisko nas zainteresowało. Co było najbardziej zaskakujące – kiedy robiliśmy pogłębione wywiady, każda z kobiet, do których się zgłosiliśmy, w pierwszym odruchu mówiła: „To, co mnie dotyka, to dezinformacja? Nie, to raczej hejt”. I dopiero w trakcie rozmowy uświadamiała sobie, jak wiele z tego, co brała za hejt, ma charakter zorganizowany i dezinformujący.

Jak odróżnić hejt od dezinformacji?

Trzeba cofnąć się do definicji, czym jest hejt, czym dezinformacja. Ta druga jest świadomym i celowym działaniem, które poprzez podanie nieprawdziwych informacji ma nas, odbiorców, do czegoś skłonić. Przyjrzyjmy się, jak są w internecie atakowane kobiety liderki. Nawet jeśli w pierwszej chwili można mieć wrażenie, że wyzywanie od idiotek, zbyt emocjonalnych, pisanie, że skoro mają dzieci, nie będzie im się chciało pracować w Sejmie, to typowy hejt, szlam internetowy – zauważymy, że jeśli wobec danej osoby tego typu treści powtarzają się regularnie i konsekwentnie, to w końcu osiągają cel dezinformacyjny. Czyli kiedy nawet neutralny odbiorca usłyszy, że nie warto głosować na polityczkę, bo ma trójkę dzieci, więc nie będzie pracować albo nie warto wspierać liderki, bo jest zbyt emocjonalna – to w efekcie doprowadza do identycznego skutku jak dezinformacja, czyli oddając głos, dokonamy innego wyboru, bo ktoś wpłynął na naszą decyzję, podając nieprawdziwe informacje.

Czytaj także: Kto udostępnia fake newsy? Naukowcy wskazali cechy osób najbardziej podatnych na dezinformację

Uważam ten obszar za wyjątkowo groźny. Zmanipulowane zdjęcie jest łatwiejsze do zidentyfikowania niż takie rozmyte działania na pograniczu hejtu i dezinformacji, które, powtarzane, mają nas skłonić do zmiany zdania na czyjś temat, a tę osobę zniechęcić do działania. To ostatnie, niestety, działa – kobiety zaczynają w końcu odczuwać zmęczenie, zniechęcenie, przytłoczenie skalą ataków, agresji, a to wpływa na ich aktywność.

Poda pan przykłady takich kampanii dezinformacyjnych?

Jedną z najbardziej wyrazistych i, niestety, skutecznych jest wojna w Ukrainie. Chodzi o przekaz, że Ukrainki przyjeżdżają do Polski i będą Polkom „zabierać” mężów i partnerów. Na początku wojny mieliśmy u nas do czynienia z wielkim zrywem pomocy dla obywateli Ukrainy. Chwilę potem zaczęły się w internecie kampanie dezinformacyjne wymierzone głównie w kobiety, z flagową tezą, że przyjeżdżają, żeby odbić Polkom ich mężów czy partnerów. Powstawały w sieci grupy typu „Ukrainka pozna męża w Polsce”. Zaczęto się im przyglądać i okazało się, że tam w ogóle nie ma ukraińskich kobiet, zdjęcia są najczęściej generowane przez sztuczną inteligencję – ale dezinformacja rozlała się szeroko i w stosunkowo krótkim czasie chęć niesienia pomocy w naszym społeczeństwie zmalała, a grupą, w której zmalała najbardziej, są młode polskie kobiety.

Zachęca pan do weryfikowania, ale tu akurat chyba to trudne. Bo to, że mojego męża czy męża przyjaciółki nie uwiodła żadna młoda Ukrainka, nie oznacza, że nie ma Ukrainek gotowych związać się z Polakami. Może są.

Kłopot rzeczywiście polega na tym, że to dezinformacja dotykająca obszaru, z którym wiążą się duże emocje – związki,rodzina. Przestajemy chłodno myśleć, zawodzi zdrowy rozsądek. Ale zwróćmy uwagę na to, że taka informacja nie pojawiła się w żadnym wiarygodnym źródle, nikt nie zrobił raportu na temat ukraińskich kobiet wychodzących za mąż za Polaków, te historie od początku krążyły po mało wiarygodnych grupach na Facebooku lub TikToku, przekazywane były z ust do ust. Świadomy odbiorca informacji powinien więc zastanowić się, dlaczego żadne wiarygodne źródła o tym nic nie mówią, dlaczego mamy tylko szeptany przekaz w dziwnych kanałach. Dezinformacja działa na ogół w podobny sposób. I często jest niedoskonała, niedopracowana. Podmioty, które ją szerzą, liczą na to, że jakiś procent osób i tak się na to złapie. Czasem więc weryfikacja nie wymaga wcale wielkiego wysiłku, a jedynie odrobiny krytycznego przyjrzenia się – i zauważymy, że coś tu nie gra.

Z jednej strony jest rozwijająca się sztuczna inteligencja, z drugiej coraz doskonalsze narzędzia, które potrafią wykryć fake newsy. Jak sprawy się mogą dalej potoczyć?

Ogromny wpływ na nasze życie będzie mieć to, co się wydarzy w kwestii prawa. Bo AI to coś ciągle nowego, jesteśmy na etapie pierwszych regulacji prawnych i dyskusji, co ze sztuczną inteligencją zrobić. Myślę, że w naszym interesie jest, żeby, przynajmniej w Europie, była ona objęta pewnymi regulacjami. Czyli dziennikarze korzystający z treści tworzonych przez AI będą mieli obowiązek te treści oznaczać. Tak samo grafiki. Publikowanie nieoznaczonych treści będzie objęte karą. Ale to początek tej dyskusji. Dyskusji trudnej, pojawiają się już głosy, że w USA nie ma żadnych regulacji, a przecież technologia z powodzeniem się tam rozwija, że jeśli zaczniemy kontrolę i regulację, staniemy się technologicznym zaściankiem. Tylko pytanie, co jest dla nas ważniejsze: czy rozwój technologii za cenę wprowadzania w błąd społeczeństwa, czy zachowanie równowagi polegające na tym, że dostęp do tych narzędzi będzie ograniczony, żeby chronić nasze prawo do prawdziwych, niezmanipulowanych informacji.

Druga kwestia do dyskusji to sprawa ewentualnej odpowiedzialności karnej za dezinformację. Bo dezinformacja może zagrażać życiu i zdrowiu ludzi, to już wiemy, byliśmy tego świadkami w pandemii COVID-19. Choć to kontrowersyjny temat – z jednej strony na szali mamy ochronę ludzi przed dezinformacją, a z drugiej wolność słowa, czyli jedno z podstawowych praw człowieka. Ale rozmowa na ten temat jest nieunikniona.

Dziwny świat.

Niestety, trzeba zakładać najgorszy scenariusz, a on jest taki, że na przykład dziś w dobrej wierze wprowadzimy kary za dezinformację zagrażającą życiu i zdrowiu ludzi, a za dekadę może rządzić w Polsce ktoś, kto wykorzysta te przepisy do walki z przeciwnikami politycznymi. Ale tempo zmian jest zawrotne. Kiedy w 2010 roku powstał Instagram, używała go garstka fotografów i fotoreporterów. Gdyby ktoś nam wtedy powiedział, że 15 lat później stanie się on tak popularny, jak jest dziś, pewnie nie uwierzylibyśmy.

Paweł Prus, prawnik, badacz rynku mediów i dezinformacji. Prezes zarządu Instytutu Zamenhofa, zajmującego się tematyką mediów i dezinformacji. Członek Rady ds. Odporności na Dezinformację Międzynarodową.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze